Stare porzekadło mówi: czym
skorupka za młodu nasiąknie tym na starość trąci. Tak w wielkim skrócie
można nazwać podstawowy cel, jaki stoi przed urzędnikami walczącymi o to, aby jak najmłodsze dzieci zaczynały indoktrynację zwaną eufemistycznie edukacją.
Właśnie trwa w Polsce wielka debata w
kwestii posyłania sześciolatków do szkół. Rodzice dzielą się na tych,
którzy popierają plany władzy względem ich dzieci oraz na tych, którzy
się temu sprzeciwiają. Organizacje zrzeszające tych drugich zdołały
zebrać prawie milion podpisów pod wnioskiem o referendum w sprawie zmian
w systemie edukacji. Oprócz rezygnacji z planów wysyłania sześciolatków
do szkół pojawiły się też postulaty likwidacji gimnazjów i powrót do
ośmioletniej szkoły podstawowej i czteroletniego liceum. Nie podoba się
to niektórym, bo spowodowałoby znaczne zmniejszenie ilości dyrektorów w
placówkach edukacyjnych.
Władzy zależy na tym, aby wcześniej zacząć sączyć do głów dzieci
swoją ideologię. Aby przekonywać rodziców do wysłania do szkoły
sześciolatków rząd przygotował i opłacił specjalną kampanię
propagandową. Jej twarzą uczyniono gwiazdę zaprzyjaźnionej telewizji a
potem jeszcze wykupiono w niej i innych mediach czas antenowy w celu
emisji spotów propagandowych. Sam ten fakt powinien spowodować zapalenie
się przysłowiowej czerwonej lampki w głowie. Dlaczego tak im zależy?
Można z łatwością odpowiedzieć na to pytanie. Celem jest stworzenie
nowego człowieka, który jest wydajnym pracownikiem i niezbyt lotnym
obywatelem. To brutalne, ale głupolami łatwiej się manipuluje, łatwiej
się nimi steruje.
Nie można tego nie zauważać, że
zdecydowana większość polskich nauczycieli ma poglądy lewicowe. To
zresztą zrozumiałe, bo takie poglądy mają też w zdecydowanej większości
wykładowcy akademiccy, którzy ich edukowali. Zresztą Związek
Nauczycielstwa Polskiego nie ukrywa nawet swojego lewicowego
zaangażowania. Nie ma się co łudzić, że w szkołach naucza się dzieci w
duchu pluralizmu politycznego. Tam odbywa się indoktrynacja, której
celem jest wtłoczenie dzieciom do głowy przy różnych okazjach, że tylko
lewica jest w porządku, a inne poglądy na świat to coś złego i
archaicznego. Każdy, kto ma dzieci chodzące do szkoły wie, że tak
właśnie jest. Prowadzi to do powstawania rozmaitych wynaturzeń, które
prędzej czy później uderzą w nas wszystkich.
Jeszcze na początku ubiegłego wieku
rzekomo biedni i uciskiwani robotnicy fabryk mieli po kilkoro dzieci, a
ich żony nie pracowały zawodowo tylko w domu.
Po prostu było ich na to stać. To właśnie dzięki indoktrynacji
nazywanej edukacją nikt nie buntuje się, że doszło do tego, iż obecnie
dzieci to luksus, a gdy pojawia się dwójka to matka musi jak najszybciej
wracać do pracy płacić podatki i zarabiać, żeby rodzina w ogóle mogła
przetrwać. Wykształceni w lewicowym duchu tatusiowie uważają, że to
zupełnie normalne, że ich żony muszą pracować poza domem, a dziećmi mają
się zajmować państwowe instytucje.
Rodzice wykształceni w socjalistycznych
szkołach wprost twierdzą, że wychowanie to rola szkoły, a oni sami
sprowadzają się do pozycji robotów zarabiających pieniądze. Bez ich
indoktrynacji nie byłoby to możliwe, bo w końcu zaczęliby rozumieć, jak
bardzo są oszukiwani i wyzyskiwani przez tych, którzy rzekomo chronią
ich przed wyzyskiem. Kłania się metafora ze świniami z „Folwarku
Zwierzęcego” Orwella.
Oczywiście posłanie sześciolatków do
szkół nie spowoduje fundamentalnego pogorszenia w zakresie wspomnianych
powyżej patologii, ale z pewnością uczyni sączoną im do głów propagandę
bardziej skuteczną. Ogłupianie narodu trwa i im bardziej ten proces
postępuje tym mniejsze są szanse na wyrwanie się z tego marazmu i budowę
normalnego społeczeństwa. Dlatego właśnie jest to takie ważne dla ludzi
nami rządzących. Edukacja nakierowana na propagowanie ideologii staje
się bowiem gwarantem ich utrzymania się przy korycie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.