piątek, 26 kwietnia 2013

Szopa Waldemara Deski



Nie pozwólmy rozebrać tej szopy.






W 2006 roku Waldek Deska, znany muzyk reggae (współzałożyciel zespołu DAAB) wybudował na swej działce pod Kazimierzem domek (szopę z desek) za 10 tys. zł, w której zamieszkał wraz z żoną. Urzędnicy uznali to za samowolę budowlaną i wydali nakaz rozbiórki. Waldek przypuszczał że tak będzie, mimo to świadomie budował swą szopę nie prosząc żadnego urzędnika o zgodę (i tak by jej nie dostał).

Jego Walka o dom wciąż trwa i toczy się przed różnymi sądami. Każdy chętny może udzielić mu poparcia podpisując jego elektroniczną petycję: http://www.petycje.pl .

- Nie złamałem prawa – mówi Waldek, nie zniszczyłem przyrody ani krajobrazu, nie wkroczyłem na obcy teren! Nie ma zatem żadnego merytorycznego powodu dla rozbiórki mojej szopy oprócz niedopełnienia przeze mnie wymagań administracyjnych.

.
Budowa szopy była protestem i prowokacją wymierzoną przeciwko ludziom o zniewolonej postsowieckiej mentalności domagających się zaostrzenia przepisów budowlanych, czyli ograniczenia wolności decydowania o tym w jakim domu chcę mieszkać.

- Uważam, że każdy ma niezbywalne prawo do zbudowania sobie na własnym gruncie domu o funkcji schronienia, realizującego elementarne potrzeby – oczywiście jeśli tym nie naruszy przyrody, krajobrazu lub wartości innej osoby – wyjaśnia dalej Waldek. Proszenie się urzędnika o zgodę na budowę domu ekologicznego jest upokarzające i mija się z celem bo i tak dom ekologiczny nie mieści się w urzędniczych normach.

Budowa szopy jest protestem wskazującym na istnienie form alternatywnych do obowiązującego trendu w architekturze: „tyłem do natury”. Trendu, który charakteryzuje się maksymalnym izolacjonizmem od natury a mieszkańcy, użytkownicy tej architektury żyją bez świadomości pór dnia i pór roku co prowadzi do dysfunkcji mentalnych i fizjologicznych.

- Ja nie naruszyłem prawa! Ja nie spełniłem jedynie wymagań administracyjnych. W zamian otrzymałem nakaz rozbiórki.

* * *

Wezwanie do usunięcia naruszenia prawa

Kazimierz Dolny, 08 stycznia 2013
Waldemar Deska

Wielce Szanowny Panie Prezydencie Rzeczypospolitej Polskiej, Prokuratorze Generalny, Rzeczniku Praw Obywatelskich
Panowie Prezesi Sądów, Posłowie, Polacy

Wzywam do usunięcia powszechnego naruszania prawa, które polega na:
- niebezpośrednim stosowaniu przepisów Konstytucji RP,
- odwróceniu hierarchii wartości i praw – wyniesieniu zwykłego przepisu ponad przepisy konstytucyjnie,
- niecałkowitym usunięciu totalitarnych metod i praktyk stalinizmu (art. 13 Konstytucji RP).

W szczególności, obok innych, najczęściej dochodzi do naruszeń art. 8 w związku z artykułem 13 Konstytucji RP. Artykuł 8 brzmi:
“Konstytucja jest najwyższym prawem Rzeczypospolitej Polskiej”, “Przepisy Konstytucji stosuje się bezpośrednio”.

Brzmienie tego artykułu jest jednoznaczne: “Przepisy Konstytucji stosuje się bezpośrednio”. Nie może więc podlegać różniącym się ocenom, interpretacjom lub sporom. Musi być stosowany bezpośrednio – nie może być stosowany „za pośrednictwem”.

Jednoznaczność tego artykułu, wzmocniona art. 13 (zakaz totalitarnych praktyk), ma zapewnić ochronę Rzeczypospolitej Polskiej przed totalitarnymi metodami i praktykami prawa: nazizmu, faszyzmu czy komunizmu, oddalić Polskę od minionego systemu, przybliżyć do kręgu Kultury prawnej państw demokratycznych.

Ponadto przepis “Konstytucja jest najwyższym prawem” ustanawia hierarchię praw, od najwyższego do najniższych, wykluczając istnienie pozostałych praw równych sobie a niższych jedynie od Konstytucji. Gdyby tak nie miało być, przepis ten zostałby sformułowany inaczej. Z powyższego wynika, że ograniczenie wartości i praw konstytucyjnych dokonane być może jedynie dla wartości lub prawa wyższego w hierarchii albo w okolicznościach bezpośrednio zdefiniowanych w Konstytucji RP.

Dotychczasowe powszechne metody i praktyki prawa, powszechnie nazywane „doktryną prawną” łamią tę zasadę czyniąc martwą literą przede wszystkim art. 8 w związku z art. 13

Ilustruje to historia mojego domu-Szopy http://wdeska.wordpress.com oraz 175/12, 36/12, PINB.7355/Ka, Sygn. II SA/Lu 479/09, GPS. 7324/66/2007, Lublin, dnia 29 kwietnia 2010 Nr Prez/Og-044/17/10, PINB.3301/1B/12, PDK CSZ 935/12 RSOW-2169/12,Sygn akt II K 705/12, itd.

Oto w dotychczasowych sprawach dotykających bezpośrednio konstytucyjnych uprawnień, życia, zdrowia, warunków mieszkalnych, możliwości wyboru miejsca zamieszkania, itd. pomijano artykuły Konstytucji RP. Pomijano także Międzynarodowe Deklaracje i Karty Praw Człowieka.

W szczgólności dobitnie, obok samej istoty procesów przed WSA i NSA świadczy o tym wyrok WSA w Lublinie Sygn. II SA/Lu 479/09 str 4: Sędziowie stwierdzają tu wprost, cyt: “należy podkreślić, że w orzecznictwie sądowym i w doktrynie sporna jest kwestia bezpośredniego stosowania przez sądy przepisów Konstytucji RP. Nawet jednak, gdyby dopuścić taką możliwość, to czynić to należy bardzo ostrożnie i tylko gdy w sprawie zgodności tego przepisu nie wypowiedział się Trybunał Konstytucyjny.”

Ten fragment uzasadnienia wyroku jednoznacznie dowodzi:
- niebezpośredniego stosowania przepisów Konstytucji,
- stosowania ich za pośrednictwem innych przepisów, czyli odwrócenia hierarchi praw (art. 8 p. 1.),
- wyniesienia zwykłego przepisu ponad przepisy Konstytucji RP,
- uczynienia z wielu przepisów Konstytucji martwej litery,
- niedopuszczalnego konstytucyjnie zawężania zakresu bezpośredniego stosowania przepisów Konstytucji RP tylko do przypadków gdy nie wypowiadział się Trybunał Konstytucyjny: cytat WSA w Lublinie: … gdyby dopuścić taką możliwość … i … tylko gdy w sprawie zgodności tego przepisu nie wypowiedział się Trybunał Konstytucyjny.
- “Wyniesienia kompetencji Trybunału Konstytucyjnego ponad Konstytucję RP”.

W związku z powyższym wzywam do podjęcia działań w celu usunięcia powszechnego łamania Konstytucji Rzeczypospolitej Polskiej. Wzywam do nadzwyczajnego wznowienia procesów przeprowadzonych z pominięciem lub niebezpośrednim zastosowaniem przepisów Konstytucji RP, w tym mojego: Sygn. II SA/Lu 479/09.

Praktyka stosowania zwykłych przepisów z pominięciem przepisów Konstytucji RP a także z pominięciem etyki lub moralności jest praktyką państwa totalitarnego, ulubioną metodą reżimów, zakazaną pod rządami Konstytucji RP.

Postuluję o:
- powszechne wprowadzenie nauki Konstytucji RP.
- podjęcie nieobecnej debaty na temat pomijanych lecz najwyższych i bezwzględnych wartości Konstytucji RP: Godności – art.30, Istoty Wolności – art. 31 p. 3, Istoty Własności – art.64 p. 3,
- rewizję wyroków sądowych pod kątem możliwości nadużyć niestosowania przepisów Konstytucji RP

Z poważaniem
Waldemar Deska

* * *

Manifest Waldemara Deski

Samowola to coś, co traktowane jest przez urzędników jako czyn naganny. Samowola budowlana to coś co traktowane jest przez urzędników jako czyn naruszający prawo, czyn karalny. Ale przecież każdy ma prawo mieć swoją własną wolę. Nikt nie może mieć woli cudzej. Nie można mieć narzuconej woli. Nie można mieć woli narzuconej przymusem prawnym. Samowola jest wolą własną a nie wolą biurokratów. Nie można mieć woli zniewolonej. A więc Samowola nie może być czymś nagannym a tym bardziej karalnym!

Błędne myślenie, skażone dziedzictwem mentalności umysłów totalitarnego państwa, myślenie zniewolone, niesamodzielne, myślenie obawiające się wolności – prawie zawsze owocuje wrogością do umysłów wolnych i czystych, owocuje pogardą do prawa, do historycznych tradycji, pogardą do wolności i dobra wspólnego.

Liczba postępowań, tzw. „samowoli budowlanej” w Polsce przekracza już 10 tys. rocznie (do zweryfikowania w GUS, podałem to na podstawie danych sprzed lat). Większość z nich kończy się wydaniem nakazu rozbiórki. Można założyć, że część nakazów jest uzasadniona, ale tylko niewielka część. Około dziesięciu tysięcy rocznie nakazów rozbiórki nie jest uzasadniona merytorycznie! Nakazy rozbiórki bez konkretnego powodu! Jako generalna prewencja! Niedopełnienie wymogów administracyjnych! Prawnicy nazywają to przywróceniem do stanu sprzed naruszenia prawa czytaj: niedopełnienie wymogów administracyjnych to dla nich: naruszenie prawa!

W rezultacie takiego myślenia mamy parę tysięcy rocznie aktów przemocy państwa nad obywatelem! Bywa, że nie da się zebrać wystarczającej ilości papierków bo urzędnicy stawiają zbyt trudne wymagania, czasami swoimi błędami uniemożliwia ich zebranie i w rezultacie nie można rozpocząć budowy bądź remontu. Dla wielu osób te zbyt skomplikowane i kosztowne wymagania są barierą uniemożliwiającą godne życie.

Oto na Lubelszczyźnie pojawili się policjanci ze spychaczem za to, że facet obmurował sobie ścianę starego domu. Zrozpaczony ojciec, który obmurował dom ale nie dopełnił zawiłych, niepotrzebnych i głupich formalności zamknął się w domu z butlami gazowymi z zamiarem wysadzenia w powietrze siebie i agresorów…

Oto facet, który samowolnie, bez zgody urzędnika wyremontował ganek zmuszony został do tzw: przywrócenia stanu sprzed naruszenia prawa czyli do zdrapania nowego tynku, zerwania terrakoty itd.

Oto ktoś, kto oszczędzając latami rozbudował sobie stary domek na własnym gruncie, domek nie naruszający dobrosąsiedzkości, musi go rozbierać bo nie dopełnił wymogów administracyjnych.

W okolicach Kazimierza Dolnego tysiące osób czeka latami (15 lat) na pozwolenie na budowę a władze samorządowe nie robią nic lub bardzo mało aby rozwiązać problem.

Państwo, które nie wypełnia swoich podstawowych powinności jest nad wyraz skuteczne w ciemiężeniu prostego obywatela. Dzieje się tak nie tylko z powodu głupoty i bezduszności biurokratów i ustawodawców. Jest na to przyzwolenie i presja większości z nas. To dyktat totalitarnej mentalności zniewolonych umysłów.

Oto najczęściej podawane argumenty:
- chcę restrykcyjnych przepisów bo nie chcę, żeby sąsiad wybudował „gargamela”,
- chcę restrykcyjnych przepisów bo nie chcę żeby sąsiad zrobił sobie niebieski dach,
- chcę restrykcyjnych przepisów bo inaczej będzie anarchia,
- chcę przepisów bo chcę wiedzieć co mój sąsiad zbuduje w przyszłości.

Nie wierzę w szlachetną motywację ludzi, którzy twierdzą: „Powodujemy się troską o ład przestrzenny i dlatego trzeba zaostrzać przepisy aby nie dopuścić… itd.” – Oni nie zdają sobie sprawy, że to jest sprzeczne aksjologicznie. Nie wiedzą, że ich głosy nie tylko hamują rozwój architektury ale dławią wolność. Chcą gorliwie frymarczyć cudzym bez odpowiedzialności za efekt. Niedługo zażądają, żebyśmy się ubierali, zachowywali i myśleli tak jak oni chcą. Zażądają, żebyśmy uprawiali w naszych ogródkach to, co nam nakażą. Niech lepiej sami dadzą dobry przykład. Ich domy, mieszkania, ubrania, wygląd, ogródki nie są wcale ładniejsze, a chcą wpływać na innych.

Uważam, że każdy, kto nie naruszy prawa lub wartości innych osób, przyrody lub krajobrazu itd. ma niezbywalne prawo do zbudowania na swojej ziemi domu o funkcji schronienia. Tak jak każdy ma niezbywalne prawo samodzielnie myśleć, ubierać się i mieszkać. Chcę mieszkać tak jak chcę a nie tak jak chce tego urzędnik!

Jeżeli nie istnieje przeciwstawna wartość: lęgowiska ptaków, przyroda, planowana droga czy wały przeciwpowodziowe itp., to państwo nie może zakazać budowy własnego schronienia. Nie może też nakazać jak mój dom ma wyglądać.

Historia architektury mówi nam że najpierw pojawiła się architektura o funkcji schronienia, potem doszły funkcje związane z potrzebami: np. rolników, bartników, myśliwych itd. Po pojawieniu się nadwyżki doszła najbardziej arogancka i niszcząca funkcja, wynikająca z ciemnych cech naszego charakteru : funkcja prestiżu. Po niej doszły wynikające z niej funkcje wojenne. Do naszych czasów przetrwały: pałace, kościoły, zamki i fortyfikacje, ale to co najprawdziwsze w architekturze po opuszczeniu przez użytkowników wracało do Natury, dlatego nie przetrwało do naszych czasów. Prawdziwa architektura to ta, która wraca do natury!

Poprzyj Waldka podpisując petycję: http://www.petycje.pl/petycja/5958/sprzeciw_wobec_rozbiorki_szopy_waldemara_deski.htmlhttp://wdeska.wordpress.com/

środa, 24 kwietnia 2013

Upatrując końca III RP

Fundamentalną regułą chrześcijańskiego ładu społecznego była zasada, że władza pochodzi od Boga. Na co dzień wyrażało się to lapidarną formułą: „Z Bożej łaski król..”. Władca odpowiedzialny był w obliczu Boga za lata swej posługi. Tak władza to „posługa”. Jasno dał temu wyraz Król-Jezus przychodząc na te świat „by służyć”, a nie by być obsługiwanym. Tak więc władcy odpowiedzialni byli za swe działania także w odniesieniu do poddanych.
 
Nie oznacza to, że w owym okresie nie było wśród władców tyranów, despotów, czy zwykłych głupców. Patologie te stanowią po prostu miarę naturalnej niedoskonałości naszego padołu. W miarę „liberalizacji” Chrześcijaństwa, zasada ta stopniowo się rozmywała. Ale nawet w okresie Bolszewizmu, komunistyczni zbrodniarze, pamiętali o niej, maskując swe poczynania „wyższym imperatywem”- dobrem ludzkości.
 
Dopiero w okresie globalizmu zarzucono pozory jakichkolwiek „wyższych wymagań”, zakładając że do takowych nie kwalifikują się „oczekiwania rynków”.
 
Władzę w Świecie Zachodu w uzurpatorski sposób przejęły tak zwane „elity”.   Dzielą się one na różnorakie gatunki jak przykładowo „elity finansowe”, „polityczne”, „gospodarcze”, „kulturalne”, czy „akademickie”. Ponieważ, nie licząc farsy rytuałów zachodnich pseudo-demokracji w obszarze politycznym, „elity” te od nikogo władzy swej nie uzyskały, stąd też nie są one przed nikim za nią odpowiedzialne, Ich członkowie mogą robić co chcą i jak chcą, nikt nie ma prawa do ich rozliczania. Mało tego! Nawet nieśmiałe próby merytorycznej oceny ich poczynań kwalifikowane są jako dziania „o znamionach przestępstwa”.
 
Szefowie wielkich korporacji, mogą je doprowadzać do bankructwa, czy prezydować nad gigantycznymi machlojkami swych podwładnych i nie pozbawia ich to praw do ogromnych zarobków i lukratywnych odpraw, zwanych w żargonie biznesowym „złotymi spadochronami”. „Wybitni politycy i ekonomiści” mogą pod pozorem „wymogów rynku” wprowadzić, w skonstruowanym przez siebie bez jakichkolwiek pozorów demokracji super-państwie (UE), dysfunkcjonalną walutę euro powodującą zaburzenia makroekonomiczne, a w ich rezultacie mizerię milionów ludzi. Nic to! Nikt za to nie może ponosić odpowiedzialności!
 
W rezultacie czego w Imperium Euroatlantyckim (UE & US) wytworzyła się groteskowa sytuacja, w której to maluczcy rozliczani są bezlitośnie za swe niedociągnięcia, a „wspaniałe elity” można co najwyżej podziwiać. Jeśli nawet coś jest nie tak, to albo dana osobistość „pomyliła się”, albo „nie to miała na myśli”, a być może została zdezinformowana przez swego pucybuta, który okazał się obcym agentem. Nie ma to znaczenia, bo wielkim tego świata wszystko się wybacza. Natomiast sprzątaczkę, która przeoczyła pełny kosz na śmieci, wyrzuca się z pracy. 
 
Nie potrzeba w tym miejscu wielkich dywagacji, by uświadomić sobie, że system takowy nie może dobrze funkcjonować.   Jest więc on zdany na proces samozagłady. Trudno prognozować, jak wyglądać będzie punkt kulminacyjny tegoż. Można jednak przyjrzeć się sytuacji panującej w „przodującym” państwie Imperium, jakim są Stany Zjednoczone. Tu, wykuwane i wypróbowywane są kolejne łajdactwa i przekręty, które następnie rozprzestrzeniają się po krańce Imperium.
 
W trafny sposób opisuje to w swej publicystyce Chris Hedges, na kanwie której nakręcony został film stanowiący swego rodzaju wizję najbliższych czasów.[i] Na obecnym etapie funkcje państw przejęły gigantyczne korporacje międzynarodowe, swą potęgą przerastające możliwości indywidualnych nacji. Współczesne Stany to w praktyce oligarchia zarządzana przez cyniczną dwupartyjną bandę waszyngtońskich polityków całkowicie zaprzedanych wielkiemu biznesowi. Zarzuciła ona większość pozorów „procesu demokratycznego” coraz otwarciej wysługując się swym pryncypałom. Jej cynizm i nonszalancja są już tak wielkie, że prawda o rzeczywistych mechanizmach rządzenia zaczyna docierać do świadomości coraz to większej liczby obywateli. 
 
Z drugiej zaś strony zaognia konflikt pogarszająca się sytuacja ekonomiczna coraz to większej grupy obywateli. Krytycznym staje się rosnące bezrobocie i brak należytych osłon socjalnych. Ukrywają to co prawda zakłamane oficjalne statystyki, ale nawet z nich można wyczytać [ii], że pomimo oficjalnego bezrobocia na poziomie około 9%, w kraju pozostaje bez pracy ponad sto milionów osób w wieku produkcyjnym, co stanowi 41.5% ich ogółu.
 
W poprzednim okresie, kiedy to Republikanie i Demokraci wkładali wiele wysiłku w uwypuklanie swych „różnic politycznych”, większość Amerykanów głosowała „na mniejsze zło”, czyli w zależności do swego światopoglądu na jedną czy drugą partię. Obecnie zdrada polityków jest tak widoczna, że myśląca część społeczeństwa zrozumiała cały bezsens tej taktyki. W procesie wyborczym pozostają aktywne jedynie te krzykliwe grupy żelaznego elektoratu obu partii, których poziom umysłowy uniemożliwia wzniesienie się ponad „sportowe” traktowanie całego tego cyrku, dalej „kibicując” swym partiom (klubom sportowym).
 
Rozumniejsza część społeczeństwa stoi zaś przed dylematem, co dalej?   Przed ostatnimi wyborami prezydenckim przeważały głosy o potrzebie całkowitego ich bojkotu, gdyż nic one nie zmieniają, a poprzez udział legitymizuje się tylko ich wynik.
 
Spory odłam społeczeństwa przygotowuje się do siłowej konfrontacji z władzami. Zdając sobie z tego sprawę zręcznie stymulują one „ataki terrorystyczne” i strzelaniny różnorakich szaleńców, co z jednej strony legitymizuje coraz bardziej demonstracyjną obecność uzbrojonej po zęby policji we wszystkich centrach użyteczności publicznej, przyzwyczajając przy tym społeczeństwo do „militaryzacji” kraju. Z drugiej zaś daje argumenty do prób ograniczenia, a z czasem całkowitego zakazu posiadania broni. Pomimo energicznego zaangażowania się w ten proces samego Obamy, wątpliwym jest by Amerykanie bez oporu pozwolili się rozbroić. Bardziej prawdopodobny pozostaje więc scenariusz siłowy w postaci rewolucji czy wojny domowej.
 
Wielu świadomych obserwatorów politycznych zdaje sobie jednak sprawę, że degeneracja zachodniego systemu demokracji zaszła już wystarczająco daleko by uniemożliwić jego sanację przy pomocy obecnych mechanizmów. W kontekście tego, interesującą ideę rzuca wspomniany uprzednio Chis Hedges. Odrzuca on pomysł rewolucji, gdyż jej celem jest zawsze zastąpienie obecnego systemu przez inny równie podatny na degrengoladę i manipulacje. Propaguje on w zamian ideę „nieposłuszeństwa obywatelskiego”. 
 
Póki postępujemy tak jak oczekują od nas elity, pozostajemy bezwolną masą niewolników-twierdzi.
 
Czas więc pokazać, że jesteśmy wolnymi istotami ludzkimi, a nie bydłem-konkluduje.
 
Obecnie nasze działania paraliżuje strach przed alienacją ze społeczeństwa i świadomość słabości jako jednostki-kontynuuje. 
Jeżeli większość z nas zacznie działać nie dla tego, że są szanse sukcesu, ale po prostu dlatego że uważa dane postępowanie za słuszne i moralnie uzasadnione, wtedy runie zniewalający nas porządek i pryśnie władza elit-kończy.
 
Wydaje się, ze w obecnej polskiej sytuacji takowa taktyka mogłaby przynieść sukces. Uniemożliwiałaby bowiem agenturalne rozgrywanie poszczególnych grup społeczeństwa. Potem trzeba by już tylko wyłonić przywódców i rozliczać ich z konkretnych dokonań dla dobra Polski, a nie z szlachetnego charakteru, platonicznej miłości do Ojczyzny, czy dobrych chęci. Nie są to zadania łatwe, ale alternatyw nie ma zbyt wiele.


[ii] http://www.counterpunch.org/2013/04/17/before-the-collapse-a-call-to-action/ 
 

Jak trudno być kłamcą


Nurtuje mnie pewna wątpliwość. Otóż powszechnie wiadomo (przynajmniej tak głoszą zdobni w srebrne brody gerontowie), że rewizjoniści Holocaustu są „kłamcami” lub „zaprzeczaczami prawd oczywistych”. Logicznie więc zasługują na ignorowanie, tudzież zamknięcie w małym światku chorych idei. Tymczasem dzieje się inaczej.

Rewizjoniści od kilkudziesięciu już lat „robią” za łowną zwierzynę bez okresu ochronnego. Można na nich zasadzić się z kolczastym paragrafem prawnym, tropić w gimnazjach i na wyższych uczelniach, katować w ustronnych miejscach, a nawet potraktować obrzynem. Dotyczy to także tych, którzy – bynajmniej nie podzielając wrażych poglądów – starają się obiektywnie przedstawić punkt widzenia ofiary albo ośmielają się protestować przeciwko niekontrolowanym, wprawiającym jurnych egzekutorów w stan geriatrycznego podniecenia polowaniom. Coż, jeżeli nie w łóżku (nie te lata), to przynajmniej z flintą przy ramieniu.

Mamy zatem sytuację paradoksalną: z jednej strony rewizjoniści to oczywiści kłamcy („powszechnie wiadomo”), a więc ludzie niegroźni (tak samo jak osobnikiem niegroźnym jest zwolennik teorii, że ojcem Karola Darwina był goryl „Magilla”, a Iwana Pawłowa pies „Pluto”), z drugiej traktuje się ich ze śmiertelną – to dobre słowo w tym miejscu – powagą. Powiem więcej: muszą być nosicielami szczególnego kłamstwa, które – jak już nadmieniłem – nie jest groźne, czyli… jest groźne. Oto paranoja właściwa elitom rządzącym współczesnym światem.

Dzisiejsi demoliberalni inkwizytorzy są dla rewizjonistyczno-antyholocaustycznych adwersarzy bezwzględni. Łączą w sobie najgorsze cechy marrana Torquemady, Savonaroli i Jana Kalwina. Przekonują się o tym coraz to nowe szeregi nonkonformistów, którzy delikatnie przypominają, że przynajmniej mają prawo wątpić w prawdy podane na wypucowanej do granic nieprzyzwoitości tacy. Wiadomo: nie wszystko co się świeci jest piękne – jak mawia mój znajomy kynolog. Otóż – nie mają takiego prawa! Nowy totalitaryzm nie znosi wahań i kontestacji (chyba, że jest to kontestacja ostatnich placówek antypoprawnej politycznie rzeczywistości). Gdy trzeba – unosi szablę sprawiedliwości i tnie przez łeb z wprawą małego rycerza ze stepowych stanic.

Fizyczna przemoc lub propagandowe ględzenie właściwe kostycznym użytkownikom kleju do protez zębowych zastępują merytoryczną dyskusję. A wszystkiemu ze zgrozą przyglądają się prominentni „odważni inaczej” oraz skołowana publiczność, którą – co zrozumiałe – historyczne spory obchodzą tyle, co urodziny wuja kuzyna ciotki Tekli. Pełne wyliczenie przykładów represji, jakim poddawani są rewizjoniści Holocaustu od 25 lat wystarczyłoby na napisanie sporych rozmiarów „Czarnej Księgi”. Ten dokument hańby końca XX wieku – doprawdy „piękne” uzupełnienie praktyk komunizmu, hitleryzmu i faszyzmu – czeka na odważnego autora. Najlepiej z jakiegoś Komitetu Helsińskiego… bo – czcigodni obrońcy Żydów, Cyganów, dzieci i molestowanych seksualnie kobiet – to nie rewizjoniści biją, to oni są bici.

To nie Francois Duprat, jeden z pierwszych francuskich rewizjonistów Holocaustu, podkładał bomby. To jemu podłożono ładunek wybuchowy pod samochód. W następstwie zginął on, a jego żona została poważnie ranna. To nie David Irving szalał z młotem w ręku po ulicach Londynu. To jemu politycznie poprawny drań wywrócił do góry nogami mieszkanie, a inny pobił w restauracji. To nie Ernst Zuendel – cokolwiek by o nim nie powiedzieć – zabawiał się w bombiarza. To jemu fachowo wysadzono w roku 1995 w powietrze dom w Toronto. To nie członkowie Institute for Historical Review z Kaliforni nawoływali do gwałtu. To im w roku 1984 zafundowano wybuch, ofiarą którego padł budynek Instytutu oraz magazyn ksiązek. To nie Robert Faurisson w towarzystwie psa pobił w parku bandę opryszków. To oni skatowali ciężkimi buciorami nobliwego profesora, deformując mu twarz. To nie Michel Cagnet, student Sorbony i rewizjonistyczny badacz-amator, zaczaił się na żydowskie komando z butelką kwasu solnego w kieszeni. To jemu spalono twarz. To nie rewizjoniści Holocaustu anulują uczonym uczciwie uzyskane tytuły doktorskie. To oni są ich pozbawiani. To nie oni wyrzucają niepokornych z wyższych uczelni i z gimnazjów. Sami są wyrzucani. To nie, to nie, to nie…

Być może za wcześnie o tym pisać. Polityczna poprawność zdaje się święcić tryumfy. Ale nadejdzie taki czas, gdy padnie z kretesem – jak wszystko, co sztuczne i głupie zarazem. Jej filary, dzisiaj z cicha podmywane, jutro runą jeden po drugim w świetle jupiterów. Życie nie może opierać się na intelektualnym zakazie mówienia, pisania, a przede wszystkim zdroworozsądkowego myślenia. I wtedy zaczniemy rozmawiać. Sire ira et studio.

Dariusz Ratajczak

http://dariuszratajczak.blogspot.com/2009/01/jak-trudno-by-kamc_19.html

poniedziałek, 22 kwietnia 2013

Brakujące klocki układanki



“W tej miażdżącej krytyce wydarzeń z 9/11, dr Kevin Barrett ujawnia szokującą prawdę: że był to atak terrorystyczny na niewinnych Amerykanów ze strony własnego rządu – rządu, który teraz przekształcił się w oś zła wraz z izrahellem i krajami NATO” – Lasha Darkmoon

IMG_2338

Gdzie podziały się wieże?
I co się stało z 1116 brakującymi ofiarami z 9/11?

Ponad 11 lat po katastrofalnym zniszczeniu World Trade Center, władze Nowego Jorku w końcu zadają pytanie: Co do cholery mogło się zdarzyć z brakującymi 1116 ofiarami?

W każdym przypadku zawalenia się budynku w historii, wszystkie ciała ofiar zostały odnalezione w mniej lub bardziej nienaruszonym stanie. To dlatego, że zawalające się budynki miażdżą ludzkie ciała. Nie łamią je przecież na drobne kawałki ani nie powodują ich znikania jak kamfory.

Jednak 11 września 2001 roku, najbardziej znane “zawalenie się budynków” w historii jakoś spowodowało, że ciała ponad 1000 ofiar w magiczny sposób znikają. Nie ostał się nawet strzęp skóry, fragment paznokcia lub odłamek kości z tych ciał, które udało się kiedykolwiek odszukać, mimo skrupulatnego “przesiewania” i wysiłków związanych z „ryciem w ziemi”.

Ale to nie jedyna tajemnica. Ledwie cokolwiek zostało z 1634 osób z WTC, którzy nie zniknęli całkowicie. Większość ludzkich szczątków odkryto i zidentyfikowano po DNA, były to postaci drobnych, rozdrobnionych kawałków, a nie nienaruszonych ciał.

A co się stało z prawie 3000 ludzkich ciał, które zostały unicestwione w ciągu dziesięcio-sekundowego zapadnięcia się 110-piętrowych wież? Odpowiedź: To samo, co stało się z meblami biurowymi, szafkami na dokumenty, telefonami, komputerami i inną zawartością wież. Praktycznie nie ma pozostałości tych obiektów, niczego nie odnaleziono. Te rzeczy – podobnie jak ludzkie ciała – jakoś przekształcona została w mieszaninę drobnych odłamków i pył wielkości mniejszej niż 100-mikronów, który został rozwiany w powietrzu i odpłynął nad morze, po czym powoli osiadł w odmętach Atlantyku. Jak zaznaczył jeden z przesiewaczo-kopaczy, największy kawałek mebla biurowego, jaki udało się odzyskać z terenu Ground Zero, to był malutki fragment klawiatury telefonu.

„A co się stało z prawie 3000 ludzkich ciał, które zostały unicestwione w ciągu dziesięcio-sekundowego zapadnięcia się 110-piętrowych bliźniaczych wież?”

Teraz, ponad 11 lat później, władze New York City wreszcie uznały, że to zdarzenie kryje niejedną tajemnicę. W notatce do rodzin ofiar z 9/11, urzędnik NYC, Casey Holloway poinformował, że w poniedziałek, 1 kwietnia, miejski Chief Medical Examiner zacznie przeszukiwanie zawartości 60 ciężarówek gruzu budowlanego z terenu World Trade Center znajdującego się na wysypisku Fresh Kills na Staten Island. Miasto mówi, że ma nadzieję na znalezienie pozostałości po co najmniej części z 1116 brakujących ofiar.

Niestety, szanse na znalezienie pozostałości więcej niż kilku dodatkowych ofiar wydają się nikłe. Przecież gruz z Twin Towers – który waży w sumie mniej niż 50% masy wież (co stało się z resztą masy?) – był już skrupulatnie przesiewany i rozkopywany ponad dziesięć lat temu. Decyzja władz miejskich, aby przeszukać niedawne gruzy budowli z 1 kwietnia nosi cechy więcej niż podobieństwa do decyzji George’a W. Busha, aby na czworakach szukać pod biurkiem znikającej broni masowego rażenia Iraku. Czy to jakiś okrutny prima-aprilisowy żart?

Brak zmiażdżonych-ale-nienaruszonych ludzkich ciał, mebli i urządzeń biurowych, oraz brak 50% masy wież sugeruje, że Twin Towers nie zawaliły się – one eksplodowały. (Zobacz film na youtube “North Tower Exploding”) To by wyjaśniało, dlaczego małe fragmenty ludzkich kości odkryto porozrzucane po wszystkich dachach sąsiedniego budynku Deutsche Banku w 2006 roku. Nie proste grawitacyjne zapadnięcie się, jak to przedstawiono w oficjalnym raporcie NIST rządu USA, bo coś takiego nie mogłoby rozsadzić szkieletów ludzkich w drobny mak i porozrzucać tych ludzkich strzępów po całym dachu sąsiedniego budynku.

Czy Twin Towers i tysiące ludzi wewnątrz nich, rozerwano na kawałki przy użyciu materiałów wybuchowych? Tak właśnie uważa wielu członków rodzin ofiar z 9/11. Robert McIlvaine, którego syn Bobby został zamordowany w Twin Towers w sprawie 9/11, stwierdził, że mniej więcej połowa członków rodzin podziela podejrzenia, że ​​wieże zostały gwałtownie wyburzone ładunkami wybuchowymi w ataku z serii false-flag. William Rodriguez, znany bohater z 9/11, który przemawiał do setek tysięcy ludzi na całym świecie, jest kolejnym przedstawicielem ocalałych z 9/11, który twierdzi, że dowody na “kontrolowane wyburzenie” są tajemnicą poliszynela.

Naukowiec Carl Sagan swego czasu stwierdził, że “brak dowodu nie jest dowodem braku”. Ale czasami brak dowodów JEST jak jeszcze dymiący pistolet. Brak nienaruszonych ciał, zawartości biur w budynkach oraz połowy masy Twin Towers jest dymiącym pistoletem dowodzącym, że ​​wieże zostały gwałtownie zburzone eksplozjami.

cartoon-WTC-RumsfeldBushCheneyLAUGHTER-jetfuel
                               zbiorniki z paliwem?
                                    No to naprawdę jest zabawne!

Trzej muszkieterowie z 9/11 rozbawieni swym prywatnym żartem


Brakująca zawartość i ubytek masy Twin Towers nie są jedynymi tajemnicami “braku” związanymi z 9/11. Inne godne uwagi “braki dowodów” obejmują:

* Brak ponad 80 filmów rządu USA z ataku na Pentagon, z których niektóre zostały skonfiskowane przez agentów FBI parę chwil po ataku. Tylko kilka klatek zostało pokazanych, a i te skróty pokazują wyłącznie eksplozję w Pentagonie, ale nie duży samolot.

* Nieobecność 100.000 kilogramów samolotu Boeing 757, który rzekomo uderzył w Pentagon. Nie istnieje żaden zapis co do tych 100.000 kilogramów szczątków airlinera lub szczątków bagażu czy pasażerów samolotu, aby kiedykolwiek były one usuwane z jednego z trzech szeroko oddzielonych od siebie obszarów zniszczonych w Pentagonie.

* Nieobecność 100.000 kilogramów samolotu Boeing 757, który podobno zarył i zatonął w miękkiej ziemi pod płytkim, piętnastometrowej średnicy kraterze w Shanksville w Pensylwanii. Nie ma dowodów w postaci szczątków ze 100.000 kilogramów airlinera, ani szczątków pasażerów czy bagażu, jakie zostałyby odzyskane spod ziemi w domniemanym miejscu katastrofy.

* Brak oficjalnych list pasażerów linii lotniczych, zapisów filmów bezpieczeństwa, odcinków biletów, zeznań pracowników linii lotniczych lub innych rzeczywistych dowodów, że 19 młodych Arabów obwinianych za spowodowanie 9/11 w ogóle było choćby tylko na pokładach samolotów.

* Brak nagrania audio personelu FAA z odprawy podczas rozmowy między sobą na temat tego, co przeżyli 9/11. Nagrania te zostały skonfiskowane przez przełożonego FAA i zniszczone w drobny mak, a potem zostały rozrzucone po wielu oddzielonych daleko od siebie pojemnikach na śmieci tak, żeby nigdy nie można było ich zgromadzić i zrekonstruować.

* Brak niezniszczalnych “czarnych skrzynek” z samolotów, które uderzyły w obydwie wieże. Rząd USA twierdzi, te rejestratory parametrów lotu nie zostały odzyskane, ale przedstawiciele sił pierwszego reagowania powiedzieli, że były one na miejscu, gdy oni je znaleźli i zabrali je agenci FBI.

* Brak najważniejszego z dowodów, jakie powinien mieć rząd, i na który wielokrotnie się powoływano: nagrań audio i video z długich sesji tortur i skryptów zawierających fałszywe zeznania psychicznie upośledzonego “mózgu operacji z 9/11″, Abu Zubaydaha i jego kolegi, również “mózgowca”, Khalida Sheikh Mohammeda. CIA przyznaje. że nielegalnie zniszczyła te nagrania, anonimowe raporty z drugiej ręki, o jakich wspomina i cytuje Raport Komisji ds. 9/11, jako jedyny dowód na istnienie scenariusza dokonania porwania przez 19-osobową bandę.

* Brak jakiegokolwiek spójnego niewinnego wyjaśnieni przedwczesnego raportu BBC na temat upadku World Trade Center Building 7, relacji Larry Silversteina o zburzeniu WTC-7, i (oczywiście) oczywistego kontrolowanego rozwalenia tego budynku.

W każdym z tych przypadków – tak jak w przypadku 1116 zaginionych ofiar – brak dowodu to jak dymiący pistolet, dowód zbrodni.

Rząd USA stoi obecnie w obliczu kompletnej utraty legitymacji do dalszego sprawowania władzy.

LD: Nic, co mogłoby spowodować zakłopotanie rządu USA nie przetrwało wybuchów. Nawet “niezniszczalne” czarne skrzynki zawierające najważniejsze informacje lotu kompletnie wyparowały, wbrew prawom fizyki. Jeszcze bardziej cudownie i wygodnie dla rządu USA, znalazły się dwa zwęglone paszporty domniemanych terrorystów al-Kaidy, w tym jeden należący do przywódcy napastników, Mohammeda Atty. Zostały one znalezione w stanie nienaruszonym w ruinach – jakby ktoś umieścił je tam celowo, aby można było je znaleźć. (Zobacz tutaj:

http://www.takeourworldback.com/911/911passport.htm


Paszport Mohamma Atta … znaleziono nienaruszony w gruzach Ground Zero

Wśród wielu braków, jest również brak 2,3 biliona dolarów (2 300 000 000 000), za które rabin Dov Zakheim był osobiście odpowiedzialny w Pentagonie, a one sobie tajemniczo zniknęły, jak kamfora. Ludzie pytają: co się stało z tak ogromną sumą pieniędzy? Czy znalazły się na koniec w izrahellu? Czy to może była “zapłata” za usługi wyświadczone przez izrahell w sprawie 9/11?

W sumie, 9/11 okazał się bardzo udanym interesem bandyckim:  ponad 1 milion Irakijczyków zmarło, a podżegacze wojenni z kompleksu przemysłowo-militarnego stali się nieporównanie bogatsi – a teraz jeszcze bardziej chętni do nowych podbojów i możliwości zgarnięcia szmalu w Iranie.

Źródło

sobota, 20 kwietnia 2013

Żydzi byli sami sobie winni?



Wywiad z prof. Krzysztofem Jasiewiczem opublikowany w kwietniowym numerze „Focus Historia Ekstra”.



„Skala niemieckiej zbrodni była możliwa nie dzięki temu, »co się działo na obrzeżach Zagłady«, lecz tylko dzięki aktywnemu udziałowi Żydów w procesie mordowania swojego narodu. Tu kłania się bierność powszechna samych Żydów i postawy Judenratów, okrutne żydowskie policje w gettach” – mówiprof. Krzysztof Jasiewicz.

FOKUS:

Jak wyjaśnić fakt, że Polskie Państwo Podziemne, istniejące przecież prawie od początku okupacji, praktycznie wyłączyło się ze sprawowania swojej funkcji wobec części obywateli – polskich Żydów? Szczególnie kiedy Żydzi zostali fizycznie oddzieleni przez okupantów hitlerowskich od reszty obywateli polskich. [Piękny przykład pytania, które już samo w sobie zawiera kłamstwo - admin]

Krzysztof Jasiewicz:

Nie zgadzam się z twierdzeniem, że ten problem umknął z pola widzenia władz konspiracyjnych. Wystarczy przypomnieć Żegotę, jedyną taką organizację w okupowanej Europie, która była agendą PPP i różne inne starania. Od misji Karskiego po wystąpienie prezydenta Raczkiewicza do Piusa XII (3 stycznia 1943 r.). „Ojcze Święty! – pisał wtedy prezydent o sytuacji w Polsce. – Prawa boskie sponie­wierane, godność ludzka zdeptana, setki tysięcy pomordowanych”. A dalej wprost Raczkiewicz apeluje, by „w imię zasad chrześcijańskich [wystosować protest do władz niemieckich] przeciw poniewieraniu mordowaniu Żydów”.

Także Kościół w Polsce w osobie arcybi­skupa Sapiehy upominał się o Żydów, zwra­cając się do hr. Ronikiera, prezesa legalnie działającej Rady Głównej Opiekuńczej, ze sło­wami: „Konieczna jest interwencja w sprawie żydów, którzy przyjęli katolicyzm i według nauki Kościoła św. należą do jednej z nami wspólnoty wiernych”. Problem represji, tak­że wobec Żydów, poruszał Sapieha w rozmo­wach z władzami niemieckimi. Gdyby jednak ktoś zauważył, że chodzi tylko o Żydów na­wróconych, to przypomnijmy, że społeczeń­stwo polskie, podobnie jak wszystkie inne europejskie, było podzielone konfesyjnie i od wieków obowiązywała zasada, iż każda konfesja dba o swoich wiernych. Według tej zasady funkcjonowała sfera dobroczynności i inne typy wsparcia (fundacje, przytułki itd.).

A już – ku przypomnieniu – nie słyszałem, by za Polakami w sowieckiej strefie okupa­cyjnej (1939-1941) na Kresach Wschodnich wstawił się choć jeden rabin. A działy się tam straszne rzeczy. Niestety przy licznym udzia­le Żydów, co miało w okresie późniejszym wpływ na akcję ratowania tego narodu, bo wieść o postawach naszych Żydów i ich niegodziwościach rozlała się szeroko po całym kraju, gdy Niemcy w 1941 r. odbili Sowietom zagrabione polskie ziemie.

W narracji żydowskiej pojawia się mnó­stwo hipokryzji, bo niektórzy Żydzi usiłowa­li ratować się, przechodząc na katolicyzm, sądząc, że Kościół nie powinien wnikać w szczerość nawrócenia, lecz dawać im jedynie stosowny glejt na przeżycie. Tymczasem ludzie wierzący, a zwłaszcza hierarchowie nie mogą robić szopki z wiary, chociaż prze­cież tysiące Żydów skorzystało z fałszywych metryk chrztu wydawanych przez polskich duchownych. Chciałbym też zauważyć, że sami Żydzi, bardzo wpływowi w niektórych państwach, prawie nic dla swoich współbra­ci nie robili, biernie przyglądając się ich za­gładzie i zapewne kalkulując, co by na tym można było ugrać.

Jest jeszcze jeden motyw w różnych wy­powiedziach i publikacjach żydowskich. Za­wsze wszystko, co dla nich robiono, robiono źle lub było to o wiele za mało. Przypominają mi się sceny z paru filmów lub książek, gdzie i w związku z przygotowaniami do powstania w getcie warszawskim padają w dialogu zarzuty, że Polacy – naturalnie antysemici – nie dają Żydom broni, tak bardzo potrzebnej do walki. PPP nie miało wprawdzie magazynów broni w Puszczy Kampinoskiej czy in­nych miejscach, ale w pojmowaniu Żydów to bez znaczenia. Im się wydawało, że mamy tysiące sztuk rozmaitej broni. No a skoro oni umyślili sobie powstanie, to my im wszystko oddajemy – jeśli tego nie robimy, to tylko dlatego, że byliśmy antysemitami. Ten chory tok rozumowania żydowskiej narracji jako takiej wywołuje zjawisko projekcji – swoje zło i zaniechania Żydzi przerzucaj ą na innych, zwłaszcza na Polaków.

Przypomnijmy fakty. „Bracia – resztki Żydów w Polsce żyją z przeświadczeniem, że w najstraszniejszych dniach naszej histo­rii, wy nie udzieliliście nam pomocy – pisze Żydowski Komitet Narodowy w Polsce do organizacji żydowskich w Ameryce 1 stycznia 1943 r., a więc wkrótce po wymordowaniu większości Żydów z getta warszawskiego w Treblince. – Odezwijcie się przynajmniej w ostatnich dniach naszego życia. Jest to nasz ostatni apel do was”.

„Niemcy wywieźli i zamordowali lub spalili żywcem dziesiątki tysięcy Żydów – czy­tamy w innym piśmie Żydowskiego Komitetu Narodowego z Warszawy do Joint Distribu­tion Committee w Nowym Jorku z 15 maja 1943 r. – Część Żydów uratowała się. W całej Polsce z trzech milionów Żydów pozostało nie więcej niż 10 proc., resztę Niemcy wy­mordowali. W najbliższych tygodniach wy­mordują pozostałych. Można jeszcze ratować tysiące Żydów [podkr. K.J.], Przyślijcie na­tychmiast sto tysięcy dolarów. Od was zależy ratunek tysięcy ludzi. Czekamy”.

„Nie rozumiemy waszego milczenia – piszą znowu Żydzi polscy do Żydów ame­rykańskich. – Na pięć wysłanych depesz nie otrzymaliśmy odpowiedzi i mimo apelów i alarmów żadne fundusze dla nas nie nad­chodzą. Dlaczego Joint nie przesyła pienię­dzy? Możemy jeszcze uratować od zagłady i niechybnej śmierci tysiące Żydów, kobiet i dzieci. Musimy mieć znaczne fundusze. Zaalarmujcie natychmiast Joint i wszystkie inne organizacje żydowskie. Na ratowanie resztek Żydów musimy mieć sto tysięcy do­larów. Czekamy na waszą pomoc”.



W gettach funkcjonowały żydowskie siły porządkowe kolaborujące z hitlerowcami Wspólnie rabowali i wywozili mieszkańców

A tego jest więcej. No i na apele do środowisk żydowskich pospieszył z pomocą jedynie… Rząd RP na Uchodźstwie, przezna­czając dodatkowe fundusze i wzywając pol­skie społeczeństwo do udzielania pomocy w przechowywaniu Żydów po aryjskiej stro­nie. Zachęcam do przejrzenia dokumentacji w Studium Polski Podziemnej, np. teka 78, z której pochodzą powyższe cytaty.

I jeszcze jedno w kontekście „rozlicze­niowych” książek Grossa. Owe żydowskie bzdury i dane wzięte z sufitu o Żydach zamordowanych głównie przez polskich chłopów to właśnie projekcja zmierzająca do ukrycia największej żydowskiej tajem­nicy. Otóż skala niemieckiej zbrodni była możliwa nie dzięki temu, „co się działo na obrzeżach Zagłady”, lecz tylko dzięki aktywnemu udziałowi Żydów w procesie mordowania swojego narodu. Tu kłania się bierność powszechna samych Żydów i postawy Judenratów, okrutne żydow­skie policje w gettach – bo to one wyła­pują, spędzają na różne Umschlagplatze i upychają w wagonach swoich sąsiadów, rodziny i przypadkowych Żydów. Wreszcie to żydowskie komanda zapędzają Żydów do komór gazowych, a potem oprawiają ich zwłoki, grzebiąc w pochwach, odbytnicach, wyrywając złote mostki i koronki.

FOKUS:

W książce „Pierwsi po diable…” (2002) przedstawia pan zupełnie inne poglądy, m.in. odżegnujące się od przypisywania Ży­dom winy za większość zbrodni sowieckich na terenach okupowanych Kresów. Wykorzys­tał pan wszystkie dostępne archiwa, w tym dostępne w latach 90. archiwa radzieckie.

Krzysztof Jasiewicz:
Admin.
Niestety myślę, że uległem wów­czas pewnej modzie – że w dobrym tonie jest krytykować przedstawicieli własnego naro­du. Zdecydował także proces ponownego przyjrzenia się źródłom, sięgnięcie do źró­deł wcześniej niewykorzystanych lub wyko­rzystanych słabo.
Jest też element czysto ludzki. Zrozu­miałem, że przypadkowo znalazłem się po niewłaściwej stronie barykady. Szokujące bowiem dla mnie było, gdy moja znajoma, Żydówka, zafascynowana moimi prożydowskimi wywodami, usiłowała mnie zaprosić na spotkanie, na którym – jak to ujęła – róż­ni ludzie mówią, jak powrócili do swoich żydowskich korzeni. Stąd nietrudno wy­wnioskować, że moje wywody sugerowały tzw. wrażliwość żydowską, a zatem budzenie się we mnie Żyda.

Być Żydem to żaden wstyd, ale ja nim nie jestem, a ta konstatacja dość mocno mnie zreflektowała. Zwłaszcza gdy kolejny przedstawiciel tegoż narodu, a zarazem re­dakcji bardzo znanego pisma zagranicznego, zajmującego się tematyką żydowską (pew­nie kierując się podobną interpretacją mo­ich poglądów), zaproponował mi napisanie artykułu o stosunku polskiego Kościoła do zagłady Żydów. Sugerując, by napisać o tym mocno – cytuję z pamięci – „żeby Kościoło­wi dokopać”. Zrozumiałem, że niekoniecznie może tu chodzić o dialog lub poszukiwanie prawdy, lecz o zupełnie inne rzeczy. [No ro Pan profesor się w końcu połapał... lepiej późno, niż wcale - admin.]

FOKUS:

Jednak lektura tamtej książki po­ruszała głęboko. Pana stanowisko, ocena źró­deł, stosunek do własnej profesji i własnych ograniczeń budzą szacunek. Zastosował pan kilka nowatorskich interpretacji danych statystycznych, wynikających z osobistych relacji kilku tysięcy uczestników wydarzeń. Skutecznie falsyfikuje pan i nazywa prostac­ką tezę o odpowiedzialności Żydów pod oku­pacją sowiecką za straszliwe nieszczęścia Po­laków. Domaga się pan nawet wprowadzenia pojęcia „kłamstwo jedwabieńskie” (wobec zaprzeczających tej zbrodni) na podobień­stwo „kłamstwa oświęcimskiego”. Opisuje pan sytuacje nieuczciwego przepływu dóbr od Żydów do Polaków. Ten proceder nazy­wa „pseudoszmalcownictwem”. Oto kilka cytatów: „okupacja sowiecka 39-41 jako pol­skie alibi dla obojętności wobec zagłady”, „Żydzi szukali konsensusu z każdą władzą, byle dawała jakoś żyć”, „Ukrywanie Żydów nie było postrzegane jako akt bohaterstwa czy humanitaryzmu, ale jako akt zdrady, działanie przeciwko polskiemu interesowi narodowemu”, „Niebezpieczeństwem byli sąsiedzi-Polacy”, „Żydom, którzy przeżyli, brakowało u Polaków bezinteresowności”, „musimy przyjąć, że udawanie iż nie par­tycypowaliśmy w Holokauście, jest kłam­stwem jedwabieńskim”.

Dokumentuje pan lęk przed żydowskim komunizmem. Publikuje pan wysłany do Londynu dokument kościelny, którego fragment brzmi: „Niemcy oprócz mnóstwa krzywd jakie wyrządzili, pod jednym wzglę­dem dali dobry początek, że pokazali możliwość wyzwolenia polskiego społeczeństwa spod żydowskiej plagi i wytknęli nam dro­gę, którą mniej okrutnie oczywiście i mniej brutalnie, ale konsekwentnie iść należy” (spAdmin. rawozdanie kościelne z Polski z czerwca- -lipca 1941 r.).

Krzysztof Jasiewicz:

Miło, że mnie pan komplementuje, ale – jak w piosence – to już było. Ponadto brzmi to trochę tak: jak to możliwe, że pan, zdawałoby się, człowiek wykształcony, profe­sor zwyczajny PAN, stoczył się nisko i został, nazwijmy rzecz po imieniu, „antysemitą”.

Mam zbyt mało miejsca, aby wszystko wyjaśnić, bo to jest temat na książkę, a nie na wywiad. Pragnę jednak zwrócić uwagę na inny mój tekst, w którym 7 lat później ustosunkowałem się do swojej książki. No i jeszcze jedno – każdy tekst/źródło odczytuje się na nowo wraz z upływem czasu, dziś pew­nie jeszcze bym coś dorzucił. Siedem lat póź­niej napisałem o wadliwie skonstruowanej perspektywie badawczej i wynikającym stąd błędzie: „Sprowadzał się on do skrótu myś­lowego, że mój opis chrześcijanina i jego wia­ry, a także Polaka i jego patriotyzmu – mam na myśli drugi plan książki – w sposób ja­sny precyzuje moją pozycję metodologiczną (….). Przyjąłem bowiem założenie (…), że istnieją dwie wizje człowieka. Pierwsza – ewangeliczna: w myśl tej wizji człowiek jest zobowiązany przestrzegać Dekalogu i nauk Chrystusa w każdej wyobrażalnej naszymi zmysłami i doświadczanej rzeczywistości. W tej perspektywie konfrontacja człowieka z systemem okupacyjnym, z wyjątkiem bar­dzo nielicznych (vide o. Maksymilian Kol­be) kończy się katastrofą. Człowiek niemal na całym froncie przegrywa – żeby przeżyć, musi kraść, wystawiać fałszywe świadectwa, zabijać. Co więcej – do realizacji swoich celów czasu wojny wykorzystuje bezpośrednio i po­średnio Boga, bo modli się do Niego o swoje przetrwanie, a tam mieści się prośba, nawet nieświadoma o powodzenie w działaniach niedekalogowych (…). Druga wizja człowie­ka – nieewangeliczna-jest wersją »żydową«. Nie można więc (…) mieć do człowieka pre­ tensji, że »zawiesza« Dekalog lub przynaj­mniej przymruża nań oko. Jest w końcu tylko człowiekiem, a nawet więcej – jest zawsze Człowiekiem”.

Niestety, Żydów gubi brak umiaru we wszystkim i przekonanie, że są narodem wybranym. Czują się oni upoważnieni do interpretacji wszystkiego, także doktryny katolickiej. Cokolwiek byśmy robili, i tak będzie poddane ich krytyce – że za mało, że źle, że zbyt mało ofiarnie. W moim najgłęb­szym przekonaniu szkoda czasu na dialog z Żydami, bo on do niczego nie prowadzi. W nauce należy odrzucić empatię, sympa­tię czy antypatię, a skoncentrować się na faktach oraz niezbywalnym prawie do ich różnych interpretacji. Ludzi, którzy używa­ją słów „antysemita”, „antysemicki”, nale­ży traktować jak ludzi niegodnych debaty, którzy usiłują niszczyć innych, gdy brakuje argumentów merytorycznych. To oni tworzą mowę nienawiści.

Prawdziwym nieszczęściem są nawie­dzeni – a przeważnie tylko tacy są – bada­cze żydowscy, którzy nie dążą do opisania takiej czy innej rzeczywistości, lecz piszą pod z góry założoną tezę. A mówiąc bez ogródek – zwyczajnie i świadomie rozmija­ją się z prawdą. Ten nieszczęsny dokument „kościelny”, który pan z taką przyjemnością zacytował, niczego nie przesądza. Bo nie wiemy, kto go napisał i w jakich okoliczno­ściach, i nie wyraża on nic innego niż opinię autora i… strach przed Żydami – normalny, ludzki i uzasadniony. Bo ja głęboko jestem przekonany, że za zbrodnią w Jedwabnem i innymi pogromami nie stoi chęć zdoby­cia pierzyn i nocników żydowskich, nawet mniej jest tam odwetu za różne podłości żydowskie (a było ich sporo w latach 1939— -1941 na terenie Łomżyńskiego i we wszyst­kich innych miejscach, gdzie Żydzi mieszka­li) – stoi tam wielki strach przed nimi. I ci zdesperowani mordercy być może w duchu mówili sobie: robimy rzecz straszną, ale może wnuki nasze będą nam wdzięczne. Myślę, że jest możliwa taka interpretacja, choć ona ze zbrodni nie rozgrzesza.

Warto jeszcze dopowiedzieć, że popra­wa stosunków polsko-żydowskich wymaga prowadzenia równolegle dwóch wątków, także stosunku Żydów do Polaków i Państwa Polskiego. To nie jest jednostronny proces polegający na epatowaniu polskimi zbrod­niami, przy jednoczesnym blokowaniu prze­dostawania się wiedzy o zbrodniach Żydów na Polakach. Jeszcze przed II wojną w okre­sie Wielkiej Czystki w ZSRR zamordowano 111 tys. Polaków, głównie na Białorusi i Ukrainie. Na tej pierwszej Żydzi stanowili ponad połowę wszystkich funkcjonariuszy NKWD, na tej drugiej aż dwie trzecie (we­dług oficjalnych danych). Nie ma więc moż­liwości, by nie wzięli w tej zbrodni udziału, nie wspomnę o okresie 1939-1941, bo nie chcę być oblany fekaliami.

Jest też problem badaczy żydowskich, którzy ukrywają, że są Żydami, i udają, że są np. Polakami, Francuzami czy Węgra­mi. Oni często świadomie fałszują historię i biją się w piersi w imieniu Polaków, Fran­cuzów czy Węgrów, przepraszając siebie za wyolbrzymione przez siebie zbrodnie i inne przewinienia.

FOKUS:

To znaczy, że wszystkie tek­sty „skażone” pochodzeniem autora są nienaukowe?

Krzysztof Jasiewicz:

Sięgnąłem do Talmudu i uważ­na lektura przekonała mnie, że istnieje wiele interpretacji sformułowanych tam „prawd”. Na przykład słynne zdanie: „Kto ratuje jedno życie, ratuje cały świat” nie precyzuje, o czyje życie chodzi, i tak może to być interpretowane nie tylko w dyskusjach rabinackich, lecz w głowach prze­ciętnych Żydów. Może to być życie własne albo członka rodziny, życie Żyda. Naród ży­dowski został ponoć „wybrany”, a to niesie wiele konsekwencji. To talmudyczny sposób myślenia Żydów, niekoniecznie religijnych. W środowisku żydowskim nabywa się ja­kiejś specyficznej świadomości grupowej. Znane są fakty entuzjastycznego witania podczas pierwszej wojny światowej Niem­ców w Kongresówce czy Rosjan w Galicji. Takie powitania odbywały się po klęsce Na­poleona i Księstwa Warszawskiego, podczas wkraczania wojsk zaborczych po upadku Polski, a nawet w trakcie potopu szwedz­kiego. Lecz wszyscy badacze żydowscy albo temu przeczą, albo przydają nieprawdopo­dobne interpretacje.

FOKUS:

Może Żydzi nie są zadowoleni z żadnej władzy i każdą nową witają z nadzie­ją, że będzie dla nich lepsza, a przynajmniej nie gorsza.

Krzysztof Jasiewicz:

Brzmi to fatalnie, bo co powiedzieć Żydach, którzy witali Niemców (albo jak się narodowo mówi „nazistów”) w 1939 r. w Polsce? A były takie przypadki – w Krako­wie, Łodzi i innych miastach. W Zarębach Kościelnych na czele witających stał rabin w odświętnym stroju.

Żydów zaślepia ich nienawiść i chęć odwetu. To podstawowy powód, dla którego zasilili aparat bezpieczeństwa Bolszewii, potem sowiecki na Kresach i wreszcie UB po wojnie. Mam wrażenie, że człowiek w miarę wykształcony i średnio bystry zorientuje się, że niekoniecznie relacja żydowska jest prawdziwa Że wywód badacza żydowskiego nie zawsze jest mądrzejszy. I że jeśli jakiś badacz nie podziela tego poglądu, to wcale nie musi być antysemitą pozbawionym empatii.

Grupę badaczy nieżydowskich, która się identyfikuje z etosem żydowskim, złośli­wie nazwałbym ludźmi intelektualnie ułom­nymi. Często jest to spowodowane manierą stosowania nadmiernego krytycyzmu w sto­sunku do rodaków, przy bezkrytycznym stosunku do dywagacji żydowskich, z nadzieją, że to pomoże im w karierze. Ja bym wybrał Polskę. I myślę, że bycie krytycznym wobec Żydów – zwłaszcza gdy mordują dziś swo­ich sąsiadów na Bliskim Wschodzie – jest bardziej trendy i ma sens niż ich obrona i rozgrzeszanie. Na Holokaust pracowały przez wieki całe pokolenia Żydów, a nie Kościół katolicki. I Żydzi z tego – jak się wydaje-nie wyciągnęli wniosków.


poniedziałek, 15 kwietnia 2013

Dr Dariusz Ratajczak – wywiad z żołnierzem Waffen SS


DR: Witaj Mart! Walczył pan w Waffen SS?

M: Tylko za Ojczyznę. Moją Ojczyzną jest Estonia.

DR: Jak pan wspomina wkroczenie Sowietów do Estonii w czerwcu 1940 r.?

M: Piekło, moi rodzice, dobrze sytuowani mieszczanie z miejscowości Paida, trafili na Sybir – już nie powrócili. Ja wtedy ukrywałem się z bratem. Jakoś daliśmy radę.

DR: Dużo było kapusiów wśród Estończyków?

M: W swej masie są zbyt małomówni, jak bracia – Finowie, by być kapusiami. Ale szmat trochę było. Takie czasy. Kurewstwo znosi narodowość. Inna sprawa, że podobnie jest z bohaterstwem.

DR: Jest lato 1941, wkraczają Niemcy, co pan wtedy czuł, jak zachowywała się ulica?

M: Trudno zapomnieć, kwiaty na czołgach, to byli rycerze z wyśnionej bajki, ładnie wyglądali, odpowiadali estońskiemu poczuciu porządku. Niemieccy pancerniacy mówili nam, że teraz mamy wolność. Byłem sceptyczny, ale to było wytchnienie. Azja poszła precz. Zresztą w czasie odbijania Estonii z rąk sowieckich – Niemców wspierało 12-15 tysięcy moich rodaków.

DR: Mówi pan o „leśnej braci”.

M: W rzeczy samej.

DR: Czy podczas wkraczania wojsk niemieckich do Estonii pana rodacy, wzorem Litwy i Łotwy, dopuścili się gwałtów lub morderstw na Żydach ?

M: W Estonii Żydów praktycznie nie było – najwyżej 4 tysiące (podczas rządów niemieckich zginęło ok. 900 – DR). To jest w ogóle wielkie nieporozumienie. Nas, Estończyków, wtłacza się w formułę „narody bałtyckie” tudzież „Bałtowie”. Tymczasem my jesteśmy Ugrofinami, taką południową flanką Skandynawii. W gruncie rzeczy nawet dzisiejszy Sankt Petersburg to nasza ziemia, konkretnie braci Ingrelów, których pozostało pewnie z 1.000 (słownie: tysiąc – DR). Podkreślam to, bo moja mama była Ingrelką (polski termin: Inżorka – DR).
Nie wiem, jak tam było w Litwie i Łotwie, gdzie społeczność żydowska była o niebo liczniejsza, jednak wiem i to, że Łotysze są świetnymi żołnierzami. Koledze odstrzelono prawą rękę, to pruł do „iwanów” z lewej. Potem go Sowieci zarąbali saperkami. To był mój kolega, Łotysz. Strasznie dzielny naród. Kolega… Przyjaciel. Już nie poznam jego grobu. Zawsze się za niego modlę. Biblię miał w jednym palcu i powtarzał, że walcząc teraz zmazuje hańbę zbyt wielu swoich rodaków angażujących się w 1917 r. w rewolucję bolszewicką.

DR; Walczył pan nad Narwą, historycy wojskowości (zresztą nieliczni) piszą, że to było piekło. Jak pan wspomina tamte czasy?

M: Nie piekło, ale piekło piekieł. Szatański koncert. Broniliśmy Ojczyzny. Proszę sobie wyobrazić, że pod koniec 1944 r. 100 tysięcy Estończyków aktywnie broniło Ojczyzny przed Sowietami. 100 tysięcy rozsianych w różnych formacjach, w tym 10 tysięcy w estońskiej dywizji SS.
Generalnie „iwany” dostały straszliwie w dupę. Wczesną wiosną 1944 siedem dywizji naszych i niemieckich wybiło 120 tysięcy „krasnoarmiejców”, przy stratach własnych: 20 tysięcy. Po twardych walkach ewakuowałem się z Estonii dopiero wczesną jesienią tego samego roku, czyli wtedy, gdy Rosjanie już byli nad Wisłą, jak mi pan podpowiada. Nie mieliśmy szans, dysproporcje sił były tragiczne: 10:1. Widzi pan, to jest tak: grzejesz lufę, nawet na ramieniu kolegi, robisz co możesz, a Sowieci idą i idą. Istna szarańcza. Tamci Rosjanie to dzisiejsi Chińczycy. Strasznie cierpieliśmy, ale to słodkie cierpienie, zwłaszcza za Ojczyznę, która jest taka mała, że się zna niemal każdą mieścinę.

DR: Cierpiały narody Europy… Przez was…

M: Szczerze mówiąc, miałem wtedy i mam teraz w dupie narody Europy, szczególnie za ich wcześniejszą postawę wobec sowieckiej agresji na Estonię z 1940 r. Czy ktoś wtedy pomógł mojemu Krajowi? Ja tylko myślałem o Estonii, no i o tym, aby zachować tyłek w całości. Nie byłem nigdy agresorem, lecz ofiarą. Ofiara ma prawo do obrony.

DR: Braliście jeńców?

M: Garściami, poza tym było wielu dezerterów, nawet po przełamaniu frontu. Jeden taki trafił do mojego plutonu. Gnojek przeżył wojnę, podobno mieszka w Kanadzie i robi za ukraińskiego patriotę. Sowieci jeńców nie brali, przynajmniej u wrót Estonii.

DR: Jakie były stosunki między wami, Estończykami, Łotyszami et cetera a Niemcami?

M: Różnie bywało. Ideologicznie to był gnój, pamiętam taką pogadankę o narodowo-socjalistycznej kobiecie. Debilizm, rechotaliśmy przez dwa dni. Z wojskowego punktu widzenia Niemcy byli bardzo profesjonalni.

DR: Ale jednak traktowali was inaczej?

M: No w końcu jestem Estończykiem, a nie Niemcem. Ale poważnie… Ten hitlerowski chłam to zawsze miałem w czterech literach. A na froncie, jak na froncie… U Niemców zawsze uderzało mnie to, że nie pozostawiają kolegów w potrzebie. Sam tego doświadczyłem. Przez gapiostwo, tak to teraz oceniam, znalazłem się w strefie niczyjej, takim „no man’s land”. Walą Sowieci, walą Niemcy. Myślę – koniec. Aż tu nagle pełznie do mnie Berlińczyk w takich komicznych okularach a’ la butelka i wyciąga mnie z tego „szajsu”. I częstuje herbatą. Herbatą! W Sowietach – nie do pomyślenia. Kolega z Wehrmachtu, Heinz, opowiadał mi taką historię… Otóż w lipcu 1944 r. bronił Wilna przed Sowietami. Teraz, od pana wiem, że miasto atakowali również polscy patrioci, bo to w końcu wasze miasto (czasowo litewskie – DR). No więc Heinz siedzi w tym Wilnie, a z nieba (zrzuty – DR) dostaje żarcie na co najmniej tydzień. Ja myślę, że to była taka zwykła niemiecka solidność, już bez względu na to, czy ktoś jest hitlerowcem, czy też chłopem od pługa.

DR: A propos Polaków: czy miał pan „przyjemność” na froncie z moimi rodakami?

M: Nie, w żadnym przypadku. Wiem tylko z opowiadań kolegów, że to byli dobrzy żołnierze, brali jeńców i palili papierosy w takich dziwnych ”lufkach”. Już nawet nie pamiętam, kto mi to powiedział. Ogólnie, Polacy są w porządku. Dla mnie Polska to w zestawieniu z Estonią niemal kontynent. No i chyba wspólnie mamy coś do powiedzenia „iwanom”.

DR: Rosjanom, znaczy się?

M: „Iwanom”!

DR: A, dajmy na to, co pan sądzi o Francuzach?
M: Mówię po żołniersku, opierając się na przekazach kolegów: gnojki i tchórze. Nawet ta ich operetkowa Legia Cudzoziemska. Byle facet z Wehrmachtu dałby sobie radę z tymi „Rambo”, czyli kmiotami z odzysku. Ja już nie wspominam o Waffen-SS.

DR: Ale wojnę wygrali…

M: Francuzi przegrali I wojnę światową, bo się do cna pozbyli młodych mężczyzn. A potem nastąpiła kompromitacja: II wojna światowa. To społeczność dekadentów. Wino, marskość wątroby i armia kolorowych piłkarzy.

DR: Nie mogę nie zadać tego pytania: dlaczego właśnie estońskie Waffen-SS? Przecież nawet nad Narwą mógł pan wybrać „Schutzmannschaft”, policję polową…, no, co tam pan chce…?

M: Kompletny przypadek. Równie dobrze mogłem być w Wehrmachcie lub jakiejś estońskiej samoobronie. Nie myślałem wtedy o takich sprawach.

DR: Z wojskowego punktu widzenia, jakby pan ocenił „bitność” poszczególnych armii podczas II wojny światowej?

M: „Iwany” były niezłe, ale to dzicz i hołota, Azja. Żołnierz-niewolnik. Oczywiście najlepsza była armia niemiecka. No, ale siła „dobrego na złego”. Tak, Szkopi są dobrzy…, to znaczy byli, bo to teraz, jak wszędzie, fajtłapy. Oni chyba dopiero teraz przegrywają ostatecznie swoją wojnę. Ja tylko czekam, jak Turek zostanie kanclerzem Niemiec.

DR: Czy w pana oddziale była posługa kapłańska?

M: Tak, był pastor, ale Sowieci odstrzelili mu pół głowy. Bez względu na narodowość i rasę każdy żołnierz, wierzący lub niewierzący, i w każdym czasie, modli się. Tak było i będzie, bo Bóg istnieje. Inna sprawa, że w obliczu śmierci nawet niepalący zaciągnie się skrętem. Iluż takich gości widziałem.

DR: Wygrał pan swoje życie?

M: Moje życie po 1945 r. to cholerna, jałowa amerykańska emigracja. Długa jak reformy damskie z XIX wieku. A jednak wróciłem. Estonia jest wolna. I tylko o to chodzi.

DR: Jak Pan ocenia przyszłość Estonii?

M: Myślę, że za 20 lat poziom życia Estończyków będzie wyższy niż w Finlandii.

DR: Ambitny plan.

M: Realny, zawsze byliśmy lepiej zorganizowani i bardziej pracowici od naszych braci z północy. Poza tym, na mój gust, oni za dużo piją wódki i stali się wygodniccy.

DR: Dziękuję za rozmowę.

http://www.nacjonalista.pl/2010/07/09/dr-dariusz-ratajczak-wywiad-z-zolnierzem-waffen-ss.html

czwartek, 11 kwietnia 2013

O wielkim przekręcie OFE

czyli rosnący dług, interesy korporacji oraz sprzedajni politycy, związkowcy i dziennikarze



Ta książka wywoła szok! Amerykański profesor ujawnił, czym i jak bankierzy przekonali naszych polityków, związkowców i dziennikarzy do OFE.

W toczącej się w Polsce debacie w sprawie zmian w otwartych funduszach emerytalnych (OFE) warto się odwołać do niezwykle interesującej książki „Prywatyzacja emerytur. Transnarodowa kampania na rzecz reformy zabezpieczenia społecznego”, która ukazała się w 2008 r. w wydawnictwie Uniwersytetu Princeton w Stanach Zjednoczonych. Jej autorem jest prof. Mitchell A. Orenstein (Johns Hopkins University).

W publikacji obszernie przedstawiono przyczyny, mechanizmy i sposoby wprowadzenia przymusowego kapitałowego filara systemu emerytalnego w niektórych krajach Ameryki Łacińskiej oraz w regionie Europy Środkowej i Wschodniej. Szczególna uwaga została poświęcona roli, jaką odegrał tu Bank Światowy wraz z Międzynarodowym Funduszem Walutowym oraz amerykańska USAID (US Agency for International Development), a także OECD i inne organizacje międzynarodowe.

W opinii Orensteina, podmioty te stworzyły swego rodzaju koalicję, która w ramach dobrze zorganizowanej kampanii rozpowszechniała w świecie ideę prywatyzacji emerytur. [A myśmy myśleli, że to wolny rynek, i że będzie lepiej niż za PRL - admin]

(…) Zastanawiając się nad rzeczywistymi przyczynami ustanowienia obowiązkowego filaru emerytalnego, Orenstein wskazuje, że międzynarodowe instytucje finansowe i korporacje wielonarodowe, zajmujące się zarządzaniem prywatnymi funduszami emerytalnymi, bardzo się interesowały stworzeniem w różnych krajach dużej puli oszczędności z przymusowo pobieranych środków publicznych (s. 79). Doświadczenia reformy chilijskiej pokazały, że zarządzanie tymi pieniędzmi może stanowić atrakcyjne źródło zysków dla wielkich międzynarodowych firm ubezpieczeniowych i banków. Od 1994 r. BŚ bardzo się zaangażował w promowanie tego rodzaju reformy.

Ważnym instrumentem wprowadzania przymusowego filara kapitałowego była polityka pożyczkowa Międzynarodowego Funduszu Walutowego. I tak np. jednym z warunków udzielenia Argentynie w 1992 r. pożyczki w wysokości 40 mld dol. przez MFW było sfinalizowanie prywatyzacji emerytur w tym kraju. Ponadto Bank Światowy w latach 1996-1997 udzielił Argentynie pożyczek w wysokości 320 mln dol., by wesprzeć realizację reformy emerytalnej (s. 152). Orenstein stwierdza, że BŚ, MFW i regionalne banki rozwoju udzielały często pożyczek i pomocy różnym krajom, pod warunkiem że wprowadzą one prywatyzację emerytur. Z drugiej strony, instytucje te zapewniały pożyczki na sfinansowanie luki w finansach publicznych, powstałej z powodu skierowania do prywatnych instytucji części składek emerytalnych, tak by można było wypłacać bieżące emerytury (s. 89).

Orenstein wskazuje, że silnej presji ze strony tych instytucji oparły się jedynie nieliczne kraje wytypowane do wprowadzenia obowiązkowego filara kapitałowego. Te kraje to: Wenezuela, Słowenia oraz Korea Południowa (s. 154). Według opinii Orensteina, Korea jest przypadkiem, który pokazuje, że przywódcy w dużym i bogatym kraju mają siłę, by oprzeć się polityce transnarodowych podmiotów (s. 156). Z całej książki wynika ogólna refleksja, że na celowniku tych podmiotów znalazły się kraje o średnich dochodach, przeżywające różne problemy gospodarcze i uzależnione od międzynarodowej pomocy finansowej. Bank Światowy i inni transnarodowi aktorzy w zasadzie nie próbowali wprowadzić przymusowego filara kapitałowego w krajach o małych dochodach (niski poziom płac i składek), a także w krajach wysoko rozwiniętych. W odniesieniu do tych ostatnich trudno bowiem było znaleźć jakieś skuteczne instrumenty oddziaływania na rządzących (s. 162).

Orenstein odwołuje się do badań pokazujących, jak wielkie straty poniosły pierwsze pokolenia emerytów otrzymujących świadczenia z przymusowych prywatnych funduszy w krajach Ameryki Łacińskiej. Istotną przyczyną tych strat okazały się wysokie opłaty pobierane przez instytucje finansowe zarządzające funduszami. Opłaty te stanowiły niesprawiedliwe obciążenie indywidualnych oszczędności emerytalnych i spowodowały utratę dużej części dochodu należnego emerytowi (s. 82).

W książce szczegółowo scharakteryzowano mechanizm i poszczególne etapy prywatyzowania emerytur. I tak najpierw Bank Światowy, a także inni tzw. transnarodowi aktorzy, starali się zidentyfikować kraje mogące być obiecującymi kandydatami do wprowadzenia obowiązkowego kapitałowego filaru emerytalnego, oraz przedstawicieli władz tych krajów, mających „polityczną wolę” przeprowadzenia reform (s. 87).

Jedną z metod stosowanych do tego celu było zapraszanie tych przedstawicieli na konferencje i seminaria na temat prywatyzacji emerytur, organizowane zazwyczaj na najbardziej znanych uniwersytetach w Stanach Zjednoczonych. Orenstein wskazuje, że tym sposobem Bankowi Światowemu łatwiej było stwierdzić, które kraje myślą poważnie o reformie emerytalnej, i zrekrutować przy tej okazji sojuszników do jej realizacji. Dzięki dużej liczbie tych seminariów, zorganizowanych przez BŚ, udało się przeszkolić tysiące oficjalnych przedstawicieli z wielu państw w kwestii prywatyzacji emerytur (s. 87). Drugi etap następował po tym, jak zasiana uprzednio idea tej prywatyzacji zainteresowała decydentów w jakimś kraju.

Następnym wyzwaniem było przeszkolenie krajowych ekspertów w kwestiach organizacji funduszy, ich regulacji i nadzoru nad ich działalnością. Orenstein zwraca uwagę na dyskusje, które toczyły się na początku lat 90 zarówno w BŚ, jak i MFW odnośnie do źródeł finansowania przymusowego filara kapitałowego, oznaczającego w praktyce wyjęcie części składki emerytalnej z budżetu i w efekcie niedostatek środków na bieżące emerytury. Obie organizacje miały świadomość, że filar ten wymaga poważnego zadłużania się przez rządy, co może stanowić istotny problem dla krajów mających już wysoki dług. Ostatecznie zwolennicy tego filara zaczęli propagować ideę, że nie tworzy on takiego problemu, gdyż powoduje jedynie zamianę zobowiązań państwa wobec przyszłych emerytów w ramach systemu repartycyjnego, czyli tzw. długu ukrytego na dług jawny (s. 83).

Zwolennicy ci pominęli więc fakt, że dług jawny wymaga zaciągania przez państwo pożyczek już teraz i płacenia od nich odsetek, podczas gdy dług ukryty stanie się wymagalny za kilkanaście czy kilkadziesiąt lat, i to nie w całości, lecz stopniowo, wraz z upływem lat bycia na emeryturze przez daną osobę. Zatem w imię korzyści osiąganych przez instytucje finansowe z prywatyzacji emerytur transnarodowi aktorzy wymyślili i rozpowszechniali argument odnośnie do długu ukrytego, nie bacząc, że lawinowo narastający dług jawny z powodu przymusowego filara kapitałowego prowadzi kolejne kraje do bankructwa.

Orenstein wykazał się dużą wnikliwością badawczą, charakteryzując proces wprowadzenie OFE w Polsce. Warto zwrócić uwagę na kilka istotnych faktów przedstawionych w książce:

Z rozważanych w Polsce kilku koncepcji reformy emerytalnej ostatecznie do realizacji została przyjęta koncepcja, której opracowanie sponsorował Bank Światowy (s. 113). BŚ oddelegował do Polski przedstawiciela, który stanął na czele Biura Pełnomocnika Rządu ds. Reformy Systemu Zabezpieczenia Społecznego. Po wykonaniu misji w Polsce powrócił on do BŚ na znaczące stanowisko. Orenstein podkreśla, że biuro uzyskało z BŚ wszelkie niezbędne zasoby finansowe i techniczne, potrzebne, by przekonać potencjalnych sojuszników proponowanych rozwiązań i udaremnić wysiłki oponentów. Fakt, że Bank Światowy umieszczał swoich ludzi w najważniejszych biurach rządowych, wskazuje na to, jak bardzo instytucja ta była w stanie wpływać na proces reformy w różnych krajach (s. 117). W książce pokazano, jak udało się zyskać poparcie najważniejszych polskich polityków dla koncepcji przymusowego filara kapitałowego.

Różnorodne działania zostały podjęte przez BŚ, by uzyskać poparcie dla idei prywatyzacji emerytur ze strony organizacji pracodawców i kierownictwa związków zawodowych. W odniesieniu do tych drugich istotna okazała się m.in. obietnica odnośnie do tworzenia przez związki własnych funduszy emerytalnych, co w opinii Orensteina, pokazało związkom „jasny interes biznesowy w reformach” (s. 119).

USAID przekazała 1,4 mln dol. na sfinansowanie wielkiej kampanii publicznej promującej OFE, podjętej w kwietniu 1997 r. W pierwszej fazie tej kampanii skupiono się na tworzeniu ogólnego obrazu reformy i skierowano informacje do związków zawodowych, pracodawców, liderów politycznych i mediów. Realizowane były seminaria edukacyjne, dostarczano materiały propagandowe. Ważnym elementem kampanii były wizyty studyjne w różnych krajach, zorganizowane dla dziennikarzy, parlamentarzystów i przedstawicieli rządu, wskazanych przez Biuro Pełnomocnika Rządu (s. 123). Orenstein zauważa, że granty przyznane członkom rządu, parlamentarzystom i dziennikarzom w celu sfinansowania ich wizyt studyjnych w Chile, Argentynie i innych krajach, zwiększyły efektywność tych osób w przekazywaniu informacji na temat prywatyzacji emerytur. W wielu przypadkach wizyty spowodowały, że sceptycy stali się zwolennikami tej prywatyzacji (s. 127). W przypadku Polski takie wycieczki, jak wskazuje Orenstein, stanowiły największy koszt w kampanii finansowanej przez USAID, ale miały duży wpływ na zmiany poglądów uczestników (s. 91). W książce przedstawiono nazwiska osób oraz nazwy instytucji aktywnie działajacych na rzecz wprowadzenia OFE, jak i tych, które starały się nie dopuścić do ustanowienia funduszy.

W połowie 1998 r., przy wsparciu w wysokości wielu milionów dolarów z USAID, utworzony Urząd Nadzoru nad Funduszami Emerytalnymi (UNFE) (s. 124). Orenstein wskazuje, że w czasie, gdy USAID zajmowała się UNFE, Bank Światowy koncentrował wysiłki na wprowadzaniu zmian w ZUS. Te działania USAID, jak i BŚ, według autora, trwały kilka lat i kosztowały miliony dolarów z pieniędzy transnarodowych donatorów (s. 128).

Drugi etap kampanii finansowanej przez USAID rozpoczął się w październiku 1998 r., a jego intensywna faza była w pierwszych miesiącach 1999 r., kiedy kluczowe znaczenie miały reklamy telewizyjne i ulotki informacyjne rozesłane z rachunkami telefonicznymi (s. 127).

Podsumowując reformę emerytalną w Polsce, Orenstein wskazuje na głęboką ingerencję Banku Światowego i USAID w jej ukształtowanie i wprowadzenie w życie, w tym poprzez finansowanie zespołów reformujących oraz wszelką pomoc finansową i techniczną. Pozwoliła ona pozyskać zwolenników i zmienić preferencje decydentów (s. 129).

Książka prof. Orensteina stanowi bardzo dobrze udokumentowaną analizę procesu wprowadzania przymusowego filara kapitałowego i rolę, jaką odegrały w tym organizacje i korporacje międzynarodowe. Silne zaangażowanie tych podmiotów w ustanowienie tego filara jest też przyczyną dotychczasowych trudności krajów, które chciały ograniczyć czy zlikwidować obowiązkowe fundusze emerytalne. Kraje te, po tym, jak ogromnie zadłużyły się z powodu tych funduszy, są jeszcze bardziej uzależnione od dobrej woli transnarodowych aktorów niż kiedyś. Tłumaczyć to może np., dlaczego MFW sprzeciwił się w 2010 r. próbie likwidacji OFE podjętej w Bułgarii.

Leokadia Oręziak, artykuł “Jak wprowadzono w Polsce OFE” (“Przegląd”, 2009 r.)
Autorka jest profesorem zwyczajnym w Szkole Głównej Handlowej oraz Uczelni Łazarskiego w Warszawie

http://antykomuna.blogspot.se

poniedziałek, 8 kwietnia 2013

Samozagłada współczesnego zachodu

Obserwując na co dzień przemiany dokonujące się w „ekskluzywnym klubie bogatych”, jakim mieni się być Unia Europejska, trudno oprzeć się wrażeniu o zbiorowym obłędzie, który opanował jej elity. Obłęd ten różne nosi imiona, takie jak przykładowo „konsolidacja fiskalna”, czy „programy oszczędnościowe”, ale jego rezultat jest jeden-postępująca nieubłaganie ruina realnych gospodarek państw członkowskich.

W przeciwieństwie do swych elit, coraz większa część społeczeństw zachodu zaczyna zdawać sobie z tego sprawę.[i] Coraz częściej też klarownie definiowana jest sama natura tego procesu. Warto tu zacytować jego definicję zaprezentowaną ostatnio w prasie włoskiej[ii]:

Programy zaciskania pasa to jest wojna wydana przez rządy i elity swym własnym obywatelom.

Z naszego punktu widzenia, niezbędne jest w tym miejscu stwierdzenie, że „wojna” ta toczy się we wschodnioeuropejskich koloniach Unii Europejskiej, takich jak Polska, już z górą dwadzieścia lat.

Jej rezultatem jest bezprecedensowa w czasach pokojowych dewastacja realnej gospodarki, która pociągnęła za sobą masową emigrację Polaków, nędzę tych co pozostali w kraju, oraz niezwykle ostrą zapaść demograficzną.

Cytowany powyżej włoski artykuł klasyfikuje omawiane zjawisko, jako „ludobójstwo”. Nie jest to wyrażenie unikalne w obecnej prasie zachodnioeuropejskiej w odniesieniu do omawianego zagadnienia. Tym samym określeniem powinniśmy nazywać cały haniebny okres III RP. To, że zachód tego nie zauważał zajęty konsumowaniem korzyści związanych z „integracją” wschodniej Europy, nie zmienia owego faktu. Dopiero teraz podnosi larum, gdy zaczyna doświadczać skutków takiego działania na swej własnej skórze. Nasuwa się w tym momencie stare powiedzenie:, „kto mieczem wojuje ten od miecza ginie”.

Sytuacja związana z tym zbiorowym samobójstwem społeczeństw zachodu, jest tak absurdalna w swej wymowie, że trudno jest dociec zwykłemu śmiertelnikowi jej pełnej wymowy i ostatecznych rezultatów.

Nieodparcie nasuwają się na myśl słowa naszego Pana o zachodzie, wypowiedziane ponad dwadzieścia lat temu do Anny Dąbskiej.[iii]


Nigdy też jedna cywilizacja zepsuta moralnie i bezideowa nie zdołała narzucić reszcie świata tak wiele ze swojej własnej zgnilizny. Dlatego zmycie jej z powierzchni ziemi będzie miało tak szeroki zasięg. Jeśli zaś niektóre państwa, narody i terytoria pozostaną nie zniszczone, to przynajmniej pozbędą się fascynacji cywilizacją Zachodu, który na ich oczach upadnie. A jego upadek będzie haniebny i budzący odrazę (……)Europa nie będzie oszczędzona; przeciwnie, cały Zachód wraz ze Stanami Zjednoczonymi ulegnie ruinie. Kraje te ze względu na ogromne zniszczenia staną się ubogie i nie powrócą już do dawnej świetności (….…)W krótkim czasie będą zmuszone znieść ciężar czynów, które w imię nieprzyjaciela popełniały przez stulecia. Nie dziw się, że ich nie podźwigną.Dlatego kilka państw przepadnie, a cały Zachód ulegnie katastrofalnym zniszczeniom i długo trwać tam będzie nędza, rozpacz i załamanie wszelkich nadziei, perspektyw i wyobrażeń o sytości, bogactwie i znaczeniu.


Ta wewnętrzna wojna w Imperium Euroatlantyckim (US&UE), nie jest jedyną jaką ono prowadzi.[iv] Nieustanne szerzenie w świecie „demokracji” nie jednej nacji przyniosło już katastrofalne skutki. Opis tego z amerykańskiej perspektywy daje książka o wymownym tytule: „Najbardziej zabójczy eksport Ameryki: demokracja”.[v]

Obserwując poczynania „przodującej demokracji świata” w obszarze basenu morza Śródziemnego, można dojść do przekonania, że jedynym autentycznym ich celem jest sianie zamętu, destrukcji i nienawiści pomiędzy zwaśnionymi społecznościami. Chaos i gwałtowne rozszerzanie się wpływów radykalnego Islamu, nie służy przecież politycznym czy gospodarczym interesom Imperium. Po Jugosławii, Iraku, Afganistanie, Libii, Egipcie, na naszych oczach rozsypuje się Syria, a Imperium prze do wojny z Iranem. I tu też warto by przytoczyć słowa Pana zanotowane przez Annę:


Kamień niezgody wrzucony w wody Zatoki Perskiej rozprzestrzeni swoje piekielne kręgi dalej, szerzej i okropniej, niż to mógłby sobie wyobrazić ślepy człowiek (……)Teraz jest czas sądu nad narodami. Osądzą się same. Osądzą wedle potęgi nienawiści, kłamstwa, pychy i umiejętności mordu, które to dary nieprzyjaciela przyjęły, rozwinęły i wyniosły na ołtarze życia państwowego.

Najbliższa przyszłość pokaże jak dalece prorocze były to słowa.


Ignacy Nowopolski


sobota, 6 kwietnia 2013

No i cóż nam pozostało z tych lat?

Grzech pierworodny w postaci okrągłego stołu i grubej kreski w znacznym stopniu zdeterminował losy III RP. Po raz kolejny w historii Polski zdecydowano, by zdrajcy i Jej wewnętrzni wrogowie nie ponieśli zasłużonej kary.  
 
Począwszy od schyłkowego okresu I RP, wybaczanie i pobłażanie zdrajcom stanowiło (obok błędnej polityki zagranicznej) bezpośrednią przyczynę metamorfozy Polski z pozycji europejskiego mocarstwa do roli bezwolnej kolonii Jej sąsiadów.
 
Patrząc perspektywy czasu na ostatnie dwudziestolecie musimy dojść do wniosku, że żaden z kolejnych rządów nie reprezentował w pełni polskiej racji stanu. 
 
Pozostawiając na marginesie okresy rządów postkomunistów i „nowo narodzonych europejczyków”, wszystkim pozostałym „narodowym” rządom można zarzucić, jeśli nie zdradę, to przynajmniej skrajną niekompetencję. 
 
Najbliższy narodowym ideałom był niewątpliwie gabinet premiera Olszewskiego, nota bene obalony w parlamentarnym zamachu stanu[i], między innymi, przez obecnego „premiera” Donald Tuska i „legendę  Solidarności” TW Bolka. Jednak nawet w nim, kluczową rolę odgrywał Leszek Balcerowicz, jako gwarant ekonomicznego zniewolenia naszej Ojczyzny w stosunku do zachodu.
 
W miarę upływu lat, przewerbowana na wszelkie możliwe kierunki, postkomunistyczna agentura coraz bezczelniej kontrolowała los Państwa i Narodu, przy pomocy zawłaszczonych mediów, rządu, aparatu wymiaru sprawiedliwości, rozkradzionej przezeń gospodarki i pozostałych głównych struktur państwa. 
 
Społeczeństwo idiociejące w miarę upływu lat „obrastało’” niejako „kręgosłup polskiej zdrady”, jaką stanowiła mniejszość żydowska w Polsce. Początkowo jej reprezentantem były marginalne formacje polityczne takie jak ROAD, UD i UW, które nie były w stanie kontrolować samodzielnie sceny politycznej.
 
Stąd też wyrósł koncept układu politycznego AWS/UW, w którym dzięki zdradzie Mariana Krzaklewskiego „ogon machał psem”, czyli mniejszościowa UW dyktowała kierunki polityki wewnętrznej i zagranicznej państwa, a większościowa AWS akumulowała kredyty za szkodliwe rządy w III RP. 
 
Zdesperowane społeczeństwo zwróciło się w kierunku postkomuny, której rządy okazały się jeszcze gorsze. I wtedy przyszedł czas na PiS pod przywództwem „genialnych bliźniaczych strategów”.
 
Założony scenariusz był identyczny jak ten z okresu AWS/UW. Jedynie nazwa była inna POPiS. Rolę wszechwładnego ogona przypaść miała prostej kontynuatorce UW-Platformie Obywatelskiej, a rolę psa PiS-owi.
 
Z niejasnych powodów scenariusz ten nie wypalił i do władzy doszła straszliwa koalicja skrajnych nacjonalistów i oszołomów z PiS, Samoobrony i LPRu.  Pomimo, że realizowała ona jedynie drugorzędne cele narodowe, pozostawiając nienaruszone  strategiczne „porozumieniu ponad podziałami”, to i tak spotkała się ona z potępieniem „całego cywilizowanego świata”, z Niemcami na czele. 
 
W połowie kadencji, pod groteskowymi pretekstami[ii], „genialni stratedzy” zerwali ją dopuszczając w rezultacie do samodzielnej władzy PO. Powróciła „normalność” i wszyscy odetchnęli ulgą. Zidiociałe społeczeństwo czekało natomiast na realizację idei „zielonej wyspy”, a w zamian doczekało się euroburdelu[iii].
 
Niezrażeni swą porażką „genialni stratedzy”, posiadający już tylko ceremonialne stanowisko Prezydenta III RP zaczęli wdrażać „narodową politykę zagraniczną”, polegającą na drażnieniu Rosji. Pan Prezydent, wpisując się w działania znanego „filantropa” Sorosa[iv], oraz amerykańskiej CIA, rozpoczął buszowanie po „miękkim podbrzuszu” Rosji, co zaskutkowało pierwszym zamachem na jego osobę w Gruzji.
 
Niezrażony tym incydentem, Pan Prezydent kontynuował dalej politykę jagiellońskiego mocarstwa nie pomny na fakt, że to właśnie On ze swym bratem bliźniakiem wynegocjował Traktat Lizboński, likwidujący de facto  i  de jure suwerenność Państwa Polskiego i oddający Je ostatecznie w niemieckie (unijne) łapy.
 
Kolejny zamach, tym razem w Smoleńsku, powiódł się. W nagrodę polscy zdrajcy uzyskali stanowisko Prezydenta RP, a polscy patrioci kolejnego męczennika w martyrologicznej historii naszego Narodu. Kolejny nieudaczny przywódca, doprowadziwszy do kolejnej narodowej katastrofy, poległ na polu chwały. Fakt ten „beatyfikuje” go w oczach patriotów, w związku, z czym wszelka krytyczna ocena jego działalności staje się niedopuszczalna.  Nie wolno przecież szargać narodowych świętości!
 
Tak, więc każdy racjonalnie działający Polak stanął w obliczu dwu potężnych barier. Z jedne strony ma do czynienia z kompletnie zidiociałą i zdemoralizowaną większością społeczeństwa, popierającą „jedynie słuszny” kierunek reprezentowany przez PO i spółkę, a z drugiej narodową mniejszość skupioną wokół „najnowszego męczennika”, ślepą i głuchą na wołania o rozwagę i pragmatyzm. Przewodzi jej ostatni „skarb narodowy” w postaci brata bliźniaka, który z dużą wprawą wcielił się w rolę etatowego opozycjonisty w stosunku do rządzącej opcji politycznej. Jest on na tyle (autentycznie lub taktycznie) nieudolny, że gwarantuje obecnemu obozowi pozostawanie u władzy. 
 
W momencie, kiedy cały otaczający nas świat ulega gwałtownym przemianom, a Imperium Euroatlantyckie (US&UE) trzeszczy w szwach, rządzący i opozycja koncentruje się na makabrycznym i żałosnym problemie „zamiany” ciał ŚP Ofiar Smoleńska, a jedynym pozostałym na polskiej scenie politycznej „porozumieniem ponad podziałami” jest sposób finansowania partii politycznych, który gwarantuje obu opcjom monopol na miejsce przy żłobie.
 
Tak w wielkim skrócie wygląda dzisiejsza polska rzeczywistość polityczna, która gwarantuje odejście Państwa i Narodu w niebyt, a na dodatek wiekopomną hańbę historyczną. Jedynym ratunkiem byłoby zerwanie ze skostniałymi stereotypami politycznymi polskich patriotów, które to umożliwiłoby prawdziwą sanację i wyłonienie autentycznie kompetentnych, niezaprzedanych narodowych przywódców. Ale czy jest to realne?



[i] http://www.filmweb.pl/film/Nocna+zmiana-1994-258641
[ii] http://ignacynowopolskiblog.salon24.pl/447789
[iii] http://ignacynowopolskiblog.salon24.pl/441223
[iv] http://en.wikipedia.org/wiki/George_Soros