czwartek, 24 października 2013

Sześciolatki do szkół, o co chodzi w uporze w realizacji tego planu


Stare porzekadło mówi: czym skorupka za młodu nasiąknie tym na starość trąci. Tak w wielkim skrócie można nazwać podstawowy cel, jaki stoi przed urzędnikami walczącymi o to, aby jak najmłodsze dzieci zaczynały indoktrynację zwaną eufemistycznie edukacją.   

Właśnie trwa w Polsce wielka debata w kwestii posyłania sześciolatków do szkół. Rodzice dzielą się na tych, którzy popierają plany władzy względem ich dzieci oraz na tych, którzy się temu sprzeciwiają. Organizacje zrzeszające tych drugich zdołały zebrać prawie milion podpisów pod wnioskiem o referendum w sprawie zmian w systemie edukacji. Oprócz rezygnacji z planów wysyłania sześciolatków do szkół pojawiły się też postulaty likwidacji gimnazjów i powrót do ośmioletniej szkoły podstawowej i czteroletniego liceum. Nie podoba się to niektórym, bo spowodowałoby znaczne zmniejszenie ilości dyrektorów w placówkach edukacyjnych.

Władzy zależy na tym, aby wcześniej zacząć sączyć do głów dzieci swoją ideologię. Aby przekonywać rodziców do wysłania do szkoły sześciolatków rząd przygotował i opłacił specjalną kampanię propagandową. Jej twarzą uczyniono gwiazdę zaprzyjaźnionej telewizji a potem jeszcze wykupiono w niej i innych mediach czas antenowy w celu emisji spotów propagandowych. Sam ten fakt powinien spowodować zapalenie się przysłowiowej czerwonej lampki w głowie. Dlaczego tak im zależy? Można z łatwością odpowiedzieć na to pytanie. Celem jest stworzenie nowego człowieka, który jest wydajnym pracownikiem i niezbyt lotnym obywatelem. To brutalne, ale głupolami łatwiej się manipuluje, łatwiej się nimi steruje.

Nie można tego nie zauważać, że zdecydowana większość polskich nauczycieli ma poglądy lewicowe. To zresztą zrozumiałe, bo takie poglądy mają też w zdecydowanej większości wykładowcy akademiccy, którzy ich edukowali. Zresztą Związek Nauczycielstwa Polskiego nie ukrywa nawet swojego lewicowego zaangażowania. Nie ma się co łudzić, że w szkołach naucza się dzieci w duchu pluralizmu politycznego. Tam odbywa się indoktrynacja, której celem jest wtłoczenie dzieciom do głowy przy różnych okazjach, że tylko lewica jest w porządku, a inne poglądy na świat to coś złego i archaicznego. Każdy, kto ma dzieci chodzące do szkoły wie, że tak właśnie jest. Prowadzi to do powstawania rozmaitych wynaturzeń, które prędzej czy później uderzą w nas wszystkich.

Jeszcze na początku ubiegłego wieku rzekomo biedni i uciskiwani robotnicy fabryk mieli po kilkoro dzieci, a ich żony nie pracowały zawodowo tylko w domu. Po prostu było ich na to stać. To właśnie dzięki indoktrynacji nazywanej edukacją nikt nie buntuje się, że doszło do tego, iż obecnie dzieci to luksus, a gdy pojawia się dwójka to matka musi jak najszybciej wracać do pracy płacić podatki i zarabiać, żeby rodzina w ogóle mogła przetrwać. Wykształceni w lewicowym duchu tatusiowie uważają, że to zupełnie normalne, że ich żony muszą pracować poza domem, a dziećmi mają się zajmować państwowe instytucje.

Rodzice wykształceni w socjalistycznych szkołach wprost twierdzą, że wychowanie to rola szkoły, a oni sami sprowadzają się do pozycji robotów zarabiających pieniądze. Bez ich indoktrynacji nie byłoby to możliwe, bo w końcu zaczęliby rozumieć, jak bardzo są oszukiwani i wyzyskiwani przez tych, którzy rzekomo chronią ich przed wyzyskiem. Kłania się metafora ze świniami z „Folwarku Zwierzęcego” Orwella.

Oczywiście posłanie sześciolatków do szkół nie spowoduje fundamentalnego pogorszenia w zakresie wspomnianych powyżej patologii, ale z pewnością uczyni sączoną im do głów propagandę bardziej skuteczną. Ogłupianie narodu trwa i im bardziej ten proces postępuje tym mniejsze są szanse na wyrwanie się z tego marazmu i budowę normalnego społeczeństwa. Dlatego właśnie jest to takie ważne dla ludzi nami rządzących. Edukacja nakierowana na propagowanie ideologii staje się bowiem gwarantem ich utrzymania się przy korycie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.