Maluszki uczone, jak „wyrażać własne potrzeby, życzenia i
granice, na przykład w kontekście zabawy w lekarza” jeszcze przed
czwartym rokiem życia, dziewięcioletnie dzieci praktycznie przeszkolone w
skutecznym stosowaniu prezerwatyw i środków antykoncepcyjnych oraz
nauczone, jak „brać odpowiedzialność za bezpieczne i przyjemne
doświadczenia seksualne”, a dwunastoletnie już przygotowane do
samodzielnego zaopatrywania się w środki antykoncepcyjne.
To tylko niektóre „standardy edukacji seksualnej w Europie”, nad którymi debatowali w kwietniu br. urzędnicy Ministerstwa Edukacji Narodowej, Ministerstwa Zdrowia, do spółki z Agendą ONZ ds. Rozwoju oraz polskim biurem Światowej Organizacji Zdrowia (WHO). Te zakładające demoralizację nieomal od żłobka programy jeszcze w Polsce nie obowiązują, ale mają być – na razie – popularyzowane w środowisku nauczycielskim.
– Treści, które zapadają w umysły i serca jako pierwsze, stanowią pewną matrycę naszego funkcjonowania – uważa prof. Urszula Dudziak, psycholog i teolog z Instytutu Nauk o Rodzinie KUL. – To dlatego deprawatorom seksualnym zależy na zejściu ze swymi treściami do jak najmłodszych dzieci. Chodzi o to, żeby zgodnie z psychologiczną zasadą pierwszych połączeń dziecko przyjęło te treści jako pierwsze, jedyne i obowiązujące. Rodzice powinni być dziś szczególnie uwrażliwieni na grożące ich dzieciom niebezpieczeństwo – alarmuje profesor Dudziak.
ABC zboczeń
„Standardy edukacji seksualnej Europy. Podstawowe zalecenia dla decydentów oraz specjalistów zajmujących się edukacją i zdrowiem” – to opracowanie przygotowane przez niemieckie Federalne Centrum Edukacji Zdrowotnej oraz Biuro Regionalne WHO dla Europy. W Polsce, podobnie jak w większości krajów Europy, „standardy” te jeszcze nie obowiązują, choć wprowadza się je sukcesywnie. Ale w Niemczech, gdzie od lat edukacja seksualna prowadzona jest od przedszkola, już widać jej destrukcyjne skutki, między innymi w postaci plagi przestępstw seksualnych popełnianych przez młodzież na dzieciach.
W Polsce działa cała masa organizacji usiłujących wprowadzić do szkół i przedszkoli pod hasłem przeciwdziałania dyskryminacji płciowej zasady ideologii gender. Próbują one przeniknąć do szkół i przedszkoli przez samozwańczą instytucję tzw. edukatorów seksualnych, a także poprzez opracowywanie różnego typu „pomocy” dydaktycznych. W jednej z nich pt. „Równościowe przedszkole. Jak uczynić wychowanie przedszkolne wrażliwym na płeć” proponują przedszkolakom taką oto rymowankę: „Bawię się, z kim chcę, robię to, co chcę, płeć nie ogranicza mnie. Czy jestem dziewczynką, czy jestem chłopakiem, mogę być pilotką, mogę być strażakiem. Czy jestem chłopakiem, czy jestem dziewczynką, bawię się lalkami i olbrzymią piłką. Bawię się, z kim chcę, robię to, co chcę, płeć nie ogranicza mnie”. W książce tej sugeruje się, aby rodzice i wychowawcy nie wiązali dziecka z jego biologiczną płcią, gdyż ma ono prawo w przyszłości dokonać wyboru takiej płci, jaką zechce.
Powoli do naszej edukacji sączy się praktyki, które w niemieckich przedszkolach stosowane są na co dzień. Tam na porządku dziennym jest zabawa w „lekarza”, dotykanie miejsc intymnych dziecka, zabawa w gejów i lesbijki, nauka masturbacji. Kilka lat temu państwo wydało tam dla najmłodszych kolorową książeczkę pt. „ABC małego ciała. Leksykon dla dziewczynek i chłopców”. Poucza w niej, że „dotykanie jąder może być rozkoszne i piękne”, a „prezerwatywy można kupić w różnych kolorach, rozmiarach i gustach smakowych. Dzięki nim można zapobiegać ciąży czy uniknąć zarażenia się chorobami”. Leksykon wskazuje także, że „bycie lesbijką jest dla niektórych ludzi niezwyczajne, ale to jest zupełnie normalne. Tak jak można mieć ochotę na czekoladę, tak samo kobiety i mężczyźni mogą mieć ochotę na seks z samym sobą”.
Jak mówi niemiecka socjolog Gabriele Kuby, autorka głośnej książki „Rewolucja genderowa. Nowa ideologia seksualności”, w Niemczech program edukacji seksualnej był przed laty wprowadzany w wersji znacznie łagodniejszej niż obecna i później stopniowo radykalizowany.
Wychować rewolucjonistę
Trudno nie skojarzyć tych niemieckich praktyk, które usiłuje się zaszczepić w Polsce, z widokiem rozochoconego guru lewicowej kontrkultury Daniela Cohna-Bendita, dziś wpływowego posła Parlamentu Europejskiego, który ponad 20 lat temu przed telewizyjnymi kamerami opowiadał o swojej dwuletniej pracy w „alternatywnym” państwowym przedszkolu. Wyznał wtedy, że „seksualność dziecka jest czymś wspaniałym” i „uczucie rozbierania przez 5-letnią dziewczynkę jest fantastyczne, bo jest to gra o absolutnie erotycznym charakterze”. Szczegóły tego molestowania dzieci opisał też w swojej autobiografii. Wiele lat później tłumaczył, że wynikało to z szerszego trendu eksperymentów społecznych, w tym badań nad „dziecięcą seksualnością” na fali rewolucji seksualnej.
– Cohn-Bendit jest uczniem szkoły frankfurckiej, typowym rewolucjonistą, jednym z tych, którzy bardzo wiernie wcielają w życie principia ideologii neomarksistowskiej, a gender ideology jest pewnym wycinkiem tej szeroko pojętej ideologii – wskazuje ks. prof. Tadeusz Guz, filozof prawa z KUL, znawca nowej lewicy, przez wiele lat pracujący naukowo w Niemczech.
Zdaniem ks. prof. Guza, już w pierwotnych projektach zachodniego neomarksizmu chodziło o zdominowanie wszystkich płaszczyzn kształcenia człowieka, jego edukacji i formacji moralnej i religijnej, ale głównie przedszkoli, a nawet żłobków (!), aby wychować pokolenie ludzi podatnych na manipulację, rewolucjonistów zdolnych do niszczenia, gdyż istotą rewolucji jest właśnie niszczenie, zabijanie, unicestwianie, destrukcja. A ponieważ uznano wykorzystanie seksualne za najskuteczniejsze narzędzie do zdeformowania postawy moralnej, religijnej i osobowościowej człowieka, uciekano się do tych praktyk na dzieciach i młodzieży.
– Oni posługiwali się freudowskimi teoriami, że człowiek zdeformowany w tej delikatnej materii płciowości na możliwie najwcześniejszych etapach swojego rozwoju, doprowadzony do osobowościowej ruiny, jest najlepszym materiałem na bycie istotą kolektywistyczną, rewolucjonistyczną, zinstrumentalizowaną, zredukowaną do narzędzia rewolucji światowej, ponieważ takie aspiracje ma neomarksizm zachodni – podkreśla.
Stawką życie wieczne
Dziś z krajów, gdzie zapanowała ideologia gender, co chwila dochodzą informacje o tym, że w manipulowaniu płciowością nie ma granic. Jednym z takich przykładów było zdiagnozowanie przez amerykańskie małżeństwo ze stanu Kolorado transseksualności u swojego 18-miesięcznego synka. Dziecko wychowywane później jak dziewczynka trafiło już do szkoły, a rodzice przy wsparciu całego stanowego genderowego lobby – prawników, polityków i organizacji walczących o prawa osób transseksualnych – wygrało właśnie sprawę sądową wytoczoną szkole, która oponowała przeciwko udostępnianiu chłopcu łazienki dla dziewcząt.
O tym, że granicy genderowych manipulacji, których skutki poniosą kiedyś dzieci, już praktycznie nie ma, świadczy historia opisana kilka miesięcy temu w amerykańskim magazynie „The Advocate”. Otóż kobieta, która przez operację plastyczną „zmieniła” sobie płeć na męską i żyje w związku z inną panią jako prawnie uznany żonaty mężczyzna, postanowiła mieć dziecko. Przestała więc przyjmować męskie hormony, dokonała sztucznego zapłodnienia. Pierwsza ciąża – trojaczki, podobno zagrażała jej życiu. Zdecydowała o aborcji. W efekcie kolejnych zabiegów poczęta została dziewczynka, która ma urodzić się w tym miesiącu.
– Psychologicznie, teologicznie oraz duszpastersko należy bardzo krytycznie ocenić szerzącą się ideologię gender i uznać ją za szczególnie niebezpieczną wobec dzieci – uważa prof. Urszula Dudziak i wskazuje, że u podstaw wychowania dziecka leży kształtowanie jego tożsamości płciowej. Dziecku trzeba dać właściwe wzorce ojca i matki, kobiety i mężczyzny, bo przecież z tej racji dziecko pojawia się w rodzinie i będzie mogło w przyszłości taką rodzinę stworzyć. Mężczyzna i kobieta są równi w godności, ale naturalnie zróżnicowani i to zróżnicowanie ma służyć im wzajemnie, dzieciom, rodzinie i całemu społeczeństwu. Dlatego tak ważne jest dostrzeganie różnic płciowych i identyfikacja z własną płcią.
Tymczasem narzucana dziś jako wzorzec kulturowy ideologia gender programowo zaciera naturalną różnicę między mężczyzną i kobietą, sprowadzając ich tożsamość płciową do społecznej funkcji, którą w imię fałszywie pojętej ludzkiej wolności każdy jakoby ma prawo dowolnie określać bez oglądania się na swoje biologiczne uwarunkowania. Oznacza to zanegowanie i często wręcz zwalczanie tradycyjnych instytucji życia społecznego, jak małżeństwa jako związku kobiety i mężczyzny, rodziny, Kościoła czy narodowego państwa. Ideologia ta jest szczególnie opresyjna wobec dzieci, które pozbawia – niezbędnego dla ich rozwoju – naturalnego punktu odniesienia w osobach rodziców jako ojca i matki, a jednocześnie wmawia im posiadanie prawa do samodzielnego wyboru swojej tożsamości płciowej czy orientacji seksualnej. Ten faktyczny gwałt na dzieciach odbywa się pod hasłem edukacji seksualnej.
Profesor Dudziak ostrzega, że obecnie dzieci są ogromnie zagrożone demoralizacją praktycznie od przedszkola.
– Nikt dotąd nie rozdawał dzieciom w przedszkolach pluszowych penisów i wagin, dziesięciolatkom – prezerwatyw, nikt nie usiłował ćwiczyć z nimi, jak się je nakłada na plastikowego penisa, ogórka czy na banana – wskazuje. – Tymczasem dziś ludzie sami zniewoleni chcą uczyć nasze dzieci rzekomej wolności. Ci ludzie niestety różnymi sposobami wchodzą do szkół, do przedszkoli, wychodzą na ulice, chcą być „otwartymi książkami”.
Profesor zwraca uwagę, że rodzicom trzeba uświadomić, iż dziecko jest najwyższą wartością w rodzinie i dlatego oddanie go na wiele godzin w obce ręce wymaga wiedzy, kim jest człowiek, któremu powierzamy ten najcenniejszy skarb.
– Dzieci nie są same w stanie się obronić – ostrzega prof. Urszula Dudziak. – Trwa bardzo mocna walka duchowa, której stawką jest nie tylko życie doczesne naszych dzieci, ale i ich życie wieczne.
Adam Kruczek
http://naszdziennik.pl
To tylko niektóre „standardy edukacji seksualnej w Europie”, nad którymi debatowali w kwietniu br. urzędnicy Ministerstwa Edukacji Narodowej, Ministerstwa Zdrowia, do spółki z Agendą ONZ ds. Rozwoju oraz polskim biurem Światowej Organizacji Zdrowia (WHO). Te zakładające demoralizację nieomal od żłobka programy jeszcze w Polsce nie obowiązują, ale mają być – na razie – popularyzowane w środowisku nauczycielskim.
– Treści, które zapadają w umysły i serca jako pierwsze, stanowią pewną matrycę naszego funkcjonowania – uważa prof. Urszula Dudziak, psycholog i teolog z Instytutu Nauk o Rodzinie KUL. – To dlatego deprawatorom seksualnym zależy na zejściu ze swymi treściami do jak najmłodszych dzieci. Chodzi o to, żeby zgodnie z psychologiczną zasadą pierwszych połączeń dziecko przyjęło te treści jako pierwsze, jedyne i obowiązujące. Rodzice powinni być dziś szczególnie uwrażliwieni na grożące ich dzieciom niebezpieczeństwo – alarmuje profesor Dudziak.
ABC zboczeń
„Standardy edukacji seksualnej Europy. Podstawowe zalecenia dla decydentów oraz specjalistów zajmujących się edukacją i zdrowiem” – to opracowanie przygotowane przez niemieckie Federalne Centrum Edukacji Zdrowotnej oraz Biuro Regionalne WHO dla Europy. W Polsce, podobnie jak w większości krajów Europy, „standardy” te jeszcze nie obowiązują, choć wprowadza się je sukcesywnie. Ale w Niemczech, gdzie od lat edukacja seksualna prowadzona jest od przedszkola, już widać jej destrukcyjne skutki, między innymi w postaci plagi przestępstw seksualnych popełnianych przez młodzież na dzieciach.
W Polsce działa cała masa organizacji usiłujących wprowadzić do szkół i przedszkoli pod hasłem przeciwdziałania dyskryminacji płciowej zasady ideologii gender. Próbują one przeniknąć do szkół i przedszkoli przez samozwańczą instytucję tzw. edukatorów seksualnych, a także poprzez opracowywanie różnego typu „pomocy” dydaktycznych. W jednej z nich pt. „Równościowe przedszkole. Jak uczynić wychowanie przedszkolne wrażliwym na płeć” proponują przedszkolakom taką oto rymowankę: „Bawię się, z kim chcę, robię to, co chcę, płeć nie ogranicza mnie. Czy jestem dziewczynką, czy jestem chłopakiem, mogę być pilotką, mogę być strażakiem. Czy jestem chłopakiem, czy jestem dziewczynką, bawię się lalkami i olbrzymią piłką. Bawię się, z kim chcę, robię to, co chcę, płeć nie ogranicza mnie”. W książce tej sugeruje się, aby rodzice i wychowawcy nie wiązali dziecka z jego biologiczną płcią, gdyż ma ono prawo w przyszłości dokonać wyboru takiej płci, jaką zechce.
Powoli do naszej edukacji sączy się praktyki, które w niemieckich przedszkolach stosowane są na co dzień. Tam na porządku dziennym jest zabawa w „lekarza”, dotykanie miejsc intymnych dziecka, zabawa w gejów i lesbijki, nauka masturbacji. Kilka lat temu państwo wydało tam dla najmłodszych kolorową książeczkę pt. „ABC małego ciała. Leksykon dla dziewczynek i chłopców”. Poucza w niej, że „dotykanie jąder może być rozkoszne i piękne”, a „prezerwatywy można kupić w różnych kolorach, rozmiarach i gustach smakowych. Dzięki nim można zapobiegać ciąży czy uniknąć zarażenia się chorobami”. Leksykon wskazuje także, że „bycie lesbijką jest dla niektórych ludzi niezwyczajne, ale to jest zupełnie normalne. Tak jak można mieć ochotę na czekoladę, tak samo kobiety i mężczyźni mogą mieć ochotę na seks z samym sobą”.
Jak mówi niemiecka socjolog Gabriele Kuby, autorka głośnej książki „Rewolucja genderowa. Nowa ideologia seksualności”, w Niemczech program edukacji seksualnej był przed laty wprowadzany w wersji znacznie łagodniejszej niż obecna i później stopniowo radykalizowany.
Wychować rewolucjonistę
Trudno nie skojarzyć tych niemieckich praktyk, które usiłuje się zaszczepić w Polsce, z widokiem rozochoconego guru lewicowej kontrkultury Daniela Cohna-Bendita, dziś wpływowego posła Parlamentu Europejskiego, który ponad 20 lat temu przed telewizyjnymi kamerami opowiadał o swojej dwuletniej pracy w „alternatywnym” państwowym przedszkolu. Wyznał wtedy, że „seksualność dziecka jest czymś wspaniałym” i „uczucie rozbierania przez 5-letnią dziewczynkę jest fantastyczne, bo jest to gra o absolutnie erotycznym charakterze”. Szczegóły tego molestowania dzieci opisał też w swojej autobiografii. Wiele lat później tłumaczył, że wynikało to z szerszego trendu eksperymentów społecznych, w tym badań nad „dziecięcą seksualnością” na fali rewolucji seksualnej.
– Cohn-Bendit jest uczniem szkoły frankfurckiej, typowym rewolucjonistą, jednym z tych, którzy bardzo wiernie wcielają w życie principia ideologii neomarksistowskiej, a gender ideology jest pewnym wycinkiem tej szeroko pojętej ideologii – wskazuje ks. prof. Tadeusz Guz, filozof prawa z KUL, znawca nowej lewicy, przez wiele lat pracujący naukowo w Niemczech.
Zdaniem ks. prof. Guza, już w pierwotnych projektach zachodniego neomarksizmu chodziło o zdominowanie wszystkich płaszczyzn kształcenia człowieka, jego edukacji i formacji moralnej i religijnej, ale głównie przedszkoli, a nawet żłobków (!), aby wychować pokolenie ludzi podatnych na manipulację, rewolucjonistów zdolnych do niszczenia, gdyż istotą rewolucji jest właśnie niszczenie, zabijanie, unicestwianie, destrukcja. A ponieważ uznano wykorzystanie seksualne za najskuteczniejsze narzędzie do zdeformowania postawy moralnej, religijnej i osobowościowej człowieka, uciekano się do tych praktyk na dzieciach i młodzieży.
– Oni posługiwali się freudowskimi teoriami, że człowiek zdeformowany w tej delikatnej materii płciowości na możliwie najwcześniejszych etapach swojego rozwoju, doprowadzony do osobowościowej ruiny, jest najlepszym materiałem na bycie istotą kolektywistyczną, rewolucjonistyczną, zinstrumentalizowaną, zredukowaną do narzędzia rewolucji światowej, ponieważ takie aspiracje ma neomarksizm zachodni – podkreśla.
Stawką życie wieczne
Dziś z krajów, gdzie zapanowała ideologia gender, co chwila dochodzą informacje o tym, że w manipulowaniu płciowością nie ma granic. Jednym z takich przykładów było zdiagnozowanie przez amerykańskie małżeństwo ze stanu Kolorado transseksualności u swojego 18-miesięcznego synka. Dziecko wychowywane później jak dziewczynka trafiło już do szkoły, a rodzice przy wsparciu całego stanowego genderowego lobby – prawników, polityków i organizacji walczących o prawa osób transseksualnych – wygrało właśnie sprawę sądową wytoczoną szkole, która oponowała przeciwko udostępnianiu chłopcu łazienki dla dziewcząt.
O tym, że granicy genderowych manipulacji, których skutki poniosą kiedyś dzieci, już praktycznie nie ma, świadczy historia opisana kilka miesięcy temu w amerykańskim magazynie „The Advocate”. Otóż kobieta, która przez operację plastyczną „zmieniła” sobie płeć na męską i żyje w związku z inną panią jako prawnie uznany żonaty mężczyzna, postanowiła mieć dziecko. Przestała więc przyjmować męskie hormony, dokonała sztucznego zapłodnienia. Pierwsza ciąża – trojaczki, podobno zagrażała jej życiu. Zdecydowała o aborcji. W efekcie kolejnych zabiegów poczęta została dziewczynka, która ma urodzić się w tym miesiącu.
– Psychologicznie, teologicznie oraz duszpastersko należy bardzo krytycznie ocenić szerzącą się ideologię gender i uznać ją za szczególnie niebezpieczną wobec dzieci – uważa prof. Urszula Dudziak i wskazuje, że u podstaw wychowania dziecka leży kształtowanie jego tożsamości płciowej. Dziecku trzeba dać właściwe wzorce ojca i matki, kobiety i mężczyzny, bo przecież z tej racji dziecko pojawia się w rodzinie i będzie mogło w przyszłości taką rodzinę stworzyć. Mężczyzna i kobieta są równi w godności, ale naturalnie zróżnicowani i to zróżnicowanie ma służyć im wzajemnie, dzieciom, rodzinie i całemu społeczeństwu. Dlatego tak ważne jest dostrzeganie różnic płciowych i identyfikacja z własną płcią.
Tymczasem narzucana dziś jako wzorzec kulturowy ideologia gender programowo zaciera naturalną różnicę między mężczyzną i kobietą, sprowadzając ich tożsamość płciową do społecznej funkcji, którą w imię fałszywie pojętej ludzkiej wolności każdy jakoby ma prawo dowolnie określać bez oglądania się na swoje biologiczne uwarunkowania. Oznacza to zanegowanie i często wręcz zwalczanie tradycyjnych instytucji życia społecznego, jak małżeństwa jako związku kobiety i mężczyzny, rodziny, Kościoła czy narodowego państwa. Ideologia ta jest szczególnie opresyjna wobec dzieci, które pozbawia – niezbędnego dla ich rozwoju – naturalnego punktu odniesienia w osobach rodziców jako ojca i matki, a jednocześnie wmawia im posiadanie prawa do samodzielnego wyboru swojej tożsamości płciowej czy orientacji seksualnej. Ten faktyczny gwałt na dzieciach odbywa się pod hasłem edukacji seksualnej.
Profesor Dudziak ostrzega, że obecnie dzieci są ogromnie zagrożone demoralizacją praktycznie od przedszkola.
– Nikt dotąd nie rozdawał dzieciom w przedszkolach pluszowych penisów i wagin, dziesięciolatkom – prezerwatyw, nikt nie usiłował ćwiczyć z nimi, jak się je nakłada na plastikowego penisa, ogórka czy na banana – wskazuje. – Tymczasem dziś ludzie sami zniewoleni chcą uczyć nasze dzieci rzekomej wolności. Ci ludzie niestety różnymi sposobami wchodzą do szkół, do przedszkoli, wychodzą na ulice, chcą być „otwartymi książkami”.
Profesor zwraca uwagę, że rodzicom trzeba uświadomić, iż dziecko jest najwyższą wartością w rodzinie i dlatego oddanie go na wiele godzin w obce ręce wymaga wiedzy, kim jest człowiek, któremu powierzamy ten najcenniejszy skarb.
– Dzieci nie są same w stanie się obronić – ostrzega prof. Urszula Dudziak. – Trwa bardzo mocna walka duchowa, której stawką jest nie tylko życie doczesne naszych dzieci, ale i ich życie wieczne.
Adam Kruczek
http://naszdziennik.pl
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.