Jednym z narzędzi zniszczenia
normalnej rodziny oprócz wszechobecnej promocji związków homoseksualnych
jest propagowanie feminizmu, jako odpowiedzi na rzekomą potrzebę
wyzwolenia kobiet. Jak to zwykle bywa przy propagowaniu agresywnych
ideologii osoby będące pod ich wpływem nawet nie zauważają, że są
manipulowane.
Praktycznie od zawsze ludzie łączyli się w pary w celu posiadania potomstwa. Mężczyzna
pracował poza domem a kobieta w domu. Początkowo, w czasie, gdy
ludzkość funkcjonowała w formie kultury łowiecko-zbieraczej, rola pana
domu polegała na zorganizowaniu pożywienia, a pani domu na przyrządzaniu
tego, co udało się znaleźć lub złapać. Wraz z kroczącym postępem i
wynalezieniem pieniędzy doszło do wielu zmian w strukturze społecznej,
które ostatecznie doprowadziły do wytworzenia systemu, w którym mężczyzna pracował zarabiając na swoją rodzinę. Kobiety nadal pełniły wtedy kluczowe funkcje rodzinne.
Początek zmian, które doprowadziły do
erozji normalnej rodziny można wskazać w XVII wieku. Reformę rodziny
zaproponowali myśliciele oświecenia tacy jak Wolter, Diderot czy
Monteskiusz. Jako pierwsi postulowali oni ideę niesprawiedliwości płci
słabszej. Wtedy było jednak jeszcze za wcześnie na zniszczenie
tradycyjnej rodziny.
Zmieniło się to w pierwszej połowie XIX
wieku, gdy w Europie i Stanach Zjednoczonych zaczęły powstawać pierwsze
kobiece organizacje społeczne. Głównym zadaniem emancypacji kobiet z
tego okresu było uzyskanie prawa do głosowania. Istniały wtedy dwa
główne nurty feminizmu - liberalny i marksistowski. Dwie wojny światowe
znacznie zmniejszyły jednak aktywność feministek i tradycyjna rodzina
wróciła do łask, jako konieczność w celu odbudowy zdziesiątkowanych
społeczeństw.
Kolejna próba rozpoczęcia walki z
rodziną rozpoczeła się w latach sześćdziesiątych. Wtedy na Zachodzie
zapanowała druga fala feminizmu. Samo głosowanie już nie wystarczało i
kobiety sięgały po bierne prawo wyborcze. Pojawili się też rozmaici
teoretycy przedstawiający nową feministyczną koncepcję świata, w którym
wszystko postawione jest na głowie, a warunkiem uwolnienia kobiet jest
wyciągnięcie ich z domów, aby również one musiały płacić horrendalne
podatki. Dzięki temu ich mężom można było zabrać jeszcze więcej
pieniędzy. Stworzono świat, w którym rodzina, aby się utrzymać
potrzebuje dwóch dochodów. I o to właśnie chodziło, aby zagonić rodziców
do pracy, a wychowanie dzieci przekierować na szkoły implementujące ich
dzieciom zestaw lewackich wartości.
Głównie z tego powodu pokolenie młodych
mężczyzn uważa, że ich żony powinny pracować a rządy muszą kraść im tyle
pieniędzy, aby nie byli w stanie sami utrzymać swojej rodziny. Ten stan
rzeczy trwa właściwie do dzisiaj. To między innymi konsekwencją tego
rzekomego wyzwolenia kobiet jest fakt, że rodzi się znacznie mniej
dzieci niż kiedyś. Po wybuchu rewolucji przemysłowej robotnik pracujący w
fabryce był w stanie utrzymać żonę i kilkoro dzieci, obecnie pracują
oboje rodziców i w większości przypadków nie wystarcza im pieniędzy na
utrzymanie siebie i więcej niż jednego potomka. To właśnie cena za ten wynaturzony postęp.
Ciemny lud zgadza się na wszystko
uważając, że tak musi być. Dodatkowo kobiety zabierają pracę mężczyznom a
to pogłębia kryzys zatrudnienia. Ze względu na to, że feministki
wmówiły kobietom, że praca czyni je wolnymi nastąpiła redefinicja
uniwersalnych wartości i każda młoda panienka w czasie, kiedy powinna
rodzić dzieci chce się przede wszystkim wyedukować, a potem znaleźć
pracę i robić karierę. Wzorce kulturowe implementowane im wskazują na
to, że posiadanie rodziny jest kłopotem na drodze do ich celu. Jednak
nie oszuka się tykającego zegara biologicznego i tylko wyjątkowo zepsute
panny nie czują w pewnym momencie potrzeby przytulenia własnego
dziecka. Niestety, jeśli przez wiele lat łykało się tabletki
antykoncepcyjne, aby przypadkiem nie zajść w ciążę (bo to przeszkadza
karierze) to potem po trzydziestce przeważnie takie kobiety nie mogą już
mieć dzieci, a nawet jeśli mogą to niebezpiecznie rośnie ryzyko
urodzenia chorych maluchów.
To jest niestety cena za fałszywy postęp
i oszukane wyzwolenie spod znaku "Arbeit macht frei". Z pewnością wiele
kobiet czytając to, co napisano powyżej zacznie pokrzykiwać odsądzając
autora od czci i wiary, ale warto się zastanowić nad tym, czy budowa
cywilizacji opartej o rzekome wyzwolenie nie jest przypadkiem podążaniem
drogą do zniewolenia, a na dodatek do utraty satysfakcji z życia, bo
lata lecą, a dobra praca w korporacji nie zapewni szczęścia, jakie dają
dzieci.
Poza tym, jeśli dana kobieta sama
wybiera sobie los starej panny bez dzieci opiekującej się kotem, który z
reklam telewizyjnych mówi do niej per "mamusiu" to taki więdnący powoli
kwiat prędzej czy później dojdzie do tego, że jej życie jest niewiele
warte. Pojawia się w końcu depresja i dozowane powoli szaleństwo
pogłębione zmianami hormonalnymi następującymi w pewnym wieku
nieuchronnie u każdej z pań. Przechodzenie przez ten trudny okres bez
kochającego partnera jest dramatem samym w sobie.
Na koniec warto pochylić się nad losem
kobiet, które mają rodziny i muszą pracować, bo panowie nie są w stanie
ich utrzymać. Taka kobieta pracuje w pracy
i w domu, więc jej sytuacja jest jeszcze gorsza. To feministki
stworzyły wrażenie, że praca w domu to nie praca, podczas gdy jest
dokładnie odwrotnie. Praca w urzędach, gdzie dominują panie to nie jest
prawdziwa praca, a praca w domu to ciężka robota, która i tak na nie
spada, a pan i władca facet przeważnie ogranicza swoje działania po
powrocie do domu do przełączania kanałów pilotem od telewizora. Ich los
wygląda tak źle właśnie przez wynaturzone "zdobycze" feministek, których
celem nie jest bynajmniej wyzwolenie kobiet, lecz właśnie ich
zniewolenie i uczynienie trybikiem systemu fiskalnego wyzysku
projektowanego przez elity finansowe żerujące na naszej pracy. Oby ten
chory stan rzeczy trwał jak najkrócej, bo inaczej nasze społeczeństwa
czeka powolna zagłada.
Źródło: Zmiany na ziemi
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.