Jakże inaczej można to wytłumaczyć, jeśli nie karą za rewolucję francuską? Wiadomo, że Pan Bóg nierychliwy, ale sprawiedliwy, a sprawiedliwość domaga się nie tylko kary, ale nie byle jakiej, tylko kary o charakterze mutylacyjnym, czyli odzwierciedlającym. Rewolucja francuska była rezultatem poddania się Francuzów dyktatowi ogarniętych pychą półinteligentów - bo właśnie takimi ludźmi byli ówcześni „filozofowie”, którzy przez kilkadziesiąt lat zdołali przerobić kulturalny europejski naród w zdziczałą hordę, która zalała całą Francję krwią. Za poddanie się uwodzicielskim zabiegom pysznych ignorantów Francja jest dzisiaj karana coraz głębszym upokorzeniem. Jakby mało było tego, że prezydentem tego dumnego kraju został żydowski arywista Mikołaj Sarkozy, to jego następcą został Franciszek Hollande, sprawiający wrażenie doktrynera przebywającego już w rejonach, gdzie ideologia niepostrzeżenie przechodzi w sferę psychiatrii. Co gorsza, ma pomocników, między innymi w osobie Christiany Taubiry, czarnoskórej reprezentantki Gujany, na skutek parlamentarnych siucht wystawionej na stanowisko ministra sprawiedliwości. Ta nie zawaha się przed niczym, najwyraźniej uważając, że im bardziej odlotowo, tym bardziej postępowo. Może byłoby to i zabawne, gdyby nie fakt, że te wszystkie odloty przyjmują postać narzędzi terroru, skierowanego przeciwko wszystkiemu, co przez wieki tworzyło łacińską cywilizację, a w szczególności - przeciwko etyce chrześcijańskiej, jako fundamentowi systemu prawnego.
Jeszcze nie ucichły masowe protesty przeciwko zinstytucjonalizowaniu we Francji związków sodomitów i gomorytek, a już pani minister Taubira poinformowała o rozpoczęciu prac nad ustawą zakazującą używania w dokumentach słów „ojciec” i „matka”. Projekt ma być gotowy już 31 października. Jest to oczywiście tylko pierwszy krok na drodze prowadzącej do zakazu posługiwania się tymi słowami nie tylko w urzędowych dokumentach, ale również w rozmowach.
Kiedy przed kilkoma laty byłem w Nowym Jorku, akurat podano komunikat, że zakazane jest używanie „słowa na literę n”. Chodziło o określenie „nigger”, czyli „czarnuch”. Charakterystyczne przy tym jest to, że ten zakaz praktycznie odnosi się do ludzi rasy białej, bo Murzyni tradycyjnie takimi głupstwami się nie przejmują i w rozmowach między sobą nazywają się „czarnuchami” aż miło posłuchać. Traktują to zapewne jako rodzaj przywileju, podobnie jak pan inżynier Czesław Bielecki. Pewnego razu byłem zaproszony do telewizyjnego programu razem z nim, profesorem Marcinem Królem i nieżyjącym już Krzysztofem Wolickim. W oczekiwaniu na wejście do studia pan Bielecki rozmawiał sobie z panem Wolickim i w pewnej chwili krzyknął głośno do niego: „ty żydłaku!” - a trzeba nam wiedzieć, że pan Bielecki jest pochodzenia żydowskiego, podobnie jak Żydem był pan Wolicki. A kiedy prof. Król retorycznie zapytał, dlaczego to jemu nie wolno do nikogo tak powiedzieć bez narażenia się na oskarżenie o antysemitismus, pan inżynier Bielecki pół żartem, ale i pół serio odparł, że „jakieś przywileje muszą być”.
Więc zgodnie z zasadą „od rzemyczka do koniczka”, początkowy zakaz używania słów „matka” i „ojciec” w dokumentach zostanie rozszerzony również na życie codzienne - bo jednym z ważnych elementów strategii przerabiania normalnych ludzi na ludzi sowieckich według Antoniego Gramsciego, jest narzucenie przy pomocy norm prawnych porządku zadekretowanego w miejsce spontanicznego również w języku mówionym, by w ten sposób stopniowo oczyścić społeczną pamięć nie tylko z niepoprawnych politycznie słów, ale również, a może przede wszystkim - ze wspomnień o ich desygnatach, czyli instytucji matki i ojca. „A kiedy zwolna, po troszeczku, w tej dialektyce się wyćwiczą, to moją staną się zdobyczą” - mówiła do durnowatego marszałka Greczki Caryca Leonida w słynnym poemacie Janusza Szpotańskiego „Caryca i zwieciadło”. Warto przypomnieć jego zakończenie - bo ono właśnie znakomicie ilustruje docelowe upokorzenie Francji w ramach kary za rewolucję: „Bo nie zrozumie prosty lud nigdy potężnej duszy władcy. Dlatego musi świszczeć knut i muszą dręczyć go oprawcy. Gdy car prorocze ma widzenia, zawsze je spłyci cham i łyk. Dlatego muszą być więzienia, turma i łagier, kat i stryk. Dla ludu eto wsio rawno, czy car, czy chan jest jego katem. Bo lud to swołocz i gawno. Batem go! Batem! Batem! Batem!”
Ale co tam Francja! Wprawdzie szkoda mi jej, bo wspominam ją z czułością - ale bardziej, ma się rozumieć, obchodzi mnie Polska, w której odpowiednikiem pani Taubiry jest pani minister Krystyna Szumilas. Skąd okupująca nasz nieszczęśliwy kraj razwiedka wyszukuje takie osobliwości, jak pani minister - trudno zgadnąć. Nietrudno natomiast przewidzieć, że z wdzięczności za to niespodziewane zapewne i dla niej samej wywyższenie, gotowa jest na wszystko. Właśnie zapowiedziała, że już od przyszłego roku szkolnego wprowadzi obowiązek posyłania do szkoły sześciolatków. Dlaczego aż tak jej na tym zależy? Składa się na to kilka zagadkowych przyczyn. Po pierwsze - im wcześniej oderwie się dzieci od rodziców i podda komunistycznej indoktrynacji, tym większe szanse na przyśpieszenie upragnionej przez wrogów łacińskiej cywilizacji rewolucji.
Dzieci objęte szkolnym obowiązkiem już tylko teoretycznie podlegają władzy rodzicielskiej, a w coraz większym stopniu są wydawane na pastwę urzędników państwowych - bo dzisiaj nauczyciele, podobnie jak policjanci, są urzędnikami, już tylko wykonującymi polecenia naszych panów gangsterów. Zatem rozciągnięcie obowiązku szkolnego również na sześciolatków stanowi ważny krok na drodze stopniowej likwidacji władzy rodzicielskiej, a to z kolei - jest ważnym narzędziem walki w rodziną, jako reliktem „kultury burżuazyjnej”. Ale na tym nie koniec, bo inicjatywie pani minister Szumilas przyświeca również inny złowrogi cel w postaci objęcia sześciolatków systematycznym oddziaływaniem demoralizacyjnym, nazywanym „edukacją seksualną”. Jest to następstwem kwietniowej konferencji, jaka odbyła się w siedzibie Polskiej Akademii Nauk z inicjatywy Ministerstwa Zdrowia i Ministerstwa Edukacji Narodowej, a jej przedmiotem była właśnie edukacja seksualna dzieci. Uczestnicy tej konferencji uradzili między innymi, a ściślej mówiąc - przyjęli do wykonania zalecenie Światowej Organizacji Zdrowia oraz niemieckiego Federalnego Biura do spraw Edukacji Zdrowotnej, by „dzieciom od 15 roku życia wpajać krytyczne podejście do norm kulturowych i religijnych w odniesieniu do ciąży i rodzicielstwa”.
Nie ulega dla mnie wątpliwości, że pani Szumilas w podskokach będzie realizowała nie tylko takie zalecenia, ale i jeszcze gorsze - jakby jej tylko kazali. „Zaiste, wariat na swobodzie największą klęską jest w przyrodzie” i te dokazywania powinny nam uświadomić, że najwyższy czas, by to całe Ministerstwo Edukacji Narodowej rozpędzić na cztery wiatry, gmach zburzyć do fundamentów, a teren posypać solą, jak to zrobili Rzymianie z Kartaginą - żeby nic już na tym miejscu się nie odrodziło.
Stanisław Michalkiewicz
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.