piątek, 14 marca 2014

Polskie dzieci porwane do adopcji przez Niemców

„Lebensborn”, czyli „Źródło życia” – taką nazwę nosiła nazistowska organizacja działająca w strukturach SS. Jednym z jej zadań było uprowadzenie do Niemiec i zgermanizowanie polskich dzieci „wartościowych rasowo”. Ocenia się, że z 200 tysięcy porwanych, do Polski po wojnie powróciło zaledwie 10 procent. Po zaanektowaniu ziem polskich do Rzeszy oraz po utworzeniu Generalnej Guberni, naziści rozpoczęli realizację tzw. Generalnego Planu Wschodniego. W założeniu „wielkiego planu” ludność słowiańska miała zostać zdegradowana do roli sług aryjskich panów, częściowo wysiedlona (aby nie zabierać „wyższej rasie” przestrzeni życiowej), a w ostateczności – wyniszczona. Jednak niemiecki Urząd do Spraw Rasowo-Politycznych uznał, że część polskich dzieci można jeszcze zgermanizować.

Porwane do adopcji

Sposobów „rabunku dzieci” było wiele. Tajny plan Heinricha Himmlera zakładał, że w przyszłości na terenie dawnych ziem polskich pozostaną wyłącznie cztery klasy szkoły powszechnej, w których nauka byłaby ograniczona do liczenia do 500, pisania swojego nazwiska oraz przyswajania tego, że – nakazem natury i zgodnie z zasadami krwi – obowiązkiem jest posłuszeństwo wobec Niemców. Jeżeli jednak polskie dziecko wyróżniałoby się, to do 12. roku życia trafiałoby ze zmienionym nazwiskiem do Rzeszy. Plan przewidywał adopcję, zmianę danych personalnych i dalszą germanizację.


Tak jak większość wizji wysoko postawionych SS-manów, którzy zbyt dosłownie angażowali się w nazistowską ideologię, tak i powyższy plan był w rzeczywistości zupełnie nierealny. „Wartościowe rasowo” dzieci w rzeczywistości odbierano rodzicom siłą lub podstępem. Z terenów, na których mieli zamieszkać niemieccy koloniści, ludność wysiedlano, a raczej: wysyłano do obozów pracy lub obozów koncentracyjnych. Dzieci wysiedlonych nie miały w warunkach terroru szans, by czymkolwiek „wyróżniać się” poza cechami fizycznymi. Dlatego selekcja była prosta: te o wyglądzie nordyckim (na oko silne, „aryjskie”, a przede wszystkim – zbyt małe, by pamiętać swoją przeszłość) jechały do Niemiec. Reszta trafiała do obozów.

Czasem wysiedlenia dzieci spotykały się z silnym oporem ludności. Na Zamojszczyźnie, na trasach, którymi transportowano do Rzeszy porwane maluchy, konspiracyjne organizacje wojskowe (przede wszystkim Armia Krajowa i Bataliony Chłopskie) wykradały lub wykupywały dzieci od niemieckich konwojentów. Pomoc ta była jednak zbyt słaba. Większość porwań zakończyła się sukcesem okupanta. Przewiezione do Rzeszy dzieci umieszczano w specjalnych zakładach lub od razu w niemieckich rodzinach zastępczych. Ich metryki oraz wszelkie możliwe dokumenty potwierdzające prawdziwą tożsamość skrupulatnie niszczono. Prawdopodobnie do dziś żyje wiele z nich. Równie prawdopodobne jest to, że wielu nigdy nie poznało swojej historii i nigdy nie zdawało sobie sprawy ze swoich polskich korzeni.

Kim naprawdę jestem?

Najbardziej znaną historią są dzieje Alojzego Twardeckiego. Jako mały chłopiec oddany do adopcji niemieckiej, Twardecki wyrósł z przekonaniu, że jest Niemcem. Wiedział, że był adoptowany, jednak wpojono mu nieprawdziwą historię życia: opowiedziano, że jego rodziców biologicznych (Niemców) zamordowali Polacy. Dlatego, kiedy odnalazła go biologiczna matka, nie mógł długo uwierzyć w ani jedno jej słowo.

„Słuchałem historii o heroicznych zmaganiach uczestników Powstania Warszawskiego, o bohaterstwie dzieci Warszawy, o Armii Krajowej, zamachu na Kutscherę i Cafe-Club, o potężnym ruchu partyzanckim… i traciłem poczucie rzeczywistości […]. A te bzdury o obozach koncentracyjnych! Nikt u nas nie dawał temu wiary i nie tylko u nas. Spotykałem Amerykanów, którzy również twierdzili, że to komunistyczna propaganda. Nawet dziadek i tata podawali takie wiadomości w wątpliwość”. Niechęć chłopca do wszystkiego co znajdowało się na wschód od Odry, musiała zostać zweryfikowana.

Twardecki wrócił do Polski (nie znając języka), w Polsce zdecydował się studiować i założyć rodzinę. Jak jednak wspominał, jego niemiecka rodzina zastępcza była dla niego cudowna i zapewniła mu szczęśliwe dzieciństwo. Bardzo długo zmagał się z ustawieniem sobie wszystkiego na nowo. Gdy pojechał do Oświęcimia, aby przekonać się, że obozy nie były propagandą, przez pewien okres swojego życia nienawidził tego, co niemieckie. Zamęt w jego psychice, w pewnym sensie nieuleczalny, spowodowany został właśnie absurdalną polityką rasową nazistów. Podobnie jak doświadczenia innych dzieci, które kilkakrotnie „traciły tożsamość”.

W taki sposób właśnie określała uczucie towarzyszące ciągłym zmianom personaliów Anna Kociuba, porwana w wieku sześciu lat. Jak wspominała, gdy trafiła do Austrii do rodziny zastępczej, długo przyzwyczajała się do przybranych rodziców, bała się, że znowu zostanie zabrana w jakąś podróż i „przechowywana” w przejściowych obozach Lebensbornu. W końcu jednak zakodowała sobie, że ma na nowy dom, „mamę” i „tatę”. „Stopniowo wrastałam w nowe środowisko – opowiadała w wywiadzie dla Fundacji „Moje wojenne dzieciństwo” – nie mówiłam już po polsku i sama już nie wiedziałam, kim tak naprawdę jestem”. Jednak gdy tylko przestała tęsknić i płakać za biologicznymi rodzicami, ci odnaleźli ją. Z niemieckiego znowu musiała przejść na polski.
Nieustanna zmiana tożsamości musiała pewnie odcisnąć piętno na uprowadzonych dzieciach. Część z nich jednak nie może nawet zmierzyć się z własną historią, gdyż do dnia dzisiejszego nigdy nie miała okazji zdać sobie sprawy z własnej, wojennej przeszłości.

Ewa Frączek, WP.PL

http://odkrywcy.pl/kat,1037775,title,Polskie-dzieci-porwane-do-adopcji-przez-nazistow,wid,15974227,wiadomosc.html?smg4sticaid=6114a1

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.