piątek, 29 marca 2013

Goldman Sachs. Bank, który zawsze wygrywa

Ile jest na naszej planecie przedsiębiorstw , w których sprzątaczka zarabiałaby 150 tys. dolarów rocznie? Tylko jedno: to Goldman Sachs – „najlepszy i najgorszy bank na świecie”. To w jego nowojorskiej centrali zarobki są najlepsze, stanowiąc obiekt zazdrości całej Wall Street. A przecież tam, w centrum globalnych finansów raczej na to się nie narzeka.

Goldman Sachs jest jedyną firmą, którą na giełdzie określa się krótko „Firma” – jakby stanowiła rodzaj nienaruszalnego wzorca przedsiębiorczości, coś absolutnie jedynego w swoim rodzaju. I coś w tym jest: Firma uchodzi za kulturowy model współczesnej cywilizacji, gdzie zysk ma znaczenie niemal religijne – zresztą jej prezes Lloyd Blankfein lubi powtarzać w wywiadach „Robimy robotę Boga”…

I w pewien sposób rzeczywiście Firma stwarza świat. Jest niewidzialna  – nie zobaczymy jej szyldów na ulicy, nie trafimy na bankomat z jej logo, a jednak jej zdolność do modelowania rzeczywistości, wpływania na politykę, która dotyczy nas bezpośrednio, budzi niekłamaną fascynację, jeśli nie bezsilne oburzenie. To bank, w którym  zajmowanie się  klientami indywidualnymi stanowi margines – Firma obsługuje państwa i wielkie korporacje, holdingi hedgingowe – przedsiębiorstwa finansowe utrzymujące się ze spekulacji – i spekuluje na swój rachunek korzystając z pieniędzy klientów. Jego aktywa są 9 do 12 razy większe od rocznych dochodów całości polskiego budżetu, a obroty liczą się w bilionach dolarów. Jeśli któryś z tysięcy rozsianych po wszystkich kontynentach pracowników Goldman Sachs nie stanie się milionerem w ciągu trzech lat, to znaczy, że rekrutacja była porażką. To oczywiście nie dotyczy sprzątaczek, lecz one mogą zarobić tylko na sprzątaniu i…  milczeniu na temat wewnętrznego życia Firmy. Lojalność przede wszystkim.

Matematycy i politycy


Rekrutacja i nauka tego, co nazywa się „wewnętrzną kulturą Firmy” stanowi fundament jej sukcesu. Nie wystarczy być genialnym matematykiem czy traderem, tak samo znajomość meandrów bankowości  jest zbyt słabym argumentem, by pracować dla Goldman Sachs. Jeśli nie jest się byłym, wysoko postawionym  politykiem trzeba przejść do… dwudziestu rozmów kwalifikacyjnych. Czy tylko psychopaci mogą to przetrzymać, jak sugerują psychologowie? Raczej nie, gdyż niektórym dziennikarzom udało się dotrzeć do zwolnionych z banku już w tydzień po przyjęciu do pracy. W początkowym okresie nowoprzyjętych poddaje się jeszcze różnym próbom: np. przed weekendem, w piątek po południu, zwołuje się ich do jakiejś sali konferencyjnej i każe czekać na zwierzchnika. Około 18.00 niektórzy zaczynają się niecierpliwić, około 21 narzekać. Szef zjawia się o 23.00 i po prostu sprawdza obecność – ci, którzy zdecydowali się wyjść, od poniedziałku szukają nowego zatrudnienia. Oddanie Firmie musi być całkowite, by wejść do tej niezwykłej elity.

Rekrutacja polityków przebiega nieco inaczej. Firmę stać, by zatrudniać byłych premierów i prezydentów, choć z reguły z tzw. krajów peryferyjnych, lub Trzeciego Świata (np. z Polski przyjęto do pracy b. premiera Kazimierza Marcinkiewicza). Ci jednak nie uczestniczą w tworzeniu strategii Goldman Sachs, ani nawet w działaniach operacyjnych – zajmują stanowiska doradcze, są źródłem informacji – cenna jest ich wiedza na temat lokalnej gospodarki,  znajomość ludzi z najwyższych kręgów władzy i stosunków politycznych. Kiedy ich potencjał informacyjny wyczerpuje się, są – po sowitym wynagrodzeniu  – zwalniani. Ale najcenniejsi politycy to ci, którzy nie przychodzą do Firmy, lecz z niej wychodzą – niczym ze specyficznego uniwersytetu – by zająć stanowiska państwowe w krajach wysoko uprzemysłowionych lub w organizacjach międzynarodowych. Można powiedzieć, że są jak wielka rodzina – spotykają się co roku w Nowym Jorku i każdy z nich zawsze może wrócić do Firmy. Dzięki temu bank zawsze wygrywa.

Jednodniowa moralność


Weźmy historię ostatniego wielkiego kryzysu finansowego, którego skutki Stany Zjednoczone i reszta świata odczuwają do dzisiaj. Można go porównać do Wielkiego Kryzysu z lat trzydziestych ubiegłego wieku, do którego zresztą Goldman Sachs, założony w 1869 r. przez dwóch rzutkich imigrantów z Niemiec, znacznie się przyczynił. Prezydent Roosevelt uratował wówczas Amerykę wprowadzając serię ustaw porządkujących sektor bankowy, m.in. Glass-Steagall Act – prawo zakazujące łączenia zwykłych banków depozytowych z bankami inwestycyjnymi (tj. takimi, których działalność polega na obsłudze fuzji przedsiębiorstw, emisji różnych papierów wartościowych i spekulacji finansowej). W latach dziewięćdziesiątych, kiedy za prezydentury Billa Clintona sekretarzem skarbu (odpowiednikiem europejskiego ministra finansów) został były wieloletni wiceprezes Goldman Sachs Robert Rubin, tę ustawę zniesiono, na fali ogólnej deregulacji rynków finansowych rozpoczętej przez prezydenta Reagana. Obalenie antykryzysowych przepisów pozwoliło zrobić z banków potężne, nienaruszalne konglomeraty, które faktycznie przejęły władzę polityczną.

Ówczesny prezes Firmy Henry Paulson od razu na powrót wprowadził bank na giełdę. Kiedy z kolei Paulson  został amerykańskim sekretarzem skarbu – w administracji George’a Busha – Goldman Sachs pozbył się swego najważniejszego konkurenta: we wrześniu 2008 r. upadł bankowy mastodont Lehman Brothers, co zresztą zapoczątkowało obecny kryzys światowy. Kiedy ważył się los Lehman Brothers, Paulson odmówił mu pomocy publicznej. 15 września usprawiedliwiał swą postawę bankową deontologią – „Nie można używać pieniędzy podatników do ratowania banków”, jednak zmienił zdanie 16 września, kiedy Lehman Brothers przestał istnieć. Ogółem amerykańscy podatnicy wpompowali w wielkie banki ponad 700 miliardów dolarów żywej gotówki (dziesiątki małych upadły). Paulson w ten sposób utrzymał przy życiu giganta ubezpieczeniowego AIG. Gdyby AIG upadł, Goldman Sachs straciłby prawie 13 miliardów dolarów. Dzięki tej operacji Firma odzyskała wszystkie pieniądze. W tym kryzysowym roku zyski były tak sowite, że przed Świętami bank wypłacił swoim pracownikom 11 miliardów dolarów premii… Zasada „prywatyzacji zysków i uspołecznienia strat” osiągnęła apogeum.

Wieczna niewinność


Ciekawy jest mechanizm traktowania pracowników, którzy narazili Firmę na straty. Znamienna jest tu historia jednego z młodych wilków Firmy Fabrice’a Tourre, odpowiedzialnego za tzw. derywaty kredytów hipotecznych. Goldman Sachs był jednym z wielkich banków, które bardzo aktywnie uczestniczyły w pompowaniu bańki takich kredytów w Stanach Zjednoczonych – jej eksplozja w 2007 r. była zresztą bezpośrednią przyczyną kryzysu. Jak powstała? Banki, korzystając z postępującej deregulacji, tj. znacznego zwiększenia swobody działania połączonego z ograniczeniem kontroli sektora bankowego, na wyścigi udzielały tzw. kredytów subprime, czyli pożyczek o zmiennym oprocentowaniu bez wymagania odpowiednich zabezpieczeń ze strony kredytobiorców. Właściwie każdy mógł sobie kupić dom, gdyż raty takiego łatwego kredytu były (z początku) małe. Oczywiście po pewnym czasie ludzie nie byli w stanie spłacać odsetek – już w 2007 r. prawie siedem milionów rodzin znalazło się na ulicy bądź było tym zagrożone. Ale interes kwitł. Oczywiście Goldman Sachs nie bawił się w udzielanie tych kredytów, robił coś bardziej skomplikowanego.

Matematyk Fab Tourre był odpowiedzialny za jeden produktów finansowych związanych z subprime, o nazwie Abacus. To rodzaj tytułu dłużnego stworzonego z grupowania najbardziej ryzykownych kredytówsubprime. Jednak agencje ratingowe przyznały mu potrójne A – ocenę zarezerwowaną dla najpewniejszych inwestycji. Firma sprzedawała te papiery osobom prywatnym, małym bankom, funduszom emerytalnym i tym podobnym instytucjom… i robiła to wiedząc, że są nic nie warte. Tzn. przynajmniej Tourre to wiedział. To on odpowiadał przed komisją Kongresu za aferę Abacusa, bo kiedy nad Firmą zaczęły zbierać się czarne chmury, dyrekcja banku sama dostarczyła sądom jego maile do narzeczonej, w których chwalił się jak „bajecznie” nabierał kupców. Jednocześnie bank opłacał jego adwokatów – ekipę prawników uchodzącą za najlepszą na Wall Street – Tourre nie mógł więc „wsypać” dyrekcji. Dla Goldman Sachs afera skończyła się półmiliardową karą  – bank tyle musiał zapłacić za odstąpienie od procesu – stracił tyle, ile zyskuje w niecałe dwa tygodnie. Słowo „strata”” jest tu zresztą relatywne, bo ocenia się, że na Abacusie zarobił na czysto ok. 3 miliardów. Dla sądów Tourre pozostał jedynym winnym. Zwiał do Afryki i słuch po nim zaginął.

Udawanie Greka


Solidarność wewnątrz-korporacyjna jest tak ścisła, że do tej pory w historii banku tylko jeden pracownik wyniósł wewnętrzną korespondencję na zewnątrz. Zdarzyło się to w ubiegłym roku, gdy dotychczasowy wieloletni dyrektor działu derywatów Greg Smith opublikował w New York Times list otwarty „Dlaczego odchodzę z Goldman Sachs”. Ujawnił maile wymieniane między innymi dyrektorami, w których klientów-ofiary regularnie nazywano „jeleniami”. Narzekał, że aktualni szefowie Firmy, Lloyd Blankfein i Gary Cohn (nr 2 banku) „pogrzebali kulturę firmy”. Jednak wszystko wskazuje, że podział na klientów-partnerów i klientów-ofiary istniał już wcześniej. Najlepszym przykładem jest Grecja.

Rząd grecki rozpoczął współpracę z Firmą już pod koniec ubiegłego wieku, kiedy kraj zaczął szukać dodatkowego finansowania przed organizacją ateńskich Igrzysk Olimpijskich w 2004 roku. Goldman Sachs uczył Greków, jak prowadzić państwową księgowość tak, by instytucja europejska powołana do jej kontroli (Eurostat) nie mogła się połapać, że zadłużenie osiąga niebezpieczny pułap. Dług kamuflowano posługując się manipulacją tzw. swapami walutowymi i antycypując przyszłe dochody – z opłat lotniskowych i portowych. Bank „założył” też za Grecję na procent wyższy niż rynkowy i ów dług nie został objęty częściowym umorzeniem przeprowadzonym w zeszłym roku przez Unię i Europejski Bank Centralny, więc Grecy muszą co roku, do 2037, zwracać Firmie 400 milionów dolarów. Za doradztwo Goldman Sachs wziął 300 milionów, a jednocześnie – wiedząc, jaka jest prawdziwa sytuacja – po cichu grał na rynkach stawiając na upadek Grecji, co automatycznie zwiększało jej zadłużenie.

Nierozerwalna sieć


Firma ma tak silną pozycję polityczną w Stanach i Europie, że nie musi specjalnie przejmować się stratami wizerunkowymi. Administracja Obamy jest równie bogata w ludzi Goldman Sachs, jak poprzednie. Robert Rubin jest osobistym doradcą prezydenta, a Mark Patterson szefem gabinetu aktualnego sekretarza skarbu. Podobnie jest w instytucjach kontrolnych: William Dudley przewodniczy nowojorskiej Rezerwie Federalnej, a szefem działu śledztw finansowych SEC – głównego amerykańskiego nadzorcy – Adam  Storch. Bank jest mocny w instytucjach międzynarodowych – do niedawna prezesem Banku Światowego był Robert Zoellick, a na czele Rady Stabilności Finansowej – bazowanej w Bazylei instytucji utworzonej przez państwa G-20, która ma zajmować się reformą światowego sektora bankowego, by ograniczyć jego rolę „kryzysotwórczą” – Marc Carney. Zastąpił on na tym stanowisku byłego szefa europejskiego oddziału Goldman Sachs (w czasach jego szczególnej greckiej działalności) Mario Draghiego. Sam Draghi został dwa lata temu prezesem Europejskiego Banku Centralnego. Mianowani w 2011 r. premierzy Grecji i Włoch (wybory się wówczas nie odbyły) – Lucas Papademos i Mario Monti również noszą markę Firmy – pierwszy był szefem greckiego banku centralnego, który zaprosił Goldman Sachs do współpracy, drugi od 2006 r.  doradcą międzynarodowym (International Advisor) Goldman Sachs w Europie… Dla banku pracują niektórzy byli europejscy komisarze – lobbing w Brukseli, szczególnie skierowany na spowalnianie regulacji międzynarodowego systemu bankowego uchodzi za bardzo silny.

Co jakiś czas prasa ujawnia afery związane z Firmą. W zeszłym roku okazało się np., że bank był długoletnim udziałowcem spółki Village Voice Media – w jej radzie nadzorczej zasiadał jeden z dyrektorów wykonawczych Goldman Sachs Scott Lebowitz. Spółka zarabiała na organizowaniu, za pośrednictwem internetu, prostytucji małoletnich (obu płci)… szef działu PR Firmy Richard Siewert, niegdyś rzecznik prasowy administracji Clintona, zapewniał, że „niestety” nikt w banku nie był świadomy złego prowadzenia się Village Voice…  W tym roku wyszło na jaw, że mimo wprowadzonego w dwa lata temu zakazu używania pieniędzy klientów do spekulacji na własne konto banków, Goldman Sachs prowadził tę działalność w najlepsze kryjąc się za parawanem utworzonej przez bank spółki-ekranu… Wall Street jest przekonana, że nawet jeśli Firma będzie musiała zapłacić za te występki, wyjdzie zwycięsko ze wszystkich kłopotów – nie ma dziś na świecie silniejszego sektora, niż bankowy.


Tekst: Jerzy Szygiel, Miesięcznik Focus, 3/2013
Źródło: Wirtualne Media
Za: http://www.nacjonalista.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.