piątek, 31 maja 2013

Eksperyment naukowy uczniów dowodzi, że rośliny nie rosną w pobliżu routera Wi-Fi


Eksperyment naukowy uczniów z 9 klasy dotyczy przetestowania efektów działania promieniowania telefonu komórkowego na rośliny. Wyniki mogą być dla ciebie zaskakujące.

Pięć młodych kobiet z dziewiątej klasy szkoły w Danii niedawno przeprowadziło eksperyment, który powoduje poruszenie w środowisku naukowym.

Zaczęło się od obserwacji i stawiania pytań. Dziewczyny zauważyły, że jeśli spały z telefonem komórkowym w pobliżu głowy, często miały problemy z koncentracją w szkole następnego dnia. Chciały sprawdzić efekt promieniowania telefonu na ludzi, ale ich szkoła, Hjallerup Skole w Danii, nie miała sprzętu do obsługi takiego eksperymentu. Zatem dziewczęta zaprojektowały eksperyment, jaki zamiast ludzi miał przebadać wpływ tego promieniowania na rośliny.



Zdjęcie zrobione przez Kima Horsevada, nauczyciela w Hjallerup Skole w Danii.

Uczennice umieściły sześć pojemników wypełnionych Lepidium sativum, typem rzeżuchy ogrodowej w pokoju, gdzie nie było promieniowania oraz sześć innych w drugim pokoju obok dwóch routerów, jakie według obliczeń uczennic, emitowały bardzo podobny typ promieniowania co zwykły telefon komórkowy.

W okresie kolejnych 12 dni eksperymentu, dziewczyny obserwowały, oceniały, ważyły i fotografowały widoczne wyniki. Pod koniec eksperymentu wyniki były już rażąco oczywiste i widoczne gołym okiem – nasiona rzeżuchy umieszczone w pobliżu routera nie zakiełkowały. Wiele z nich było całkowicie martwych. Jednocześnie nasiona rzeżuchy posadzone w innym pokoju, z dala od routerów, były w pełnym rozkwicie.

Eksperyment przyniósł dziewczętom (na zdjęciu poniżej) najwyższą nagrodę w regionalnym konkursie naukowym oraz zainteresowanie naukowców na całym świecie.



Według Kima Horsevada, nauczyciela w Hjallerup Skole w Danii, w czasie odbywania się tego eksperymentu z rzeżuchą, do szkoły zgłosił się profesor neurologii z Instytutu Karolinska w Szwecji, i oświadczył że jest zainteresowany powtórzeniem eksperymentu w kontrolowanym środowisku naukowym.


***


Peter says:


Jeśli ktoś się interesował falami radiowymi, to już za tak zwanej komuny w Polsce i w całym bloku wschodnim były tak zwane przepisy BHP określające dopuszczalne natężenie fal elektromagnetycznych, nie przynoszące zauważalnego uszczerbku dla zdrowia. Radiostacja portable (wojsko, milicja, straż, geofizyka, górnictwo naftowo-gazowe, lotnictwo sportowe, i inne służby) miała moc nie większą jak 0,5W i powinna być używana nie więcej jak godzinę dziennie przy nadawaniu. Na odbiorze nie promieniowała wcale. Antena była co najmniej 10cm od głowy, a natężenie maleje z sześcianem odległości. Jak w latach 90-ty do Polski weszły komóry, to znajomych ostrzegałem, a oni kwitowali to tylko głupawym uśmieszkiem. To co wyżej to dla fal UKF 30 do 300MHz. Jeszcze wyżej jest pasmo VHF i dopiero mikrofale. Wiadomo że mikrofale mają dużo większą energię i dla nich bezpieczne moce będą w wiele razy mniejsze. A może ktoś powie co to są kuchenki mikrofalowe i ile one dopiero dają czadu?? W domu się ich używa rzadziej, ale w gastronomii??

To wszystko wpisuje się doskonale w planowaną depopulację i dlatego tak szybko doprowadzono do ukomórkowienia i ukuchenkowienia motłochu. Nie szczędzono na to środków, a pod pozorem wygody dla wytresowanego konsumpcjonisty nawet się udało wprowadzić bez przymusu. Choć miejscami przymus stosowało już bractwo laickie, niewtajemniczone. W mojej firmie kilka razy chciano mi dać “służbową” i była przy tym lekka awantura, a że jestem i świadomy i uparty to nie mam jej do dziś.

No i za żadną mamonę nie dałby sobie na dachu postawić stacji bazowej jakiejś radiówki. Stacje bazowe dla komórek niektórzy mają parę metrów nad głową… brrrrrrrrrrrr. W mojej miejscowości cały budynek szpitala wyklejony jest przekaźnikami dla „komór”, a wydawać by się mogło, że kto jak kto, ale pany doktory to muszą być mądre, a to tylko kolejny mit.


źródło: http://www.globalresearch.ca/student-science-experiment-finds-plants-wont-grow-near-wi-fi-router/5336877

przygotował: Pluszowy Miś

czwartek, 30 maja 2013



Z Grze­go­rzem Brau­nem – re­ży­se­rem m.​in. fil­mów „To­wa­rzysz ge­ne­rał”, „Eu­ge­ni­ka” i „Trans­for­ma­cja – od Le­ni­na do Put­nia” – roz­ma­wia­ła Al­do­na Za­or­ska

Oba­wiam się, że to czy i kie­dy sy­tu­acja na Bli­skim Wscho­dzie przej­dzie w ostrą fa­zę kon­flik­tu mi­li­tar­ne­go, nie bę­dzie mia­ło wpły­wu na re­ali­za­cję przez Izra­el „Pla­nu B”, tzn. pla­nu po­zy­ska­nia ba­zy na „sta­łym lą­dzie”, bez­piecz­nej i wy­god­nej „przy­sta­ni”. Przy czym nie jest to nic no­we­go. My­ślę, że wszyst­kie prze­słan­ki hi­sto­rycz­ne i ak­tu­al­ne do te­go zmie­rza­ją i na to wska­zu­ją, że plan, któ­ry był pu­blicz­nie i bar­dzo se­rio ar­ty­ku­ło­wa­ny przed nie­speł­na 100 la­ty, zna­ny hi­sto­rio­gra­fii pod na­zwą Ju­de­opo­lo­nii, nie zdez­ak­tu­ali­zo­wał się, go­rzej – wi­dzi­my no­wą je­go ak­tu­al­ność.

Po­zwo­li­łam so­bie za­py­tać rzecz­ni­ka pra­so­we­go o oskar­że­nia wo­bec Pa­na. Po­in­for­mo­wał mnie tyl­ko, że zo­stał Pan prze­słu­cha­ny w spra­wie zaj­ścia na Po­wąz­kach…
 
In­for­ma­cja pa­na rzecz­ni­ka Śle­po­ku­ry to praw­da i nie­praw­da w jed­nym. Praw­dzi­wa jest o ty­le, że istot­nie 3 stycz­nia przed­sta­wio­no mi za­rzu­ty w spra­wie, któ­rą na­zwij­my „po­wąz­kow­ską”. Nie­praw­dą jest na­to­miast, ja­ko­bym zo­stał prze­słu­cha­ny. For­mal­nie oświad­czy­łem tam bo­wiem pa­ni prok. Dzi­duch, że żad­nych ze­znań przed nią skła­dać nie bę­dę, po­nie­waż re­pre­zen­to­wa­na przez nią pro­ku­ra­tu­ra jest w tej spra­wie or­ga­ni­za­to­rem na­gon­ki na mnie.

Czy­li do dnia dzi­siej­sze­go pro­ku­ra­tu­ra nie po­sta­wi­ła Pa­nu za­rzu­tów w związ­ku z rze­ko­mym na­wo­ły­wa­niem do zbrod­ni w klu­bie Ro­ni­na je­sie­nią ubie­głe­go ro­ku?

Nie, żad­nych for­mal­nych ru­chów wo­bec mnie nie ma. To jest wy­łącz­nie bi­cie pia­ny na ła­mach ga­zet, w roz­gło­śniach ra­dio­wych i gdzie tam się jesz­cze da. Pseu­do-pro­ku­ra­tu­ra i pa­ra-dzien­ni­ka­rze sta­ra­li się mó­wić o tych spra­wach łącz­nie, co koń­czy­ło się in­sy­nu­acją, ja­ko­bym w ob­li­czu oskar­że­nia o pod­że­ga­nie do zbrod­ni ukry­wał się przed wy­mia­rem spra­wie­dli­wo­ści. No­ta be­ne, na pierw­szą wieść o tym po­spie­szy­łem na naj­bliż­szy po­ste­ru­nek po­li­cji, gdzie do­wie­dzia­łem się, że wca­le mnie nie szu­ka­li. Tym­cza­sem przed­sta­wio­no mi za­rzu­ty tyl­ko w spra­wie „po­wąz­kow­skiej”, czy­li za­trzy­ma­nia mnie na Po­wąz­kach we wrze­śniu 2012 ro­ku w cza­sie eks­hu­ma­cji śp. Te­re­sy Wa­lew­skiej-Przy­jał­kow­skiej. O tym, że pro­ku­ra­tu­ra in­te­re­su­je się też mo­ją wy­po­wie­dzią w Klu­bie Ro­ni­na do­wia­du­ję się tyl­ko z enun­cja­cji dzien­ni­ka­rzy me­diów głów­ne­go ście­ku. Wiem na­to­miast, że prze­pro­wa­dzo­no już w tej spra­wie sze­reg prze­słu­chań. Na­to­miast sko­ro o tym mó­wi­my, po­wtó­rzę jesz­cze raz, że do­ko­na­no tu ma­ni­pu­la­cji po­le­ga­ją­cej na se­lek­tyw­nej, wy­rwa­nej z kon­tek­stu, opacz­nej re­in­ter­pre­ta­cji mo­ich słów. Mó­wiąc w du­żym skró­cie – wów­czas we wrze­śniu w Klu­bie Ro­ni­na przed­sta­wi­łem ro­bo­czo sfor­mu­ło­wa­ną li­stę pię­ciu pod­sta­wo­wych prze­są­dów pol­skiej in­te­li­gen­cji, któ­re w mo­im prze­ko­na­niu wa­żą ne­ga­tyw­nie na spra­wie pol­skiej i w prze­szło­ści, i dziś.

A są ni­mi…

Po pierw­sze – de­mo­kra­tyzm w sfe­rze ustro­jo­wej, po dru­gie – eta­tyzm w sfe­rze eko­no­micz­nej, czy­li po pro­stu so­cjal-biu­ro­kra­tycz­na wi­zja pań­stwa, po trze­cie – mo­der­nizm w sfe­rze re­li­gij­nej, czy­li an­ty-tra­dy­cjo­na­lizm, po czwar­te – pa­cy­fizm, a więc w sfe­rze pu­blicz­nej przy­zwo­le­nie na de­mon­taż Woj­ska Pol­skie­go, a w sfe­rze pry­wat­nej – ak­cep­ta­cja utrud­nień do­stę­pu do po­sia­da­nia bro­ni oraz prze­ko­na­nie, że wy­kre­śle­nie ka­ry śmier­ci z ko­dek­su kar­ne­go jest prze­ja­wem wstą­pie­nia na wyż­szy po­ziom roz­wo­ju cy­wi­li­za­cyj­ne­go. Na­wia­sem mó­wiąc – mo­im zda­niem jest wręcz prze­ciw­nie. Wła­śnie na mar­gi­ne­sie tej kwe­stii wy­ra­zi­łem prze­ko­na­nie, że bez­kar­ność mor­der­ców i zdraj­ców jest sta­nem au­to­de­struk­cji pań­stwa. I na tym tle po­ja­wi­ła się dy­wa­ga­cja o pil­nej po­trze­bie za­kwe­stio­no­wa­nia gwa­ran­cji bez­kar­no­ści, ja­ką cie­szą się w post-pe­ere­lu zdraj­cy i za­przań­cy. A je­śli cho­dzi o pią­ty prze­sąd, to na­zy­wam go ro­bo­czo ju­deo-ide­ali­zmem – w od­róż­nie­niu od ju­deo-re­ali­zmu, to jest nie­sen­ty­men­ta­li­zu­ją­ce­go spoj­rze­nia na sto­sun­ki pol­sko-ży­dow­skie w hi­sto­rii i współ­cze­sno­ści.

Skąd więc ta na­gon­ka na Pa­na oso­bę?

Chy­ba zu­peł­nie oczy­wi­ste jest, że ob­ry­wam nie za to, co aku­rat „GWiaz­da śmier­ci” wy­bie­rze ja­ko pre­tekst do ak­tu­al­nej na­gon­ki. Od daw­na je­stem szka­lo­wa­ny i znie­sła­wia­ny przez ich kie­szon­ko­we au­to­ry­te­ty i funk­cjo­na­riu­szy fron­tu ide­olo­gicz­ne­go od­gry­wa­ją­ce ro­lę nie­za­leż­nych dzien­ni­ka­rzy w ra­mach, jak to okre­ślał Le­nin, „or­ga­ni­za­tor­skiej funk­cji pra­sy”. Dla przy­kła­du – pa­ni Mo­ni­ka „Sto­krot­ka” Olej­nik, któ­ra w ra­mach swo­ich obo­wiąz­ków służ­bo­wych zwy­czaj­nie kła­mie, pu­blicz­nie na­ga­by­wa­ła pa­na pre­mie­ra mi­ni­stra mar­szał­ka Grze­go­rza „Rad­ka” Sche­ty­nę na oko­licz­ność pil­nej po­trze­by ukró­ce­nia mo­jej ak­tyw­no­ści. Po­dob­ne we­zwa­nia do te­go, że­by wresz­cie coś ze mną zro­bić, zda­rza­ły się sze­reg ra­zy. Ale ostat­nio po­ja­wił się ory­gi­nal­ny trend: je­den pro­fe­sor wzy­wał (kom­plet­nie bez­owoc­nie zresz­tą) do pi­kie­to­wa­nia mo­je­go pod­da­sza, a in­ny to­wa­rzysz-re­dak­tor po­stu­lo­wał ode­bra­nie mi sa­mo­cho­du (sic). Cho­ciaż i to wła­ści­wie nic no­we­go, bo już pięć lat te­mu ko­mor­nik zho­lo­wał mi spod do­mu mo­je 11-let­nie au­to – za po­da­nie do pu­blicz­nej wia­do­mo­ści praw­dy o es­bec­kich afi­lia­cjach wy­bit­ne­go ję­zy­ko­znaw­cy, prof. Miod­ka. Ja mam gru­bą skó­rę, ale nę­ka­ni są tak­że i moi naj­bliż­si.
Po­nie­waż obec­nie nikt nie od­no­si się do me­ri­tum mo­jej wy­po­wie­dzi, na­to­miast pew­ne jej ele­men­ty zo­sta­ły uży­te, że­by pod­jąć kam­pa­nię roz­pi­sa­ną na sze­reg se­an­sów nie­na­wi­ści, w któ­rych je­stem obiek­tem ry­tu­al­nych po­tę­pień i „od­ci­na­nia się”, przy­pusz­czam, że nie cho­dzi li tyl­ko o tę kon­kret­ną wy­po­wiedź, ile ra­czej o „ca­ło­kształt”. Przy czym mo­ja oso­ba ma chy­ba w tych spra­wach zna­cze­nie dru­go­rzęd­ne. Tak na­praw­dę cho­dzi ra­czej o „przy­kład gro­zy” – dzia­ła­nie od­stra­sza­ją­ce lu­dzi, któ­rzy chcie­li­by in­te­re­so­wać się nie tym, co aku­rat me­dia głów­ne­go ście­ku w Pol­sce uwa­ża­ją za war­te za­in­te­re­so­wa­nia. Przy­kład „ob­rób­ki”, ja­kiej je­stem pe­rio­dycz­nie pod­da­wa­ny, ma mo­że dzia­łać od­stra­sza­ją­co, a przy­naj­mniej de­pry­mu­ją­co na tych, któ­rzy nie mie­ści­li­by się do­sta­tecz­nie ocho­czo w nur­cie po­praw­no­ści po­li­tycz­nej. Czy to dzia­ła? A to m.​in. od Pań­stwa i wa­szych Sz. Czy­tel­ni­ków bę­dzie za­le­ża­ło.

Aku­rat na­si czy­tel­ni­cy zgła­sza­ją się z py­ta­nia­mi, gdzie moż­na ku­pić pań­ski naj­now­szy film: „Trans­for­ma­cja – od Le­ni­na do Pu­ti­na”?

Tym­cza­sem ni­g­dzie. Pierw­sza część „Trans­for­ma­cji” uka­za­ła się pod ko­niec ub. ro­ku ja­ko do­da­tek do jed­nej z ga­zet co­dzien­nych, ale dru­ga część nie mia­ła jesz­cze żad­nej edy­cji. Obie ra­zem opo­wia­da­ją dzie­je pro­jek­tu so­wiec­kie­go w do­bie pierw­szej i dru­giej woj­ny świa­to­wej – mam na­dzie­ję, że ra­zem uka­żą się wkrót­ce, mo­że ja­ko do­da­tek do ja­kie­goś ty­go­dni­ka. To nie­zbęd­ne, by da­ło się kon­ty­nu­ować pra­cę nad czę­ścią 3 i 4 i do­koń­czyć cykl, że­by mo­gła być opo­wie­dzia­na ca­łość hi­sto­rii, zgod­nie z pod­ty­tu­łem – „od Le­ni­na do Pu­ti­na”. Na ra­zie mój ko­le­ga pro­du­cent Ro­bert Kacz­ma­rek nie zna­lazł jesz­cze tak zde­ter­mi­no­wa­ne­go wy­daw­cy ale zo­ba­czy­my, czy tej wio­sny spra­wy ja­koś się wy­kla­ru­ją.

Znów wcho­dzi Pan na nie­bez­piecz­ną ścież­kę z tym fil­mem. Je­śli Pol­ską rzą­dzi kon­sor­cjum służb spe­cjal­nych i to nie­po­lskich służb, to mo­gą być nie­za­do­wo­lo­ne z te­go, że Pan po­ru­sza okre­ślo­ne te­ma­ty… Mo­gą uznać to za za­gro­że­nie ich in­te­re­sów. „To­wa­rzysz ge­ne­rał” nie bez przy­czy­ny zo­stał „pół­kow­ni­kiem”.

Bar­dzo mi po­chle­bia kon­cep­cja, że ktoś mógł­by ty­le przy­pi­sy­wać wa­gi mo­im fil­mom… Moż­na po­wie­dzieć, pa­ra­fra­zu­jąc ak­tu­al­ne­go go­spo­da­rza Pa­ła­cu Pre­zy­denc­kie­go – ja­ki re­żim, ta­kie za­gro­że­nie. Ta atra­pa pań­stwa, w któ­rej ży­je­my, tak bar­dzo już nie re­pre­zen­tu­je żad­nej au­to­no­mii, tak da­le­ce nie ma już żad­nych in­nych sił, po­za ty­mi, któ­re by­ły­by trans­mi­to­wa­ne na na­szą sce­nę pu­blicz­ną z ja­kichś ośrod­ków pań­stwo­wych po­za gra­ni­ca­mi na­sze­go kra­ju – że mo­że fak­tycz­nie film do­ku­men­tal­ny jest w sta­nie wpra­wić w stan nie­po­ko­ju przed­sta­wi­cie­li te­go re­żi­mu.

Mo­że cho­dzi też o to, że im wię­cej lu­dzi zo­ba­czy Pa­na fil­my, tym wię­cej za­cznie py­tać… I w koń­cu coś się zmie­ni…

Miej­my ostroż­ną na­dzie­ję, że licz­ba miesz­kań­ców Pol­ski, któ­rzy nie uwa­ża­ją, że jest do­brze, a bę­dzie jesz­cze le­piej, nie zmniej­sza się. Mu­szę jed­nak przy­znać, że mo­je na­dzie­je na przy­szłość nie wią­żą się spe­cjal­nie z ilo­ścią świa­do­mych Po­la­ków. Ja wią­żę na­dzie­ję ra­czej z ich ja­ko­ścią. Nie je­stem de­mo­kra­tą – nie li­czę na ma­sy, li­czę na zdter­mi­no­wa­ne eli­ty. Eli­ty lo­kal­ne, moc­no zin­te­gro­wa­ne wo­ko­ło trzech obiek­tów uży­tecz­no­ści pu­blicz­nej: KO­ŚCIO­ŁA, SZKO­ŁY, STRZEL­NI­CY. Ale o ten pro­gram, zda­je się, już pro­kla­mo­wa­łem na Pań­stwa ła­mach.
Są­dzę, że tym­cza­sem obec­ny re­żim sam do­ko­na ja­kie­goś prze­wro­tu, czy ra­czej „kry­zy­su kon­tro­lo­wa­ne­go”, któ­re­mu bę­dzie chciał nadać po­zór „de­mo­kra­tycz­nych prze­mian”. W związ­ku z tym utwier­dza­nie się pol­skich pa­trio­tów w wie­rze w de­mo­kra­cję by­ło­by tyl­ko re­ali­zo­wa­niem za­mó­wie­nia, któ­re nie­wąt­pli­wie w ten czy in­ny spo­sób zo­sta­nie wy­su­nię­te ze stro­ny ak­tu­al­ne­go re­żi­mu. In­ny­mi sło­wy – obec­ny re­żim za­dba, by wy­ko­nu­jąc tę nie­bez­piecz­ną ewo­lu­cję nie upaść zbyt bo­le­śnie.

Bę­dzie­my mie­li ko­lej­ny „Okrą­gły Stół”?

Ra­czej Sier­pień ‘80 skrzy­żo­wa­ny i skon­den­so­wa­ny i z grud­niem ‘81, i z czerw­cem ‘89. Dla­cze­go do te­go jesz­cze nie do­szło? Przy­czy­ny są dwie – z jed­nej stro­ny ośrod­ków po­li­tycz­nych dzia­ła­ją­cych z nada­nia ru­skiej, pru­skiej, ame­ry­kań­skiej czy izra­el­skiej bez­pie­ki, dzia­ła­ją­cych z nada­nia lóż róż­nych obe­dien­cji, a ry­wa­li­zu­ją­cych o pry­mat na sce­nie po­li­tycz­nej jest wię­cej niż w ro­ku ‘80 i ’81, więc ża­den z tych ośrod­ków nie ma moż­li­wo­ści eg­ze­kwo­wa­nia swo­ich pla­nów i am­bi­cji w tak zde­cy­do­wa­ny spo­sób jak to czy­ni­li Ja­ru­zel­ski i Kisz­czak oraz Ku­roń i Ge­re­mek; a z dru­giej – ten kon­tro­lo­wa­ny kry­zys nie mo­że na­dejść, po­nie­waż nie na­de­szły jesz­cze osta­tecz­ne dy­rek­ty­wy od ofi­ce­rów pro­wa­dzą­cych i wiel­kich mi­strzów re­zy­du­ją­cych po­za gra­ni­ca­mi Rze­czy­po­spo­li­tej. A nie na­de­szły, bo ten kon­tro­lo­wa­ny kry­zys w Pol­sce ma być prze­pro­wa­dzo­ny w ja­kiejś ko­re­la­cji z prze­si­le­niem na szer­szej sce­nie.

Ma Pan na my­śli ja­kąś kon­kret­ną sy­tu­ację?

Przy­pusz­czam, że kon­tro­lo­wa­ny kry­zys w Pol­sce ma być zsyn­chro­ni­zo­wa­ny z „woj­ną per­ską”, któ­ra po­dob­nie jak ten nasz kra­jo­wy kry­zys – wy­bu­cha, wy­bu­cha i nie mo­że wy­buch­nąć. Cho­dzi oczy­wi­ście o woj­nę na Bli­skim Wscho­dzie. Przy­czy­ną jest brak za­an­ga­żo­wa­nia w nią „na ca­ły re­gu­la­tor” im­pe­rium ame­ry­kań­skie­go. Z ja­kichś przy­czyn pań­stwu po­ło­żo­ne­mu w Pa­le­sty­nie nie uda­ło się za­an­ga­żo­wać im­pe­rium ame­ry­kań­skie­go w sierp­niu ub. ro­ku. Że ta­ki plan mie­li, o tym już te­raz bez ogó­dek pi­szą po ga­ze­tach. Ale te­raz znów te­mat wra­ca – je­ste­śmy już po wy­bo­rach i w USA, i w Izra­elu. My­ślę, że te­raz przyj­dzie po­ra na ja­kieś roz­strzy­gnię­cia, któ­re zo­sta­ły za­wie­szo­ne z koń­cem la­ta – po­cząt­kiem je­sie­ni ubie­głe­go ro­ku. Na­to­miast oba­wiam się, że to czy i kie­dy sy­tu­acja  na Bli­skim Wscho­dzie przej­dzie w ostrą fa­zę kon­flik­tu mi­li­tar­ne­go, nie bę­dzie mia­ło wpły­wu na re­ali­za­cję przez Izra­el „Pla­nu B”, tzn. pla­nu po­zy­ska­nia ba­zy na „sta­łym lą­dzie”, bez­piecz­nej i wy­god­nej „przy­sta­ni”. Przy czym nie jest to nic no­we­go. My­ślę, że wszyst­kie prze­słan­ki hi­sto­rycz­ne i ak­tu­al­ne do te­go zmie­rza­ją i na to wska­zu­ją, że plan, któ­ry był pu­blicz­nie i bar­dzo se­rio ar­ty­ku­ło­wa­ny przed nie­speł­na 100 la­ty, zna­ny hi­sto­rio­gra­fii pod na­zwą Ju­de­opo­lo­nii, nie zdez­ak­tu­ali­zo­wał się, go­rzej – wi­dzi­my no­wą je­go ak­tu­al­ność.

Wie Pan, że „Ju­de­opo­lo­nia” we­dług „Wi­ki­pe­dii” to: „an­ty­se­mic­ka teo­ria spi­sko­wa”?

Moż­na oczy­wi­ście uda­wać, że pew­nych fak­tów nie ma – i wte­dy po­zo­sta­je­my wła­śnie w krę­gu pod­sta­wo­wych prze­są­dów pol­skiej in­te­li­gen­cji, o któ­rych mó­wi­łem. Tym­cza­sem plan an­to­no­mii ży­dow­skiej w na­szej czę­ści Eu­ro­py to nie żad­na czar­no­se­cin­na teo­ria, tyl­ko kon­kret­na kon­cep­cja po­li­tycz­na wy­raź­nie ar­ty­ku­ło­wa­na np. jesz­cze na kon­gre­sie wer­sal­skim przez pro­mi­nent­nych przed­sta­wi­cie­li dia­spo­ry ży­dow­skiej. Nb rów­no­le­gle z kon­cep­cją Wol­ne­go Mia­sta Gdań­ska wy­su­nię­ta zo­sta­ła wów­czas kon­cep­cja Wol­ne­go Mia­sta Bia­łe­go­sto­ku (sic). Ta kon­cep­cja po­zo­sta­wa­ła cał­kiem ży­wot­na jesz­cze w la­tach II w.ś. – jej ak­tu­al­ność nie­wąt­pli­wie do­strze­gał m.​in. li­der ru­chu sy­jo­ni­stycz­ne­go, Ża­bo­tyń­ski. Ale nie bę­dzie­my tu od­ra­biać pod­sta­wo­wych lek­cji hi­sto­rii, któ­rych nie od­ro­bi­li naj­wy­raź­niej po­lit-po­praw­ni cen­zo­rzy „Wi­ki­pe­dii” – umów­my się na osob­ną po­ga­węd­kę, bo to te­mat tak istot­ny, że wart szer­sze­go omó­wie­nia.

Wróć­my za­tem na współ­cze­sną sza­chow­ni­cę po­li­tycz­ną.

Przede wszyst­kim z izra­el­skiej per­spek­ty­wy – jest nie­po­do­bień­stwem utrzy­my­wa­nie sta­nu tak chwiej­nej rów­no­wa­gi, w któ­rej funk­cjo­nu­je od mo­men­tu swe­go po­wsta­nia pań­stwo po­ło­żo­ne w Pa­le­sty­nie. To jest nie do za­ak­cep­to­wa­nia dla tam­tej­szych mę­żów sta­nu, więc mu­szą oni szu­kać ja­kie­goś wyj­ścia z sy­tu­acji. Pol­ska jest oczy­wi­stym ce­lem, przede wszyst­kim dla­te­go, że po­za ście­ra­niem się u nas kon­sor­cjów róż­nych służb, pań­stwo pol­skie jest kom­plet­nie zban­kru­to­wa­ne, za­dłu­żo­ne tak astro­no­micz­nie, że per­spek­ty­wa spła­ty je­go dłu­gów stra­ci­ła już daw­no ja­kie­kol­wiek zna­mio­na re­ali­zmu.

Czym się to mo­że skoń­czyć?

W przy­pad­ku zwy­kłe­go dłuż­ni­ka koń­czy się to wi­zy­tą ko­mor­ni­ka – wiem, co mó­wię, z wła­sne­go do­świad­cze­nia. W przy­pad­ku pań­stwa – to się mo­że skoń­czyć kon­wer­sją dłu­gu na wpły­wy po­li­tycz­ne, a to zna­czy po pro­stu utra­tę nie­pod­le­gło­ści na dro­dze bez­kr­wa­we­go „prze­ję­cia za dłu­gi”. Pań­stwo po­ło­żo­ne w Pa­le­sty­nie naj­wy­raź­niej uwa­ża tę wi­zję za tak re­al­ną, że po­zwa­la so­bie na wy­da­wa­nie pie­nię­dzy tam­tej­szych po­dat­ni­ków na utrzy­my­wa­nie spe­cjal­nej agen­dy ds. re­win­dy­ka­cji ma­jąt­ko­wych przede wszyst­kim na na­szym te­ry­to­rium. Do­dat­ko­wo w ostat­nich la­tach wy­pusz­czo­nych zo­sta­ło już kil­ka „ba­lo­nów prób­nych”, z któ­rych szcze­gól­nie wi­do­wi­sko­wym przy­kła­dem jest Ruch Od­ro­dze­nia Ży­dow­skie­go w Pol­sce, któ­re­go kon­gres od­był się w ubie­głym ro­ku w Ber­li­nie. Te­raz na na­sze nie­szczę­ście spo­ra część pa­trio­tycz­nie zo­rien­to­wa­ne­go es­ta­bli­sh­men­tu po­li­tycz­ne­go cią­gle jesz­cze nie znaj­du­je spo­so­bu na to, by ten pro­blem pod­jąć. Dla­te­go, że sa­mo wspo­mnie­nie o tym na­ra­ża mó­wią­ce­go na ry­tu­al­ne strą­ce­nie go do pie­kła an­ty­se­mi­tów, z któ­re­go już nie ma po­wro­tu, więc nie ma na ten te­mat pu­blicz­nej dys­ku­sji. Ale cho­wa­nie gło­wy w pia­sek nie po­mo­że.

A wspar­cie so­jusz­ni­ków?

Nie po­win­ni­śmy się prze­sad­nie łu­dzić, że jak tyl­ko kar­nie pój­dzie­my w cha­rak­te­rze ko­ali­cjan­ta-ży­ran­ta na „woj­nę per­ską”, to w na­gro­dę im­pe­rium ame­ry­kań­skie da nam wresz­cie wi­zy i prze­dłu­ży pro­me­sę na su­we­ren­ność. Po­li­ty­ka uda­wa­nia, że nie ma żad­nych rosz­czeń i agre­syw­nej an­ty­pol­skiej pro­pa­gan­dy – ta po­li­ty­ka w swej być mo­że naj­lep­szej, naj­szla­chet­niej­szej wer­sji do­bie­gła swe­go kre­su 10 kwiet­nia 2010 ro­ku w Smo­leń­sku. Te­go dnia oka­za­ło się, że naj­lep­szy so­jusz­nik im­pe­rium ame­ry­kań­skie­go, naj­pew­niej­szy przy­ja­ciel Izra­ela swą po­li­ty­ką uda­wa­nia, że to desz­czyk pa­da, kie­dy na nas plu­ją, nie za­gwa­ran­to­wał so­bie mi­ni­mum bio­lo­gicz­ne­go bez­pie­czeń­stwa – już na­wet nie nie­pod­le­gło­ści Pol­ski, ale cho­ciaż­by jed­ne­go zła­ma­ne­go ese­me­sa ostrze­gaw­cze­go od przy­ja­ciół. Część pol­skich pa­trio­tów wciąż łu­dzi się, że po­nie­waż obec­ny rząd par­tii zdra­dy na­ro­do­wej mu­si się za­wa­lić pod cię­ża­rem wła­snej in­do­len­cji i nie­kom­pe­ten­cji, otwo­rzy się dro­ga po­wro­tu do wła­dzy te­go skrzy­dła obo­zu pa­trio­tycz­ne­go, któ­re za­cho­wa „umiar” i „roz­są­dek”. Ja oba­wiam się, że ta wia­ra, któ­rą od je­sie­ni zda­ją się ży­wić co­raz licz­niej­si po­li­ty­cy i pu­bli­cy­ści tej pra­wej stro­ny sce­ny po­li­tycz­nej, jest tyl­ko pod­nie­ca­na przez ja­kieś obie­can­ki ze stro­ny na­szych nie­sta­łych so­jusz­ni­ków. Ja zresz­tą by­naj­mniej nie je­stem, za­zna­czam wy­raź­nie, prze­ciw­ni­kiem wcho­dze­nia w owe ukła­dy so­jusz­ni­cze. Ja bym tyl­ko ocze­ki­wał, że to bę­dzie płat­ne z gó­ry – jak to spo­koj­nie wy­eg­ze­kwo­wa­li np. Tur­cy. Ale do te­go trze­ba by mieć re­pre­zen­tan­tów, któ­rzy pol­ską po­li­ty­kę wi­dzą nie tyl­ko w ka­te­go­riach klien­te­li­zmu – wszyst­ko jed­no, czy zo­rien­to­wa­ne­go na­Wschód, czy Za­chód, ale za­wsze tyl­ko klien­te­li­zmu.

Ame­ry­ka­nie pro­wa­dzą wła­sną po­li­ty­kę?

To oczy­wi­ste. Na­wia­sem mó­wiąc, na ra­zie wi­dać spo­ry opór w Wa­szyng­to­nie wo­bec an­ga­żo­wa­nia się w kon­flikt na Bli­skim Wscho­dzie po stro­nie Izra­ela. Tym­cza­sem po­li­ty­cy pań­stwa izra­el­skie­go i po­li­ty­cy dia­spo­ry ży­dow­skiej tak bar­dzo o to za­bie­ga­ją, bo być mo­że oba­wia­ją się, że je­śli re­żim pół­noc­no-ame­ry­kań­ski nie za­an­ga­żu­je się w osta­tecz­ne roz­wią­za­nie kwe­stii bli­skow­schod­niej w tym mo­men­cie, to za chwi­lę, na­wet gdy­by chciał, nie bę­dzie już mógł te­go zro­bić. Układ sił na świe­cie ule­ga zmia­nom. Klu­czo­we cen­trum go­spo­dar­cze i po­ten­cjal­ne ogni­sko glo­bal­nej woj­ny znaj­du­je się już ra­czej po dru­giej stro­nie glo­bu­sa – na Pa­cy­fi­ku czy Oce­anie In­dyj­skim. Dla­te­go osta­tecz­ne roz­wią­za­nie kwe­stii bli­skow­schod­niej na ko­rzyść Izra­ela mu­si na­stą­pić te­raz – al­bo ni­g­dy. Pol­ska jest zaś nie tyl­ko pion­kiem w tym star­ciu in­te­re­sów, ale i przy­pusz­czal­nym tro­feum – ową bez­piecz­ną ba­zą na sta­łym lą­dzie, o któ­rej wspo­mi­na­łem. Bio­rąc pod uwa­gę ogra­ni­czo­ną zdol­ność Mo­skwy do wy­cho­dze­nia po­za pa­ra­dyg­mat po­gań­skie­go za­mor­dy­zmu (patrz: np. geo­po­li­ty­ka wg Du­gi­na), a tak­że nie­skry­wa­ne ape­ty­ty Niem­ców i Ukra­iń­ców – to się mo­że skoń­czyć w naj­lep­szym wy­pad­ku ja­kimś Księ­stwem War­szaw­skim czy Kon­gre­sów­ką. Bo być mo­że na­wet ja­kiś szyld zo­sta­nie pro for­ma za­cho­wa­ny – ale za tą fa­sa­dą bę­dzie­my mie­li fak­tycz­ne ży­dow­skie po­wier­nic­two ja­ko kom­pro­mi­so­wą for­mu­łę nie­kon­flik­to­gen­ne­go za­rzą­dza­nia na te­ry­to­rium ro­syj­sko-nie­miec­kie­go kon­do­mi­nium. Wiel­ki Wschód przyj­mie to do ak­cep­tu­ją­cej wia­do­mo­ści, a ma­so­ne­ria re­gu­lar­na bę­dzie, kto wie, mo­że na­wet bar­dziej usa­tys­fak­cjo­no­wa­na, bo przcież bę­dą mo­gli na­dal ba­wić się w urzą­dza­nie tej resz­tów­ki po Pol­sce ja­ko wzor­co­we­go skan­se­nu czy re­zer­wa­tu, w któ­rym nam bę­dzie wol­no po­zo­stać Po­la­ka­mi na po­zio­mie ce­pe­liow­skim.

Mo­że jed­nak ten bli­skow­schod­ni kon­flikt od­su­nie Plan B w nie­byt?

Prze­ciw­nie – są­dzę, że „Plan B” bę­dzie re­ali­zo­wa­ny nie­za­leż­nie od te­go, ja­ki wy­miar mi­li­tar­ny bę­dą mia­ły zda­rze­nia na Bli­skim Wscho­dzie. W efek­cie to my – mó­wię my – ja­ko na­ród – mo­że­my być osta­tecz­nie płat­ni­ka­mi. Pa­mię­tać trze­ba, że im­pe­rium ame­ry­kań­skie nie mo­że ru­szyć na tę woj­nę bez zgo­dy Krem­la. Oba­ma nie pój­dzie na woj­nę, nie ma­jąc gwa­ran­cji neu­tral­no­ści Pu­ti­na. To mo­że się roz­strzy­gnąć już w naj­bliż­szym cza­sie. John Ker­ry, no­wy se­kre­tarz sta­nu im­pe­rium ame­ry­kań­skie­go, wy­bie­ra się do Mo­skwy. Cie­kaw je­stem, ile cza­su zaj­mie mu w roz­mo­wach, któ­re tam bę­dzie pro­wa­dził, spra­wa pol­ska. Być mo­że tyl­ko ty­le, ile trze­ba, że­by kiw­nąć gło­wą – je­śli Ame­ry­ka­nie zde­cy­do­wa­li się uznać już bez żad­nych de­ner­wu­ją­cych Mo­skwę niu­an­sów, że Pol­ska jest w stre­fie do­mi­na­cji ro­syj­skiej. Pol­ska tak zo­sta­ła do­świad­czo­na, że za­wsze jak do Mo­skwy je­dzie ja­kiś mi­ni­ster spraw za­gra­nicz­nych, to trud­no li­czyć na mi­łe nie­spo­dzian­ki. Oba­wiam się, że w każ­dym ra­zie te wszyst­kie mi­łe wy­obra­że­nia żo­li­bor­skich pa­trio­tów, że np. wy­mia­na am­ba­sa­do­ra USA w Pol­sce z J.E. Fe­in­ste­ina na J.E. Mul­la ma być wy­ra­zem za­sad­ni­czej re­orien­ta­cji w ame­ry­kań­skiej po­li­ty­ce na na­szą ko­rzyść, są na­iw­niac­twem na mia­rę su­biek­ta Rzec­kie­go, któ­ry w „Lal­ce” Pru­sa nie­ustan­nie li­czy na Na­po­le­ona III.

Nie jest Pan opty­mi­stą. Czy uwa­ża Pan, że gro­zi nam III woj­na świa­to­wa?

Być mo­że III woj­na świa­to­wa jest już cał­kiem nie­źle za­awan­so­wa­na. Mo­że np. Fran­cu­zi, któ­rzy w Ma­li na­tknę­li się na osob­ni­ków le­piej prze­szko­lo­nych i le­piej uzbro­jo­nych, niż się kto­kol­wiek spo­dzie­wał – mo­że oni de fac­to wal­czą tam już per pro­cu­ra z Chiń­czy­ka­mi, któ­rzy od dwu­dzie­stu lat nie­źle już po­dob­no za­go­spo­da­ro­wa­li próż­nię, ja­ką zo­sta­wi­ła w Afry­ce ko­mu­ni­stycz­na „de­ko­lo­ni­za­cja”? We wrze­śniu ‘39 ro­ku na pierw­szych stro­nach ga­zet nikt nie na­pi­sał, że za­czę­ła się wła­śnie II woj­na świa­to­wa. Ni­ko­mu, po­za Sta­li­nem, któ­ry dał car­te blan­che Hi­tle­ro­wi, udzie­la­jąc mu gwa­ran­cji po­li­tycz­nych i przede wszyst­kim go­spo­dar­czych, su­row­co­wych – wte­dy do gło­wy nie przy­cho­dzi­ło, że za­czy­na się no­wa woj­na świa­to­wa. Mo­że ska­li i zna­cze­nia te­go, co się w tej chwi­li do­ko­nu­je, nie je­ste­śmy w sta­nie od ra­zu po­jąć.

Ale co do mnie, my­li się Pa­ni – je­stem bez­gra­ni­czym opty­mi­stą. Po­nie­waż – to pięk­ne zda­nie JPII – Bóg jest Pa­nem hi­sto­rii. Co do Pol­ski więc, jed­na jest tyl­ko kar­dy­nal­na kwe­stia i jed­na tro­ska, któ­ra po­win­na nam spę­dzać sen z po­wiek: być wo­bec Nie­go w po­rząd­ku. A On – jak wia­do­mo – „jak do­pu­ści, to i z ki­ja wy­pu­ści”.
Za:http://www.warszawskagazeta.pl/polityka/35-polityka/1455-izraelski-plan-b-budowa-judeopolonii-

poniedziałek, 27 maja 2013

Imran Firasat: „niedługo zostanę zabity”

Władze hiszpańskie zaaprobowały ekstradycję Imrana Firasata do Indonezji oskarżając go, zgodnie z artykułem 510. hiszpańskiego kodeksu karnego, o szerzenie nienawiści do muzułmanów.



Podstawą tych oskarżeń był, wciąż dostępny w serwisie YouTube, film opowiadający o życiu Mahometa pt. The Innocent Prophet (Niewinny Prorok). Film powstał we współpracy z dr. Terrym Jonesem i w jego wyniku obu twórców zostało uznanych za „zagrożenie dla bezpieczeństwa narodowego Hiszpanii” [sic! - admin]

Amerykanin, dr Jones otrzymał zakaz wstępu na teren obszaru Schengen, Imrana Firasata spotkał zaś znacznie gorszy los. Władze hiszpańskie zawiesiły uprzednio mu przyznany status uchodźcy, który otrzymał jako uciekinier z Pakistanu, gdzie był więziony i torturowany za przejście na chrześcijaństwo.

W trakcie postępowania Imran odkrył, że powodem jego kłopotów była działalność muzułmanina, Helala Jamala Abboshi Khalediego, sekretarza generalnego organizacji o nazwie Union de Comunidades Islamicas en España (Unia Wspólnot Islamskich w Hiszpanii). Złożył on skargę dotyczącą strony internetowej Imrana, jego filmu oraz całokształtu jego działalności dotyczącej islamu.

Imran Firasat poświęcił swoje życie krytyce religii Mahometa i obnażaniu prawdy o tym, iż centralnym konceptem w przesłaniu arabskiego proroka jest przemoc, nienawiść do każdego, kto ośmiela się odrzucać jego nauki. Mówił też głośno o hipokryzji zawartej w Koranie. Khaledi w swoich petycjach do władz bez ogródek groził, że jeśli z Imranem Firasatem nie zostanie zrobiony porządek, należy się spodziewać fali przemocy ze strony hiszpańskich muzułmanów. Nadchodząca deportacja odważnego konwertyty dowodzi, że rządzący Hiszpanią ugięli się pod presją tego szantażu.

W obliczu zaistniałej sytuacji Imran Firasat opublikował list otwarty, który warto przytoczyć w całości, gdyż doskonale obnaża absurdalność poprawności politycznej, stosowanie podwójnych standardów i absolutną niezdolność władz do poradzenia sobie z problemem mniejszości muzułmańskiej zamieszkującej kontynent:

Niedługo umrę, czy też może raczej powinienem napisać, niedługo zostanę zabity. Wrogiem, który odbierze mi życie nie będzie jednak żaden muzułmanin, ale potężni przedstawiciele rządu hiszpańskiego, który od wielu miesięcy bezustannie mnie prześladuje a teraz [poprzez decyzję o deportacji - MGB] odbiera mi życie nadużywając swoich kompetencji dyplomatycznych.

Obnażanie niebezpieczeństwa, jakie wobec naszego społeczeństwa stanowi radykalny islam stało się prawdziwym przekleństwem mojego życia. Wcześniej to tylko muzułmanie uciekali się do grożenia mi śmiercią, teraz sam minister spraw wewnętrznych rządu hiszpańskiego wypowiada się w sposób nie mniej agresywny i podejmuje wszystkie niesprawiedliwe i niepotrzebne środki aby mnie wyeliminować. Najpierw zawieszono mnie w prawach uchodźcy, i to bez wzięcia pod uwagę argumentów, jakie przedstawiłem w swojej obronie. Potem minister użył swoich wpływów politycznych i wymusił na władzy sądowej wszczęcie wobec mnie postępowania karnego za szerzenie nienawiści. Ale prawda była ze mną, zatem proces wygrałem. Nie odbyło się nawet jedno posiedzenie, a sędzia uznał, że żadnego przestępstwa nie popełniono. Jednak minister znalazł inny sposób na to, aby mnie dalej prześladować i tym samym przypodobać się muzułmanom, i dziś właśnie zatwierdził moją ekstradycję do Indonezji, kraju z największą populacją muzułmańską na świecie; kraju, który 3 lata temu sfabrykował fałszywe dowody na to, że popełniłem morderstwo i na ich podstawie poprosił hiszpańskie władze o ekstradycję.

W tym miejscu należy zauważyć, że Indonezja nigdy nie zamierzała dochodzić prawdy tego rzekomego przestępstwa, skazano mnie in absentia po zaledwie 8 dniach po tym, jak deportowano mnie do Hiszpanii. Sędziowie hiszpańskiego sądu najwyższego umożliwili indonezyjskim organom ścigania prowadzenie dochodzenia na hiszpańskiej ziemi. Nie było jednak żadnym zaskoczeniem, że nikt się w tej sprawie nie pojawił, nikt też nie złożył apelacji w sprawie wyroku sądu. Międzynarodowy Pakt Praw Obywatelskich i Politycznych został pogwałcony przez władze indonezyjskie, ponieważ nie dały mi one szansy obrony, skazały mnie pod moją nieobecność, w bardzo krótkim czasie i bez domniemania niewinności. Nawet jeden dowód materialny nie został przedstawiony aby potwierdzić moją winę – odcisk palca, próbka DNA, nic. Ale przecież wszystko to uczyniono tylko po to, aby móc pozbawić mnie życia za moją krytykę islamu.

Ponieważ hiszpański minister już podpisał decyzję dotyczącą mojej ekstradycji do Indonezji, nie wiem, jak długo będę jeszcze żył. Wkrótce mogę zostać uwięziony, wydalony, a nawet zabity na terenie Hiszpanii, bo przecież hiszpański minister nie może znieść mojej obecności. Dla niego szanowanie mojego prawa do swobodnej wypowiedzi nie jest tak ważne jak podlizywanie się muzułmanom, którzy urządzają zamieszki, podpalają ambasady, zabijają niewinnych żołnierzy, etc. wszystko po to, by zastraszyć świat zachodni i pozbawić nas wszystkich naszych praw i swobód. Wtedy właśnie kiedy mój rząd powinien stać u mojego boku i mnie chronić, trwają przygotowania do tego, by przekazać mnie na pewną śmierć z rąk islamistów. W czasie kiedy najbardziej potrzebowałem wsparcia, minister wbił mi sztylet w plecy.

W przeszłości już dowiodłem swojej niewinności. Wszystkie znaki wskazują na to, że władze indonezyjskie nigdy nie przestrzegały prawa i że po prostu szukają sposobu na to, by dokonać mojej egzekucji za świętokradztwo. Ale co to obchodzi ministra spraw wewnętrznych? Dla niego ważne jest pozbycie się wszystkich, którzy sprzeciwiają się islamowi, bo w ten sposób oczyszcza drogę tym, którzy chcą ponownie zmienić Hiszpanię w „Al Andalus”, zaś potem ruszyć dalej i podbić całą Europę.

Wiem, że to już ostatnie chwile mojego życia, odliczanie się zaczęło. Ale chcę też żebyście wiedzieli, iż kiedy zostanę zabity, odpowiedzialność za to spadnie na hiszpańskiego ministra spraw wewnętrznych, a plamy mojej krwi na zawsze pozostaną na hiszpańskiej fladze. Przypomnicie sobie o tym, kiedy islam na dobre tu zatriumfuje. Wtedy może ktoś powie, że straciliśmy odważnego żołnierza, który mógł odegrać ważną rolę w walce z radykalizmem i terroryzmem islamskim. Póty jednak póki istnieją ludzie tacy, jak hiszpański minister spraw wewnętrznych, nie pozbędziemy się islamskich terrorystów. To właśnie tacy jak on zachęcają terrorystów do działania eliminując wszystkich, którzy ośmielają się walczyć przeciwko dżihadowi islamskiemu.

Dziękuję wam bardzo. Mam nadzieję znów was zobaczyć, jeśli tylko przeżyję. Nie przerywajcie walki przeciwko pełnym przemocy naukom Mahometa i nigdy się nie poddawajcie. Dziękuję za miłość i wsparcie. Do zobaczenia.

Wasz oddany Imran Firasat (dumny ex-muzułmanin)”.

Monika Gabriela Bartoszewicz
http://www.pch24.pl

sobota, 25 maja 2013

Dzieci państwowe



To, co przed laty mogło wydawać się ponurą, ale fantastyczną wizją rzeczywistości rodem z zapadającego w pamięć thrillera, dzisiaj jest już powszechnie stosowaną praktyką. Państwa zabierają dzieci rodzicom. Często dzieje się tak z powodów ideologicznych.



Jeśli zastanawiasz się jeszcze, czy warto bronić rodziny i głośno manifestować swoje przywiązanie do niej, to ten tekst jest dedykowany właśnie Tobie. Jeśli masz już swoją rodzinę i wierzysz, że Twój dom jest bezpieczną szalupą na wzburzonych wodach otaczającego świata, musisz przeczytać ten tekst.

Na naszym portalu regularnie monitorujemy walkę z rodziną, którą prowadzą liczne środowiska, ale także państwo. Można by na ten temat napisać kilka książek. Jednym z głównych instrumentów represji państwa wobec rodziny jest zabieranie rodzicom dzieci. Nie w drastycznych wypadkach, ale tak po prostu. Gdy rodzina zmaga się z jakimś problemem, lub – zdaniem państwa – rodzice źle wychowują dzieci, urzędnicy obierają sobie jeden cel: zabrać dziecko. Oto spis dramatów rodziców i dzieci, dramatów, które przebiły się do mediów przez cały rok. Ile podobnych spraw dzieje się w zaciszu domowych ścian i państwowych urzędów?

Zabrali matce dziecko, bo… przyniosła mu kołderkę

Sprawa Kornelii Zdańskiej z Moskrzyna (woj. Dolnośląskie) budzi przerażenie, jak wiele może w Polsce wymiar sprawiedliwości wobec rodziców i ich dzieci. Zdańska jest samotną matką dwóch córek – trzyletniej Anety i pięciomiesięcznej Małgosi. Rodzina utrzymuje się z zasiłków, matka jest bez pracy. Dziewczynki zapadły na chorobę objawami przypominającą grypę żołądkową. Gdy Zdańska zjawiła się z córkami w szpitalu w Lubinie, nie wiedziała jeszcze, że będzie to początek rodzinnej tragedii.

Matka spędzała u łóżek dziewczynek bardzo dużo czasu. Mimo, że była pięć miesięcy po porodzie, w szpitalu nie otrzymała żadnego łóżka. Spędziła na krześle kilka bezsennych nocy. Pewnego dnia najmłodszej dziewczynce przyniosła z domu kołderkę. To stało się przyczyną sporu ze szpitalnym personelem.

Po kilku dniach małą Małgosię wypisano ze szpitala, ale objawy nie ustąpiły. Zduńską odesłano więc do szpitala we Wrocławiu. Tamtejsi lekarze zostali uprzedzeni o tym, że jest ona „dziwną i trudną matką”. Po pewnym czasie pracownicy wrocławskiej lecznicy poinformowali Zdańską, że może wrócić do domu, ale bez córki.

Lekarze zawiadomili sąd we Wrocławiu, a ten Sąd Rejonowy w Lubinie, że matka zachowuje się „niepokojąco”. 18 stycznia 2013 r. Sąd Rejonowy w Lubinie wydał postanowienie o zabezpieczeniu dobra pięciomiesięcznej Małgorzaty Zdańskiej. Dziecko prosto ze szpitala trafiło do pieczy zastępczej w Domu Małych Dzieci w Jaworze, 60 kilometrów od miejsca zamieszkania matki.

Przez kolejne tygodnie Zdańska walczyła o swoje dziecko, sąd jednak traktował ją jak intruza. Na przykład złożone przez nią zażalenie uznał za… wniosek. I uniemożliwił w ten sposób instancyjną kontrolę nad decyzją. Sąd, zakładając, że dobro dziecka jest zagrożone, oparł się na przepisach kodeksu rodzinnego i opiekuńczego (art. 109 § 1 i 2 pkt 5), które pozwalają wydać postanowienie w sytuacji zagrożenia dziecka w sposób natychmiastowy, bez przeprowadzenia rozprawy. Jako okoliczności uzasadniające wskazano na „niepokój lekarza prowadzącego dziewczynkę na temat stanu zdrowia psychicznego matki”. W swojej opinii sędzia oparł się na relacji lekarzy.

Zdańska jednak nie odpuściła. 25 marca złożyła wniosek do Sądu Rejonowego w Lubinie, by zwrócił jej dziecko na czas postępowania. Wniosek został jednak oddalony. Dziecko nadal przebywa w Domu Małych Dzieci, 60 km od miejsca zamieszkania Zdańskiej.

W końcu Sąd Okręgowy w Legnicy dopatrzył się nieprawidłowości w postępowaniu sądu pierwszej instancji. Zdańska nadal walczy o dziecko.

W domu dziecka jest dobrze

Troje dzieci państwa Bajkowskich, którzy z własnej woli zgłosili się do Krakowskiego Instytutu Psychologii, wylądowało w domu dziecka. Zostały zabrane prosto ze szkoły, choć nie ma dowodów potwierdzających, że doszło do nieprawidłowości.

To efekt sądowego orzeczenia z 30 stycznia bieżącego roku. Rodzicom zarzuca się, że „wadliwie funkcjonują w rolach rodzicielskich”. Równocześnie dzieci są zadbane, uczą się bardzo dobrze, wychowawcy prezentują o nich i o ich rodzicach pozytywną opinię. Nie ma też żadnych dowodów świadczących o tym, by zdrowie, bezpieczeństwo czy edukacja dzieci były zagrożone.

Małżeństwo Bajkowskich odbywało terapię w Krakowskim Instytucie Psychologii. Łącznie przeprowadzono siedem spotkań rodzinnych i osiem małżeńskich. Psychologów zaniepokoiło stawianie dzieci w sytuacji nadmiernej samodzielności i odpowiedzialności a także pozycja ojca w rodzinie. Terapeuci powiadomili sąd o stosowaniu przemocy, ponieważ rodzice nieopatrznie przyznali w trakcie sesji, że stosują klapsy. Uszkodzeń ciała oczywiście nie stwierdzono.

Dramat Bajkowskich trwa do dziś, bo Sąd Okręgowy w Krakowie podtrzymał orzeczenie sądu pierwszej instancji i dzieci po dziś dzień zostają w domu dziecka. Jak zresztą stwierdził rzecznik Sądu Okręgowego „dzieci zaadaptowały się w ośrodku, mają dobry kontakt z rówieśnikami”. Wydawać się może, że zdaniem państwowych urzędników, nigdzie nie może być dzieciakom lepiej jak w domu dziecka.

Ojciec bez prawa do dziecka za… religijność

9 – letni Rafałek to syn małżeństwa, w którym kobieta była wyznania ewangelickiego, a ojciec katolikiem. Między małżonkami miało dojść do sporu na tle religijnym. Oboje rodzice złożyli w sądzie w Wysokiem Mazowieckiem wnioski przeciwko sobie o pozbawienie władzy rodzicielskiej.

Sąd podjął decyzję absurdalną. Opierając się na decyzji biegłych stwierdził, że ojciec jest… zbyt religijny oraz, że jego rodzina to osoby zacofane kulturowo i w związku z tym odebrał mężczyźnie prawa rodzicielskie. Absurd sięgnął więc zenitu.

Bo mieli za mało pieniędzy…

14 września 2012 roku, w Lubaczowie, policja wkroczyła do mieszkania Agnieszki i Tomasza. Małżeństwu odebrano czwórkę dzieci. Powód? Zła kondycja finansowa rodziny. Kto wydał decyzję? Kurator. Dopiero po południu potwierdził ją sąd.

Rodzice nie otrzymali żadnego dokumentu potwierdzającego interwencję. Sama rodzina zaś jest daleka od jakichkolwiek patologii: żadne z rodziców nie ma problemów z alkoholem, czy zatargów z prawem. Dzieci odebrano na podstawie absurdalnych przepisów o przeciwdziałaniu przemocy w rodzinie.

Chcieli uczyć dzieci w domu. Mogą je stracić

Niemieckiej rodzinie, która uciekła do Stanów Zjednoczonych, aby móc uczyć dzieci w domu, grozi deportacja. Nasi zachodni sąsiedzi nie tolerują bowiem nauczania domowego. Mimo, że rodzice powoływali się przy tym na praktykę innych krajów oraz Powszechną Deklarację Praw Człowieka, która gwarantuje decydującą rolę rodziców w wychowaniu swych dzieci. Na małżonków Romeike nałożono wysokie kary pieniężne i zagrożono im odebraniem praw rodzicielskich.

Rodzinie przyszli z pomocą Amerykanie ze Stowarzyszenia na rzecz Prawnej Ochrony Nauczania Domowego. W 2010 roku rodzina otrzymała azyl polityczny, sędzia federalny ds. imigracyjnych uznał, że stosunek niemieckich władz do nauczania domowego jest zaprzeczeniem amerykańskich wartości.

Orzeczenie to nie zyskało uznania w oczach Białego Domu, który je zakwestionował. Mimo, że sąd apelacyjny nie podjął jeszcze decyzji w tej sprawie, jednak przedstawiciele wymiaru sprawiedliwości ostrzegli, że 9-osobowa dziś rodzina Romeike może zostać pozbawiona prawa do azylu. Petycję w ich obronie podpisało już ponad 100 tys. Amerykanów.

Nie ma szczepienia, nie ma dziecka

Szwedzki sąd apelacyjny pozbawił Annie i Christera Johanssonów praw rodzicielskich w stosunku do ich syna Dominika. Pretekstem był brak wszystkich obowiązkowych szczepień ochronnych chłopca i „ubytki w zębach”. Obserwatorzy sprawy zauważają, że tak naprawdę zasadniczym powodem decyzji sądu o pozbawieniu praw rodziców, było domowe nauczanie.

Sprawa Dominika Johanssona ciągnęła się od 25 czerwca 2009 r. Wtedy to policja wraz z pracownikami socjalnymi wtargnęła na pokład samolotu, który miał lecieć do Indii – rodzinnego kraju Annie Johansson – i zabrała chłopca oraz rodziców bez nakazu i jakiegokolwiek aktu oskarżenia. Lokalni urzędnicy twierdzili, że interwencja była konieczna, aby zapewnić Dominikowi „prawo do edukacji”.

Ojciec chłopca próbował rozmawiać z urzędnikami, ale ci go ignorowali. Stwierdzili jedynie, że „edukacja publiczna jest prawem każdego dziecka”. Chłopiec został umieszczony w rodzinie zastępczej. Johanssonowie mogli go widywać pod ścisłym nadzorem, jedynie przez godzinę co 3 lub 5 tygodni.

Latem 2010 r. szwedzki parlament przyjął nową ustawę oświatową, która praktycznie zakazuje tzw. domowego nauczania, a ponadto zmusza prywatne szkoły do realizowania tego samego programu, zgodnie z którym dzieci w szkołach publicznych są nauczane.

W Szwecji działa wręcz cały system „odbierania dzieci rodzicom”. Zapoczątkowali go socjaliści, którzy w 1979 roku zaczęli zaglądać rodzinom do domów. Zakazano wówczas wymierzania klapsa. Dziś prawo tak się rozwinęło, że dziecko można stracić z byle powodu. Rocznie odbiera się rodzicom 20 tys. dzieci.

Jesteś przeciw multi-kulti? Dawaj dziecko!

Władze lokalne miasta Rotherham w South Yorkshire zdecydowały o odebraniu trojga dzieci rodzicom zastępczym, należących do eurosceptycznej i krytycznej wobec polityki multikulturowości Partii Niepodległości Zjednoczonego Królestwa (UKIP).

Dzieci, które zostały odebrane rodzicom z Rotherham nie urodziły się w Wielkiej Brytanii, a w jednym z europejskich krajów. Na tej podstawie uznano, że potrzeby kulturowe dzieci związane z ich pochodzeniem nie będą zaspokajane.

Oburzenie decyzją władz wyraził przywódca UKIP Nigel Farage, jeden z najbardziej wyrazistych polityków zasiadających w Parlamencie Europejskim. Zażądał on, by osoby odpowiedzialne podały się do dymisji.

Władze lokalne Rotherham są zdominowane przez przedstawicieli Partii Pracy. W odpowiedzi na ostrą krytykę decyzji o odebraniu dzieci zwrócili się oni do urzędników o przeprowadzenie dochodzenia w tej sprawie.

Jugendamty odebrały rodzicom niemal 40 tys. dzieci

Federalny Urząd Statystyczny poinformował, że w roku 2011 niemieckie Urzędy do spraw Młodzieży, tzw. Jugendamty odebrały rodzinom rekordową liczbę – 38 500 nieletnich. To statystyki tylko z JEDNEGO ROKU.

Wiele osób – w tym prawnicy – zwraca uwagę, że praca Jugendamtów nie jest w wystarczającym stopniu kontrolowana przez instytucje państwowe, co jest ewenementem w skali wszystkich państw europejskich. Pokrzywdzeni przez urzędników rodzice, niezależnie od narodowości, nie mają w starciu z nimi żadnych szans. W każdej chwili do drzwi może zapukać urzędnik Jugendamtu i oznajmić, że za chwilę zabierze dziecko. Często wystarczy jakiś błahy powód, podejrzenie o złe wychowywanie lub… niesprawdzony donos.

Oprac. ged

Portal PCh24.pl pragnie ostrzec wszystkie polskie rodziny przed biegłymi z Rodzinnych Ośrodków Konsultacyjno-Diangostycznych. Bez ich zaangażowania w odbieranie dzieci rodzicom, ten tekst byłby krótszy o tysiące znaków.

http://www.pch24.pl/

środa, 22 maja 2013

Zapis agonii



Warren H. Carroll w swojej „Historii chrześcijaństwa” przedstawia niezwykle interesujące spojrzenie na proces dziejowy. Wbrew postępactwu, które od swoich cadyków ma surowo zakazane dawanie wiary teoriom spiskowym wiadomo, że historia jest niekończącą się opowieścią o spiskach, które albo się udały, albo nie. Oryginalność podejścia Warrena H. Carrolla polega na tym, że te wszystkie spiski, mniejsza o to - udane, czy nie, są jedynie fragmentami spisku szerszego, którego autorem jest Bóg. Dyskretnie sterując procesem dziejowym, z wolna zmierza do celu, którego nawet nie możemy się domyślać.

I tak na przykład Aleksander Macedoński stworzył swoje imperium, które go nie przeżyło. Czyżby tyle energii miało pójść na marne? W żadnym wypadku - przekonuje nas Carroll. - Aleksander Macedoński - oczywiście „bez swojej wiedzy i zgody” - był tylko rodzajem pługa, którym Bóg uprawił kawał ziemi pod przyszły zasiew chrześcijaństwa. Wprawdzie imperium Aleksandra Macedońskiego nie przeżyło swego twórcy, ale przecież nie wszystko umarło. Trwałym jego śladem był język grecki, który dzięki temu imperium upowszechnił się na sporym obszarze ówczesnego świata. Nie tylko język - ale i filozofia w tym języku stworzona. Arystoteles - bo przecież to właśnie on był preceptorem młodego Aleksandra. Nie była to filozofia w dzisiejszym rozumieniu tego słowa - to znaczy - pretensjonalne opowieści o własnych urojeniach czy obsesjach, tylko synteza ówczesnej wiedzy. Dzisiaj taka synteza nie jest oczywiście możliwa, toteż w odróżnieniu od nauk matematyczno- przyrodniczych, które wykonały olbrzymi postęp, filozofia drepcze w miejscu, pokrywając ubóstwo, a prawdę mówiąc - brak dokonań - „organizacyjną krzątaniną” po której pozostaną zwały makulatury.

Upowszechnienie tedy na sporym obszarze ówczesnego świata nie tylko języka greckiego, ale również - greckiej filozofii, przygotowało grunt pod zasiew chrześcijański. Chrześcijaństwo, chociaż ma korzenie żydowskie, przecież ruszyło na podbój świata dopiero wtedy, gdy od tych żydowskich korzeni się oderwało, zaszczepiając się na życiodajnym pniu greckim. Nawiasem mówiąc, chrześcijański uniwersalizm od samego początku uznany został przez Żydów za zagrożenie, bowiem nawet się na tym nie skupiając, sam przez się podważał żydowskie uroszczenia do wyjątkowości we Wszechświecie. Świadczy o tym charakterystyczny zarzut, jaki Żydzi postawili św. Pawłowi, który z chrześcijańskim orędziem zwrócił się w pierwszej kolejności właśnie do nich. Oskarżyli go mianowicie, że „występuje przeciwko narodowi” - oczywiście narodowi żydowskiemu. Jest w tym zarzucie logika, bo rzeczywiście - historia narodu żydowskiego to nieustanna krzątanina mająca na celu osiągnięcie podobno obiecanej władzy nad światem. Temu celowi podporządkowane jest wszystko - z kultem Jahwe na czele, ponieważ dochowanie wierności żydowskiemu Bogu jest warunkiem sine qua non realizacji tego handlowego kontraktu zwanego „przymierzem”.

Głosząc chrześcijański uniwersalizm, św. Paweł, nawet nie mając takiej intencji, pozbawiał tamto „przymierze” wszelkiego znaczenia, amputując tym samym narodowi żydowskiemu cel, wokół którego dotychczas się on jednoczył i budował swą tożsamość w opozycji do reszty świata. Stąd też przez stulecia towarzyszy chrześcijaństwu nieprzejednana wrogość ze strony Żydów - w wieku XIX otrzymując potężne narzędzie walki w postaci kontrreligii socjalistycznej. W tym Bożym spisku ważną rolę odegrał również Rzym, który rozciągając polityczną kontrolę nad ówczesnym światem, umożliwił zakorzenienie chrześcijaństwa na obszarach zachodniej Europy, co dało początek fenomenowi zwanemu cywilizacją łacińską, która, dzięki splotowi okoliczności, wśród których nie możemy oczywiście wykluczyć dalszego ciągu Boskiego spisku, zdołała narzucić wytworzony przez siebie system wartości całemu światu.

Fundamenty cywilizacji łacińskiej

Cywilizacja ta jako „ustrój życia zbiorowego”, wspiera się na trzech filarach: greckim stosunku do prawdy, zasadach prawa rzymskiego i etyce chrześcijańskiej, jako podstawie systemu prawnego. Grecki stosunek do prawdy sprowadza się do przeświadczenia, iż prawda istnieje obiektywnie, to znaczy - niezależnie od tego, co ludzie, albo ich większość na jej temat mniema, że nie leży „pośrodku” - jak chcieliby ireniści, tylko tam, gdzie leży. Taki stosunek do prawdy sprzyjał poznawaniu świata niezależnie od wierzeń religijnych i właśnie dlatego w obrębie tej cywilizacji pojawił się fenomen zwany nauką, to znaczy - systematyczne dociekanie prawdy o świecie, połączone z nieustannym kwestionowaniem uzyskanych dotychczas rezultatów.

Bardzo ważnym filarem tej cywilizacji są zasady prawa rzymskiego, z niezwykle doniosłym wynalazkiem w postaci rozdzielenia prawa publicznego i prywatnego na czele. Wynalazek ten umożliwił nie tylko wyodrębnienie własności prywatnej, ale również, a może nawet przede wszystkim - wykształcenie się poczucia autonomii jednostki względem państwa. Dlatego też właśnie w prawie rzymskim własność została uznana za „pełne władztwo nad rzeczą”, które przysługuje właścicielowi z wyłączeniem wszystkich innych osób - z „państwem” włącznie. Prawnicy rzymscy sformułowali też zasady, iż prawo nie działa wstecz, że nikt nie powinien być sędzią we własnej sprawie, a chcącemu nie dzieje się krzywda. Całość umożliwiła nie tylko precyzyjne zdefiniowanie sprawiedliwości jako „niezłomnej i stałej woli oddawania każdemu, co mu się należy” („Ulpian Domicjusz: iustitia est firma et perpetua voluntas suum cuique tribuendi”) oraz sformułowanie kryteriów prawego postępowania: „honeste vivere, alterum non laedere, suum cuique tribuere” (uczciwie żyć, drugiego nie krzywdzić, każdemu należne oddawać).

I wreszcie - etyka chrześcijańska, która stanowi cenne uzupełnienie poprzednich filarów. Wniosła ona do tej cywilizacji rewolucyjną zasadę, iż każdemu człowiekowi, niezależnie od aktualnej pozycji społecznej, przysługuje nienaruszalne i przyrodzone minimum godności, jako dziecku Boga. Zaszczepienie tej zasady na greckim i rzymskim korzeniu przyniosło już w Średniowieczu znakomity rezultat w postaci etosu rycerskiego. Rycerz był uosobieniem dzielności i siły - w czym kochała się Grecja i Rzym - ale w cywilizacji łacińskiej ta siła została obciążona obowiązkami na rzecz słabości. Podstawowym bowiem obowiązkiem rycerza była „obrona wdów i sierot” - a więc osób w ówczesnym społeczeństwie najsłabszych.

Socjalistyczna kontrkultura

Niepodobna nie zauważyć podobieństwa między socjalizmem, a religią żydowską. Nie chodzi o to, że wśród twórców socjalizmu spotykamy nadreperezentację żydowskich mełamedów, ale - podobieństwa merytoryczne. Przede wszystkim - kolektywizm. W religii żydowskiej jednostka właściwie nie istnieje; podmiotem historii jest naród, którego interesom - a podstawowy, to zdobycie panowania nad światem - jednostka ma się bezwzględnie podporządkować. Jeśli zastąpilibyśmy słowo: „Izrael” słowem: „państwo”, czy „partia”, to bardzo wiele urywków Starego Testamentu można by wziąć za fragmenty jakiegoś „Manifestu komunistycznego”. Bo socjalizm też charakteryzuje się podejściem kolektywistycznym. Nie dostrzega jednostek, tylko antagonistyczne „klasy”. Każdy nie tylko należy do określonej „klasy”, ale jest tą przynależnością zdeterminowany na poziomie instynktów, również, a nawet przede wszystkim w swoim sposobie myślenia.

Skoro tak, to nie istnieje żadna „prawda”, bo co jest prawdą dla przedstawicieli jednej klasy, jest fałszem dla przedstawicieli klasy antagonistycznej. Nie istnieje też uniwersalna etyka, bo to, co jest dobre, dla klas oprymujących, jest złe dla klas oprymowanych, a ponieważ to klasy oprymowane są przez socjalistów uznawane za awangardę, to dobre jest to, co jest dobre dla nich. Podobnie nie istnieje uniwersalne piękno, bo wszystko zależy od tego, co harmonia wyraża; czy odzwierciedla ład „burżuazyjny”, czy też socjalistyczny, słowem - komu służy. W ten oto sposób kolektywizm, będący wspólnym rdzeniem cywilizacji żydowskiej i socjalizmu, podważa wszystkie elementy quincunxa łacińskiej cywilizacji: prawdę, dobro, piękno, zdrowie (zarówno Żydzi, jak i sodomici jako „mniejszości” oprymowane przez większości -„gojowską” i heteroseksualną - powinni być uprzywilejowani) i dobrobyt (kolektywistyczne podejście do własności w socjalizmie jest odpowiednikiem trybalistycznego podejścia do własności w cywilizacji żydowskiej).

Oczywiście nie wszyscy Żydzi skłaniają się ku socjalizmowi; można powiedzieć, że te kręgi tylko częściowo na siebie zachodzą, natomiast wydaje się, że kręgi wrogie cywilizacji łacińskiej zarówno wśród Żydów, jak i socjalistów nakładają się na siebie w stopniu znacznie większym. Tym właśnie tłumaczę sobie nadreprezentację Żydów wśród elit komunistycznych, gdzie tworzyli rodzaj „partii wewnętrznej”, zorientowanej na przybliżanie komunistycznego ideału. Ten zaś, zakładając zniszczenie znienawidzonej cywilizacji łacińskiej i doprowadzenie mniej wartościowych ludów tubylczych do stanu duchowej bezbronności, przybliżał zarazem upragnioną władzę nad światem.

Taktyka bolszewicka polegała na dążeniu do uchwycenia władzy politycznej drogą rewolucji, co umożliwiało korzystanie z narzędzi współczesnego państwa, przede wszystkim - terroru i zmasowanej propagandy - do przerabiania normalnych ludzi na ludzi sowieckich. Różnica między człowiekiem normalnym i sowieckim polega na tym, że człowiek sowiecki wyrzeka się wolnej woli - a więc autonomii względem państwa, tworząc kolektywistyczny „nawóz Historii”. Ale dzięki polskiemu zwycięstwu w wojnie bolszewickiej w roku 1920, Zachód uchronił się przed zaaplikowaniem mu tej taktyki. Wobec niego zastosowana została taktyka alternatywna, zaproponowana przez Antoniego Gramsciego w postaci tak zwanego marksizmu kulturowego.

Gramsci stwierdziwszy, że bardziej niż zewnętrzna przemoc, człowieka trzyma w niewoli kultura „burżuazyjna”, zaproponował wprowadzenie do niej „ducha rozłamu” to znaczy - podsunięcie tradycyjnym kategoriom kulturowym wywrotowej, czyli rewolucyjnej treści - a wtedy władza polityczna nad tak zoperowanym społeczeństwem sama wpadnie „awangardzie” w ręce. Bardzo ciekawie pisze o tym Monika Kacprzak w książce „Pułapki poprawności politycznej”, będącej jej rozprawą doktorską. Wspomina tam ona o kontynuującej i rozwijającej myśl Gramsciego „szkole frankfurckiej”, która pod koniec lat 30-tych poprzez Francję przeniosła się do Ameryki, stopniowo infekując marksizmem kulturowym tamtejsze uniwersytety, media i przemysł rozrywkowy - czemu sprzyjało stopniowe opanowywanie tych segmentów życia publicznego przez Żydów. Obecnie Liga Antydefamacyjna piętnuje takie spostrzeżenia jako „antysemityzm”, ale to nic dziwnego, bo przecież wiemy, że w domu wisielca nie wypada mówić o sznurze.

Tedy marksizm kulturowy stopniowo opanował amerykańskie uniwersytety i niczym bumerang, powrócił do Europy, stając się w 1968 roku dominującą ideologią ówczesnej młodzieżowej rewolty. Jej przywódcy proklamowali wtedy „długi marsz przez instytucje”, który na przełomie lat 80-tych i 90-tych zakończył się całkowitym sukcesem. Symbolami tego sukcesu byli ludzie tacy, jak Joshka Fisher, niemiecki dynamitard z roku 1968, a później - minister spraw zagranicznych Republiki Federalnej Niemiec, czy Bill Clinton - prezydent Stanów Zjednoczonych. Kierując „instytucjami” o zasięgu światowym bądź europejskim, korzystając ze wsparcia autorytetów uniwersyteckich, mediów i przemysłu rozrywkowego, ludzie ci nadali marksizmowi kulturowemu charakter już nie intelektualnej propozycji, ale ideologii zarówno w USA, jaki i Unii Europejskiej obowiązującej. Przybiera ona na naszych oczach postać norm prawnych, za którymi stoi przemoc państwa.

„Duch Soboru”

Inwazja marksizmu kulturowego na uniwersytety doprowadziła również do kryzysu tożsamości w Kościele katolickim, w którym pojawiły się coraz wyraźniejsze nurty kontestacyjne, wysuwające postulaty „demokratyzacji”, ekumenizmu i „prawdziwego” pokoju. W październiku 1962 roku papież Jan XXIII zwołał sobór, który proklamował „aggiornamento”, ekumenizm uczynił wiodącym nakazem, co zapoczątkowało „dialog” - między innymi - z „judaizmem”. Ile swojego dołożyli do dorobku soborowego szachiści z Kremla, jaki wpływ miało żydowskie złoto i masońskie intrygi - tego pewnie już nigdy się nie dowiemy - ale pochwały, jakich sowiecka „Prawda”, rabini i autorytety moralne nie szczędziły Janowi XXIII, skłaniają do podejrzeń, że przynajmniej niektóre sprawy poszły po ich myśli.

Do takich podejrzeń skłania zwłaszcza tajemniczy „duch Soboru”, który sprawił, że rewolucyjna praktyka w Kościele „posoborowym” wyprzedziła i to niekiedy znacznie, rewolucyjną teorię zawartą w soborowych konstytucjach. Można powiedzieć, że proroctwa wspierały Mikołaja Davilę, gdy pisał, że Kościół, utraciwszy nadzieję, że ludzie będą postępowali zgodnie z jego nauczaniem, zaczął nauczać tego, co ludzie robią. Tymczasem ludzie robią to, co sufluje im piekielna triada w postaci zdominowanego przez marksistów państwowego monopolu edukacyjnego, podobnie zinfiltrowanych mediów i przemysłu rozrywkowego, dostarczającego gotowych wzorców postępowania dla „młodych, wykształconych”. W rezultacie „aggiornamento” Kościół rozpaczliwie starał się dostroić do tempa dyktowanego przez wrogów cywilizacji łacińskiej, podlizując się a to „młodym”, a to „poszukującym” - na co nakładają się dodatkowo wymagania „dialogu”.

Rzecz w tym, iż podstawowym, że tak powiem, kurtuazyjnym, warunkiem „dialogu” jest uznanie poglądów partnera za równoprawne, a nawet - za słuszne i prawdziwe. Spełnienie tego warunku ma jednak znamiona bezwarunkowej kapitulacji - bo nawet podyktowane kurtuazją uznanie fałszu za równoprawny z prawdą, stanowi zdradę łacińskiej cywilizacji. Okazało się, że wszystkie drogi prowadzą na szczyt, a jeden szczyt uwiarygodnia każdą drogę. Ale to ma swoje konsekwencje - bo skoro wszystkie drogi są jednakowo prawomocne, to tylko dureń wybierałby trudniejszą, a zwłaszcza - karkołomną, skoro obok po wyasfaltowanej autostradzie klimatyzowane autokary z wychodkiem i telewizją, komfortowo dowożą na sam szczyt. Krótko mówiąc - zatruty „duchem Soboru” Kościół, zamiast pewności, zaczął dostarczać wiernym coraz więcej rozterek, koncentrując się w coraz większym stopniu na wewnętrznych problemach duchowieństwa, które w dodatku zaczęło się bisurmanić w sposób niekiedy wołający o pomstę do nieba. W tej sytuacji miliard 300 milionów katolików już sam nie wie, czy i w jakim stopniu może jeszcze liczyć na przywództwo pasterzy Kościoła. Abdykacja Benedykta XVI w tej sytuacji urasta do rangi symbolu.

Wrogowie w pełnym natarciu

Za sprawą wrogów cywilizacji łacińskiej - bo to przecież mamy na myśli mówiąc o „Zachodzie”, obiektem furiackiego ataku są wszystkie jej filary. Tradycyjny stosunek do prawdy ulega erozji pod wpływem demokracji totalnej, w ramach której metoda demokratyczna, polegająca na apriorycznym przyznawaniu racji większości, znajduje coraz szersze zastosowanie w nauce. Przykładem jest głosowanie w WHO, w następstwie którego sodomia i gomoria została uznana za rodzaj normy. Skoro normą staje się cokolwiek, to znaczy, że normy już nie ma, podobnie jak prawdy. Jest to pogląd co się zowie wywrotowy, czyli rewolucyjny, sprzeczny z logiką dwuwartościową, według której jest prawda - i fałsz, jest norma - i dewiacje.

Zasady prawa rzymskiego są unieważniane przez zwycięski pochód socjalizmu. Zdobycze łacińskiej cywilizacji, uzyskane w następstwie epokowego wynalazku rozdzielenia prawa publicznego i prywatnego, są bezpowrotnie tracone na skutek stopniowego zacierania granicy między publicznym i prywatnym - co upodabnia współczesne państwa do trybalistycznych wspólnot rozbójniczych. O zasadzie volenti non fit iniuria (chcącemu nie dzieje się krzywda), która stanowi podstawę wolnościowej legislacji, nie ma już dzisiaj mowy, skoro nawet moraliści twierdzą, iż „nieważne, co się podpisuje”, nawet „bez swojej wiedzy i zgody”.

Państwa przechwytują władzę nad bogactwem wytwarzanym przez ludzi, a wraz z tą władzą zagarniają kolejne przestrzenie wolności. Autonomia jednostki względem państwa zanika, czego przykładem jest wprowadzanie urzędnika państwowego w charakterze arbitra stosunków rodzinnych nie tylko między małżonkami, ale również - między rodzicami, a dziećmi. W ten oto sposób porządki spontaniczne, charakterystyczne dla ustrojów wolnościowych, wypierane są przez porządki zadekretowane. No i wreszcie postulat „państwa neutralnego światopoglądowo” którego rzeczywistym celem jest wyrugowanie etyki chrześcijańskiej, jako podstawy systemu prawnego państwa i zastąpienie jej etyką sytuacyjną, uzależnioną od „mądrości etapu”.

Jeśli sól zwietrzeje...

Temu zorganizowanemu natarciu na fundamenty cywilizacji łacińskiej towarzyszy bezradność i kryzys przywództwa wśród jej zwolenników i obrońców. Nie tylko nie mają żadnego planu obrony, ale w dodatku - coraz mniej wiary w zwycięstwo. Dobrze, jak nie próbują truchcikiem przechodzić na stronę wroga; za odwagę uchodzi dzisiaj siedzenie okrakiem na barykadzie. W tej sytuacji zmierzch cywilizacji łacińskiej zakończony jej bardziej, czy mniej widowiskowym upadkiem jest całkiem prawdopodobny. Co będzie potem? Być może że na gruzach tej cywilizacji żydokomuna zbuduje coś nowego, ale jeszcze bardziej prawdopodobny wydaje się podbój Zachodu przez Wschód, zarówno ten „czerwony”, jak i „zielony”, spod sztandaru Proroka.

Spójrzmy na to okiem Warrena H. Carolla, dopatrującego się głębszego sensu w każdym fragmencie procesu dziejowego. Wprawdzie cywilizacja łacińska zaniosła przesłanie chrześcijańskie w najdalsze zakątki świata - ale co z tego, kiedy sama utraciła wiarę nie tylko w to przesłanie, ale w siebie samą? Kiedy sama doprowadziła się do stanu bezbronności zatracając gotowość zabijania i ryzykowania życia w imię wyznawanych wartości? Bo jeśli ktoś nie ma odwagi zabijać, ani ryzykować życia w imię deklarowanych wartości, to prawdopodobnie wcale w nie nie wierzy. Jeśli więc cywilizacja łacińska przez ostatnie dwa tysiące lat była solą ziemi, to dzisiaj wykazuje objawy zwietrzenia. A jaki los czeka sól zwietrzałą? W Ewangelii czytamy: „a jeśli sól zwietrzeje, czymże ja nasolą? Na nic się więcej nie zda, jak tylko by ją wyrzucić na zewnątrz, gdzie zostanie podeptana przez ludzi.”

Artykuł • miesięcznik „Opcja na prawo” • 20 maja 2013
 

poniedziałek, 20 maja 2013

Kim jest Tzipi Livni, była minister spraw zagranicznych Żydolandii?



Tzipi (niektórzy piszą Cipi) Livni, była minister spraw zagranicznych Izraela, jest przede wszystkim zbrodniarką wojenną – i to tej kategorii, że nawet sąd z Westminster, w związku z jej planowaną wizytą w UK w roku 2009, wydał nakaz jej aresztowania za zbrodnie dokonane w rejonie Gazy. Nakaz został uchylony z powodu rezygnacji p. Livni z przyjazdu do Wielkiej Brytanii.
http://www.guardian.co.uk/world/2009/dec/14/tzipi-livni-israel-gaza-arrest

Aktualnie Tzipi Livni jest – a dlaczego by nie? – ministrem sprawiedliwości (sic!) w rządzie izraelskim.

Ale to nie wszystko. Tzipi Livni prowadziła (prowadzi?) również inną ciekawą działalność, zarówno karalną, jak i niekaralną.

Poczytajmy sobie, co pisze np.
http://www.mathaba.net/news/?x=632080 (2012-12-09)
Foreign Minister of Israel: Admits Murder in Europe, Sex for Secrets
Minister Spraw Zagranicznych Izraela przyznaje się do morderstw w Europie oraz wymiany seksu na tajemnice [państwowe].

Była minister Spraw Zagranicznych syjonistycznego państwa Izrael przyznała się do mordowania arabskich naukowców w Europie i korzystania z ochrony Mossadu, dla którego pracowała. Przyznała się także do uprawiania prostytucji z ważnymi osobistościami arabskimi oraz nagrywania seksu na wideo celem późniejszego użycia go jako narzędzia szantażu, manipulacji, wydobywania tajemnic państwowych i wymuszania współpracy. “Zrobiła bym to jeszcze raz…”.`

Livni powiedziała, iż nie widzi żadnych ujemnych stron w wykorzystywaniu seksu i zbrodni a korzyścią dla Izraela, a nawet jest dumna z tego, co zrobiła. Zdaniem izraelskiego “chachama”, Ari Shaphata, religia żydowska toleruje wykorzystywanie seksu celem wydobycia od nieprzyjaciela jego tajemnic [Ciekawe, czego religia żydowska NIE toleruje wobec nie-żydów. Lista musi być krótka - admin].

Żaden z europejskich krajów, w których miały miejsce morderstwa, nie wystawił na Livni nakazu aresztowania, ani nawet nie wszczął żadnego postępowania wyjaśniającego.

Ponieważ większość prywatnych firm chroniących lotniska w Unii Europejskiej to firmy z Izraela, a także firmy z Izraela prowadzą “antyterrorystyczne” szkolenia policji europejskich [ciekawe, nie? - admin], przeprowadzenie przez Mosad operacji pod fałszywą flagą jest rzeczą całkiem łatwą.

Podobnie, choć krócej, pisze:
http://factsnotfairies.blogspot.com.au/2012/11/tzipi-livni-mossad-sex-scandal.html (2012-11-04)
Prostitute Tzipi Livni Mossad sex scandal
Skandal seksualny prostytutki Tzipi Livni

W wywiadzie udzielonym magazynowi Time, Tzipi Livni podaje, iż była ścigana w kilku europejskich krajach za morderstwa i szantaże seksualne, ale udało się jej wywinąć dzięki wpływom rządu Izraela [a zapewne i żydowskich firm chroniących lotniska - admin].

Warto przy okazji zajrzeć do artykułu “Kurwy babilońskie” (The Whores of Babylon), gdzie opisane jest, w jaki sposób Izrael postanowił wykorzystywać atrakcyjne kobiety do wykradania tajemnic państwowych.

Tę samą tematykę omawia również:
http://www.shoah.org.uk/2012/12/13/former-israhell-foreign-minister-admits-to-murder-and-prostitution-in-earlier-years/
Former IsraHell Foreign Minister admits to murder and prostitution in earlier years
Była minister Spraw Zagranicznych Izraela przyznaje się do morderstw i prostytucji w ubiegłych latach.


Opracował gajowy Marucha

niedziela, 19 maja 2013

Rewolucyjny Żyd, czyli kto kontroluje przemysł pornograficzny

W czasie gdy na pierwszych stronach gazet pojawiła się wiadomość o zaangażowaniu żydowskiego gubernatora stanu Nowy Jork, Elliota Spitzera w działalność gangu prostytucyjnego oraz oczywiście o korzystaniu z usług luksusowych call-girls [1], warto zapoznać się z mało znanymi faktami ukazującymi prawdziwe oblicze przemysłu pornograficznego w USA. Warto rzucić snop otrzeźwiającego światła na najważniejsze zagadnienie dotyczące zastraszającego rozwoju tego przemysłu, a przede wszystkim na stosunki własnościowe poszczególnych firm tego “rozrywkowego” segmentu. W skrócie, warto odpowiedzieć na proste pytanie: kto zorganizował ten przemysł w Stanach Zjednoczonych, kto nim sterował w przeszłości i kto jest niemal wyłącznym właścicielem dzisiaj. Aby zrozumieć determinację z jaką – dzisiaj już nie tylko poszczególni właściciele, ale i potężne lobby pornograficzne - coraz intensywniej zalewają społeczeństwo swymi produktami, należy koniecznie odpowiedzieć na pytanie: jakimi motywami kierują się twórcy tego przemysłu.

Z pomocą przychodzi lektura opracowania opublikowanego na łamach żydowskiego pisma The Jewish Quarterly [2], w którym autor, prof. Nathan Abrams, wykładowaca współczesnej historii Ameryki na szkockim uniwersytecie w Aberdeen, pisze wprost, iż: “Jakkolwiek Żydzi stanowią zaledwie dwa procent amerykańskiej populacji, są prominentnie obecni w przemyśle pornograficznym”. I rzeczywiście, tak jak i w innych gałęziach tzw. przemysłu rozrywkowego, a także w mediach, finansach, zawodach prawniczych, osiągnęli wpierw wyraźną nadreprezentację, a później większość i w końcu niemal całkowitą kontrolę, deprawując chrześcijańskie społeczeństwa.

Zaangażowanie Żydów w pornograficzny przemysł filmowy oraz szerzej, w rozbudowany system burdeli działających a Stanach Zjednoczonych, datuje się od początków tego kraju. Tak samo jak w innych czasach i miejscach na świecie, żadna inna grupa etniczno-religijna nie przyczyniła się bardziej do tak ogromnego rozwoju destrukcyjnych przywar społeczeństw.

Jak pisze prof. Abrams: “Być może wolelibyśmy udawać, że ten zdefiniowany etnicznie problem przemysłu filmów XXX [ang. triple-exthnics] nie istnieje, jednak nie możemy uniknąć faktu, iż zeświecczeni Żydzi odgrywali (i dalej odgrywają) nieproporcjonalnie wielką rolę w całym przemyśle filmów pornograficznych w Ameryce. Zaangażowanie żydowskie w pornografię ma swoją dlugą historię w Stanach Zjednoczonych i właśnie Żydzi pomagali w przemianie tej egzystującej dotychczas na skraju społeczeństw subkultury, tworząc z niej główną tkankę Ameryki.”



Żydowscy wlaściciele i aktorzy

Zaangażowanie żydowskie w przemysł pornograficzny można podzielić na dwie grupy: właścieleli i twórców oraz wykonawców-aktorów. Z uwagi na perspektywę wielkich zarobków, możliwość kontroli nad ludźmi i upragnionej destabilizacji społeczeństwa chrześcijańskiego, osadnicy żydowscy w Ameryce szybko zainteresowali się tym rynkiem. Jak stwierdza Autor opracowania: “Wielu dilerów rozprowadzających gadżety erotyczne i książki pornograficzne w latach 1890-1940, byli imigrantami żydowskimi o niemieckich korzeniach.”. Podobnie ujmuje to Jay A. Gertzman w książce wydanej przez wydawnictwo Uniwersytetu Pennsylvania [3] pisząc, że w tamtych czasach “Żydzi byli głównymi dystrybutorami gallantiana, czyli książek z erotycznymi kawałami, balladami i literaturą erotyczną, oraz tzw. awangardowych noweli i [psuedonaukowych] wywodów na temat “seksuologii”".

Przed wojną i krótko po jej zakończeniu, gdy Hollywood liczył się jeszcze z opinią katolików, gdy obowiązywała jeszcze presja Legionu Przyzwoitości (Legion of Decency) [4], podejmowane były jedynie pokątne próby obejścia systemu i przemysł pornograficzny tkwił na obrzeżach chrześcijańskiej tkanki społecznej. Dopiero “rewolucja moralna”, idealnie zsynchronizowana czasowo i korzystająca z owoców posoborowej degrengolady w Kościele, co bezpośrednio rzutowało na kondycję społeczną, pozwoliła na wypłynięcie szumowin na zewnątrz.

Twórcy, organizatorzy, przywódcy i wykonawcy tej kolejnej rewolucji, tak jak i wielu poprzednich rewolucji przemieniających oblicze cywilizacji, w nadreprezentatywnej liczbie pochodzili z żydowskiej diaspory. W przemyśle pornograficznym w latach powojennych jedną z najbardziej znaczących postaci był Reuben Sturman, nazywany z racji swych wpływów i zasięgu “Waltem Disneyem Pornografii”. Wykorzystując swoiście żydowskie cechy – tak wyraziście opisane w powieściach np. Juliana Ursyna Niemcewicza, Józefa Ignacego Kraszewskiego czy (w mniejszym stopniu, bo zaślepionej utopijną ideą skuteczności “asymilacji” Żydów) Elizy Orzeszkowej – budował imperium zła, by, jak stwierdza Departament Sprawiedliwości USA, w latach 1970 kontrolować większość produktów pornograficznych.

Sturman, syn rosyjskich Żydów, początkowo sprzedawał komiksy, lecz później zorientował się, że największe pieniądze znaleźć można rozbudzając ludzkie żądze najniższego szczebla, zajął się więc sprzedażą literatury pornograficznej, z czasem opanowując ten rynek niemal całkowicie. Już w połowie lat 70-tych stał się właścicielem ponad 200 księgarń “tylko dla dorosłych” – specyficznych miejsc, w których można i przejrzeć literaturę i obejrzeć film i zaglądnąć przez peephole, a z pewnością i wiele więcej. Jak oceniał Time Magazine, w początkach lat 90-tych Sturman zarabiał na czysto rocznie około 300 milionów dolarów. O żydowskim zaangażowaniu w przemysł pornograficzny prof. Abrams pisze bez ogródek: “Sturman nie tylko kontrolował przemysł pornograficzny, on był tym przemysłem”. Sturman zakończył życie w więzieniu, gdzie przebywał skazany w 1997 roku za manipulacje podatkowe, jednak nie przeszkodziło to jego synowi – Davidowi, na kontynuowanie i dalszą rozbudowę “rodzinnego biznesu”.

Dzisiejszym wcieleniem Reubena Sturmana jest kolejny Żyd w tym szczególnym przemyśle – 48-letni Steven Hirsch, określany już nie jako “Walt Disney Porn”, lecz “Donald Trump Porn”. Steven, tak jak i David Sturman, przejął po swoim ojcu kierowanie “rodzinnym biznesem” i szefuje największą na świecie korporacją produkującą filmy porno – Vivid Entertainment, zwaną ze względu na dochody i zasięg “Microsoftem świata porno”. Kontynuując “tradycję” żydowskich środowisk rewolucyjnych mających jeden jedyny cel: zniszczenie chrześcijańskiego porządku społecznego, firma Vivid intensywnie kreuje nowe rynki patologii, tym razem wprowadzając i upowszechniając segment filmów “gejowskich”. A doskonale obserwując samodestrukcyjne zachowanie się społeczeństw zachodnich o rodowodzie chrześcijańskim, Vivid zręcznie wpisał się w nie oferując również tzw. reality-show, które jak tsunami ogarnęły wszystkie telewizje świata, a poprzez koncerny ITI i Polsat (nb. firmy założone i prowadzone przez Żydów o rodowodach komunistyczno-SB-ckich), rozpowszechnione zostały również i w Polsce.


‘Żydzi odgrywali (i dalej odgrywają) nieproporcjonalnie wielką rolę w całym przemyśle filmów pornograficznych w Ameryce.’ – Prof. Nathan Abrams

‘Żydzi odgrywali (i dalej odgrywają) nieproporcjonalnie wielką rolę w całym przemyśle filmów pornograficznych w Ameryce.’ – Prof. Nathan Abrams

Obok właścicieli, producentów i stręczycieli żydowskich, drugą grupą przemysłu pornograficznego są sami “aktorzy” występujący w filmach. Jak stwierdza prof. Abrams: “Żydzi stanowią większość aktorów występujących w filmach pornograficznych tworzonych w latach 1970-1990, a Żydówki znaczącą liczbę porno-stars“. Jednym z “królów” tego aktorstwa jest Ron Jeremy, dziś 55-latek, który wystąpił do tej pory w ponad 1600 filmach pornograficznych i sam nakręcił ich ponad setkę. Jeremy, wychowany w żydowskiej rodzinie na nowojorskim Queens’ie, wniósł do tego typu filmów postać na pozór dziwnego uwodziciela: owłosionego, odpychającego grubasa, który jednak z łatwością znajduje partnerki, często tuzinami wskakujące do łóżka. To nie przypadek, że Żydzi określają rolę Jeremy’ego jako nebbishy, co w pierwowzorze języka jidisz znaczy: nieszczęśliwiec-Słowianin.

Przeciwieństwem grubego Rona jest inny żydowski aktor – 43-letni Adam Glasser, wysportowany, przystojny, były właściciel siłowni w Los Angeles. Glasser, nowojorski Żyd, występujący pod pseudonimem Seymore Butts, “jest dzisiaj prawdopodobnie najbardziej znanym żydowskim potentatem przemysłu porno” – ocenia prof. Abrams. Jego studio, Seymore Inc. produkuje corocznie kilkadziesiąt filmów, specjalnie pozorowanych jako amatorskie zdjęcia, które mają podobno przysparzać większej autentyczności. Rozprowadza swoją produkcję poprzez system franczyz, a w firmie zatrudnia również… swoją matkę oraz kuzyna. Od roku 2003 Glasser wraz ze swoją rodzinką występują w największych stacjach telewizyjnych świata w niezwykle popularnym (albo lepiej: na siłę popularyzowanym) programie “reality-show” Family Business. Ta swoista soap-opera po raz pierwszy emitowana w Kanadzie w sieciach The Movie Network, Movie Central i Showcase Television, rozprzestrzenia się po świecie, ograniając ostatnio Channel 4 w Wielkiej Brytanii i FX w Ameryce Łacińskiej.

Prof. Abrams w swoim opracowaniu ukazującym zaagażowanie się Żydów w tworzenie i rozwój przemysłu pornograficznego, niestety wpada w pułapkę próbując wyjaśnić przyczyny tego typu zachowania swoich braci. Tłumaczy on, że “Żydzi zaangażowali się w przemysł pornograficzny z tego samego powodu, co inni współwyznawcy ich wiary angażując się w główny nurt Hollywoodu. Te dziedziny przemysłu pociągnęły ich głównie dlatego, że po prostu przyjęto ich tam. Jako dziedziny nowe, nie były jeszcze obarczone restrykcyjnymi przepisami, tak często obowiązującymi w innych dziedzinach życia. W pornografii bowiem nie było dyskryminacji przeciwko Żydom.” To wysoce nieprawdziwe tłumaczenie może z łatwością obalić każdy kto uczciwie zainteresuje się stosunkami własności i realnych wpływów w początkach XX wieku, kiedy to wszystko po kolei: od systemu bankowego po media były stopniowo opanowywane przez disporę żydowską. Już poczciwy Henry Ford Senior w swojej książce z 1919 roku pt. Międzynarodowy Żyd pisał i dalekowzrocznie przestrzegał przed pogłębianiem się tego niebezpiecznego dla Ameryki zjawiska.

Po tym samousprawiedliwiającym faux pas profesora, pada jednak celne podsumowanie. Abrams pisze, iż: “przemysł pornograficzny wymagał czegoś, czego Żydzi mieli pod dostatkiem: hucpy“. Rzeczywiście, tej przebiegłej śmiałości, buty, chamstwa, cwaniactwa, bezwzględnej przebojowości, diabelskiego sprytu – czyli tego co mieści się w pojęciu hucpy, rewolucyjnemu Żydowi nigdy nie brakowało. Swoje nadzwyczajne zdolności marketingowe, praktykowane przez setki lat w rolach pośrednika bankowego, handlarza, lichwiarza i innej pijawki społecznej, rewolucyjny Żyd skrzętnie wykorzystał w Ameryce – nowej krainie szczęścia, krojonej na miarę potrzeb wyzyskiwaczy. Wpisał się on doskonale w nowe warunki, tym razem w pogoni za oferowanym “amerykańskim snem” o bogactwie. W tej pogoni za pieniądzem zdobywanym bez względu na podstawowe zasady uczciwości czy obowiązujące prawo, przy odrzuceniu prawa naturalnego a nawet wykładni Tory, przylgnął on mocniej do wskazówek talmudycznych. W tym też wymiarze należy odbierać usprawiedliwiające wypowiedzi przywódców żydowskich, którzy najwyraźniej nie widząc niczego złego w przemyśle pornograficznym, twierdzą, że był on tylko kolejnym segmentem osiągnięcia wysokich korzyści. Jak wyznał szef “Ligi Przeciwko Zniesławieniu”, Abraham H. Foxman: “Ci Żydzi, którzy zasilili przemysł pornograficzny, uczynili to jako osoby pragnące osiągnąć American dream“.

Ci sami co deprawując społeczeństwo amerykańskie bełkoczą o “American Dream”, wczoraj – w Polsce, krainie “żydowskiego raju”, budowali z kupiecką przebiegłością swoje wpływy. Jak ujął to patrząc bystrym okiem Józef Ignacy Kraszewski w powieści pt “Żyd”, opisujący warszawskich “zasymilowanych” Żydów kalkulujących wyniki Powstania styczniowego: “W każdym narodzie musi się wyrobić po nad masy jakaś inteligencya i rodzaj arystokracji… my jesteśmy materyałem gotowym… zawładniemy krajem. Panujemy już przez giełdy i przez wielką część prasy nad połową Europy… Ale naszem właściwem królestwem, naszą stolicą, naszem Jeruzalem będzie Polska. My będziemy inteligencyą, arystokracyą, my tu rządzić będziemy. Kraj ten należy do nas… Jest nasz…”.
Plany wobec Polski historia tymczasowo przekreśliła, lecz mająca-być-chrześcijańską Ameryka, przerobiona na masońskie Imperium, stała się nowym Paradis Judeaorum.



Zniszczenie Chrześcijaństwa – celem Rewolucyjnego Żyda

Rewolucyjny Żyd tworzący nowoczesny przemysł pornograficzny, tak jak i wiele innych plag społecznych, samodefiniował się przywdziewając co najmniej jeden element wielopoziomowej tożsamości: etnicznej, rasowej, kulturowej czy religijnej. Jeśli zaprzestał być “Żydem religijnym”, to tliła się w nim nostalgia za wiarą przodków, jeśli odrzucał i wiarę ojców, to definiował się kulturowo, a jeśli wszystko odrzucił, to pozostawał w kręgu podobnych sobie rewolucyjnych dusz pragnących anarchicznej zmiany zastanego porządku. Ta mozaika postaw koegzystuje również w przemyśle pornograficznym: od Sturmana, który wyraźnie określał się jako Żyd i hojnie łożył na żydowskie cele “charytatywne”, przez Richarda Pacheco (prawdziwe nazwisko Howard Marc Gordon) – kolejnego Porno-star, który zapragnął nawet być studentem rabiniczym, po dziesiątki etnicznych Żydów zamieniających łatwo Jahwe na Mamonę.


“Żydowskie zaangażowanie w przemysł porno jest rezultatem atawistycznej nienawiści do chrześcijańskiego autorytetu.”

“Żydowskie zaangażowanie w przemysł porno jest rezultatem atawistycznej nienawiści do chrześcijańskiego autorytetu.”

Prof. Nathan Abrams

Pozostaje teraz zastanowić się nad prawdziwymi celami zaangażowania się rewolucyjnego Żyda w przemysł pornograficzny, w tym ten najnowocześniejszy: kolosalnie wielki, wlewający się do każdego domu przez sieć internetową. Jak pisze prof. Adams “niezaprzeczalnie istnieje w żydowskim zaangażowaniu się w przemysł pornograficzny element rebelii.” Samo istnienie zakazu wynikającego ze zdrowo pojętych norm społecznych, stanowi dla rewolucyjnego Żyda element przyciągający. Zwykła natura zakazu jest dla niego magnesem. Przełamując normy, likwidując zakazy, niszcząc porządek, wprowadzając anarchię i nieład, rewolucyjny Żyd zręcznie wciągał w krainę zła swego przeciwnika. Jak pisze dr E. Michael Jones – cytowany również przez prof. Abramsa – wydawca miesięcznika katolickiego Culture Wars (i właściwie twórca określenia “Rewolucyjny Żyd”) żydowscy porno-właściciele i porno-aktorzy wciągali do swego biznesu młode dziewczyny, skupiając się właśnie na uczennicach katolickich szkół. Z szatańskim upodobaniem zapragnęli uwieść katolickie shiksy.

Tak jak Abe Foxman usprawiedliwia rewolucyjnego Żyda, tak Luke Ford, ortodoksyjny Żyd specjalizujący się w opisywaniu przemysłu pornograficznego, szczerze stwierdza, że: “Porno [w wykonaniu Żydów] jest po prostu ekspersją rebelii przeciwko standardom, przeciwko dyscyplinie życia.” Upragniona wizja rozpalenia wielkiego pożaru, który pochłonie zastany porządek, odepchnie reguły – również tego “Żyda religijnego” – i nade wszystko zniszczy chrześcijański ład, staje się celem samym w sobie. Luke Ford pisze, że żydowscy aktorzy filmów porno często mówią o “radości bycia anarchistą”. Prof. Abrams konkluduje: “Żydowskie zaangażowanie w przemysł porno jest rezultatem atawistycznej nienawiści do chrześcijańskiego autorytetu. [Zaangażowani w przemysł XXX] Żydzi próbują osłabić dominującą w Ameryce kulturę chrześcijańską poprzez działalność wywrotową przeciwko moralności.”

Najdobitniej stwierdził to Al Goldstein, wydawca pornograficznego pisma Screw, założonego w 1968 roku jako konkurencja dla Playboya: “Jedynym powodem, dla którego Żydzi są w biznesie pornograficznym, jest to, że wydaje nam się, iż Chrystus jest do kitu [w oryginale: sucks, co ma bardziej obraźliwe znaczenie], katolicyzm jest do kitu. Nie wierzymy w autorytaryzm”.

Pornografia w wykonaniu rewolucyjnego Żyda jest zatem sposobem walki z kulturą chrześcijańską, co przyznaje i prof. Abrams. Pisze on również, że “Tak jak Żydzi nadreprezentatywnie uczestniczyli w radykalnych ruchach, tak i teraz nadreprezentatywnie obecni są w przemyśle pornograficznym. Żydzi w Ameryce są rewolucjonistami seksualnymi. Duża liczba tego typu materialów – książek, broszur, artykułów, scenariuszy – została napisana przez Żydów. Ci, którzy spowodowali, że Ameryka zaadaptowała liberalne spojrzenie na seks – byli Żydami. Żydzi byli również przywódcami tzw. seksualnej rewolucji lat 60-tych, gdy obowiązkowe lektury Marxa, Trockiego i Lenina zamienione zostały na pisma Wilhelma Reicha, Herberta Marcuse’a i Paula Goodmana.”

O roli Żydów w przemyśle pornograficznym, przyznaje też rabin Samuel H. Dresner, który stwierdza, że “Żydowska rebelia rozpoczęła się na wielu poziomach, jedną z nich była prominentna rola Żydów jako obrońców eksperymentów [rewolucji] seksualnej.”

Profesor Abrams pisząc swój tekst wyraża nadzieję, że choć po części ukaże on “ten zaniedbany [czytaj: ukrywany przed opinią publiczną] temat amerykańsko-żydowskiej kultury masowej”, i zapytuje retorycznie: “Dlaczego, w świetle relatywnie liberalnego postrzegania spraw seksu przez Żydów, wstydzimy się roli Żydów w przemyśle pornograficznym?”


“Tak jak Żydzi nadreprezentatywnie uczestniczyli w radykalnych ruchach, tak i teraz nadreprezentatywnie obecni są w przemyśle pornograficznym.”
Prof. Nathan Abrams

“Tak jak Żydzi nadreprezentatywnie uczestniczyli w radykalnych ruchach, tak i teraz nadreprezentatywnie obecni są w przemyśle pornograficznym.”
Prof. Nathan Abrams

Pytanie to należałoby ustawić w odpowiednich proporcjach, gdyż mizerna wiedza społeczeństw o zaangażowaniu Żydów w kontrolę tego wstydliwego przemysłu, wynika bezpośrednio z totalnej kontroli mediów przez baronów żydowskich. Jak stwierdza szczerze żydowski krytyk filmowy, Michael Medved: “Nie ma żadnego sensu aby próbować zaprzeczać rzeczywistości o żydowskiej sile i prominentej obecności w popularnej kulturze. [...] Nawet Marsjanin oglądający amerykańskie media [przepojone tematyką żydowską i promujące żydowski punkt widzenia] byłby zaskoczony dowiadując się, że mniej niż co 40 Amerykanin jest Żydem.” [5]

Tak więc z jednej strony przesycenie mediów żydowskimi aktorami, scenarzystami, dziennikarzami, nie mówiąc już o producentach, a z drugiej całkowita cisza, a często i zaprzeczenie, gdy chodzi o autentyczną żydowską potęgę kontrolującą media i trzymającą w nieświadomości społeczeństwo amerykańskie. Z jednej strony obecność Wolfe Blitzera, Barbary Walters, Mike’a Wallace, Teda Koppel, Larry Kinga (czyli Lawrence Harvey Zeigera), by wymienić tylko kilku z brzegu najbardziej widocznych, a od strony “koszernej kuchni”: Michaela Ovitz, Stevena Spielberga, Davida Geffen, Jeffrey Katzengberg, Lewa Wasserman, Sidney Sheinberg, Barry Diller, Gerald Levin, Herbert Allen – a z drugiej zupełna cisza o prawdziwych problemach trawiących Amerykę (jak i resztę świata). Nie ma informacji o nadreprezentatywnej roli Żydów w przemyśle narkotykowym (niemal 100 procent silnej substancji Ecstasy pochodzi z Izraela i jest rozprowadzana po świecie również przez chasydzkich “bogobojnych” młodzieńców), nie ma mowy o kolejnej specjalności żydowskiej – przemyśle aborcyjnym, nikt nie ma prawa dowiedzieć się o przekrętach dokonywanych przez żydowskich prawników i finansistów (gdzie jest film o Ivanie Boesky czy Michaelu Milkenie?!), wreszcie – nie słychać nic o władcach przemysłu pornograficznego. Z telewizji i ekranów filmowych sączy się za to nieustannym strumieniem propaganda holokaustu, dominują jednostronne i wybielające informacje o Izraelu, a nade wszystko montowane są z coraz większą siłą ataki na podstawy bytu chrześcijańskiego, ze szczególną szatańską mocą koncentrując się na Kościele katolickim. Ten Kulturkampf, mający już 2000 lat, nasila się coraz bardziej i przez potęgę Mamony i zaaplikowanie moralnej destrukcji, zmierza do kontroli i dominacji nad goyim.

Najsmutniejsze w tym wszystkim jest jednak to, że przywódcy Kościoła, dalej kroczący posoborową drogą samozagłady, z judaistycznym “dialogiem” na czele, przestali już pełnić rolę autorytetu dla ogłupiałego przez żydowskie media i rozbestwionego przez żydowski przemysł pornograficzny motłochu, który zajęty oglądaniem kolejnego odcinka Seinfelda czy internetowego świerszczyka, nie dostrzegł, że poderżnięto mu już połowę szyi.

Lech Maziakowski
Washington, DC | 12 marca 2008 | www.bibula.com





PRZYPISY:


[1] Jeśli wydobycie na światło dzienne seksualnej afery żydowskiego polityka przez żydowskie media wydaje się cokolwiek dziwne, to należy zdać sobie sprawę, iż jest to wynik walk frakcyjnych wewnątrz środowiska żydowskiego, gdyż biuro stanowe Głównego Prokuratora, którego szefem przez osiem lat był Spitzer, przeprowadziło kontrolę nowojorskich biur Światowego Kongresu Żydów, oraz organizacji National Council of Young Israel, ujawniając nieprawidłowości finansowe, w tym niewłaściwą dystrybucję (czytaj: zawłaszczenie) pieniędzy pierwotnie przeznaczonych dla tzw. ocalałych z Holokaustu. (Zob.: http://www.jta.org/cgi-bin/iowa/news/article/200803100310spitzersnared.html)
Ponadto warto dodać, że właścicielem klubu nocnego Emperor Club VIP, w którym Spitzer odwiedzał “Kristen”, był obywatel Izraela, Mark Brener.


[2] Nathan Abrams, The Jewish Quarterly. A Magazine of Contemporary Writing, Politics & Culture, “Triple-exthnics. Nathan Abrams on Jews in the American porn industry”, Winter 2004 - Number 196.


Zob.: http://www.jewishquarterly.org/article.asp?articleid=38


[3] Bookleggers and Smuthounds:The Trade in Erotica, 1920-1940 (Philadelphia: University of Pennsylvania Press, 1999


[4] O skali degrengolady amerykańskich przywódców Kościoła katolickiego, świadczy choćby fakt, że rozmontowany rękami liberalnych hierarchów od początków lat sześćdziesiątych Legion przestaje właściwie funkcjonować, w 1966 roku (efekt “ducha soborowego”) zmienia nazwę na National Catholic Office for Motion Pictures i od tego czasu systematycznie zaczyna zanikać, choć w ostatnich latach próbuje na nowo kształtować opinię katolicką… rekomendując prohomoseksualny film Brownback.


[5] Michael Medved: “Is Hollywood Too Jewish?”, Moment, Aug. 1996 [Miesięcznik Moment jest jednym z najbardziej opiniotwórczych pism żydowskich]

Bibuła

sobota, 18 maja 2013

Biznes z chorób - czyli pacjent w matrixie


Aleksandra Niedzwiecki jest doktorem biochemii. Współpracowała z dwoma laureatami Nagrody Nobla — prof. Geraldem Edelmanem i dr. Linusem Paulingiem. W Instytucie Linusa Paulinga objęła kierownictwo badań nad chorobami serca. Wspólnie z dr. Matthiasem Rathem rozpoczęła tam badania nad rolą substancji odżywczych w chorobach serca i układu krążenia. Obecnie jest przewodniczącą zarządu i dyrektorem badań Instytutu Medycyny Komórkowej Dr. Ratha w Kalifornii, wiceprezydentem Fundacji Zdrowia Dr. Ratha i prezesem Dr Rath Humanities Foundation. Opublikowała ponad 90 naukowych prac badawczych w renomowanych międzynarodowych czasopismach naukowych, jest współautorką rozdziałów książek naukowych i popularnonaukowych. Dr Niedzwiecki jest członkiem American College of Nutrition, zasiada w naukowym zarządzie wydawniczym „International Journal of Oncology”, jest współredaktorką magazynu „Cellular Health Communications” i innych, jak i członkiem wielu organizacji zawodowych: American Heart Association, American Medical Women’s Association, Council on Arteriosclerosis, American Academy for the Advancement of Science.

„ZNAKI CZASU”: Zespół naukowców pod kierunkiem Pani i doktora Matthiasa Ratha dokonał rewolucyjnego odkrycia — poznaliście mechanizmy przerzutów raka i umiecie je kontrolować. Opracowaliście naturalny preparat hamujący metastazę. A to znaczy, że rak został pokonany i pacjent może żyć. To godne nobla, tymczasem ani nobla, ani nawet rozgłosu w mediach. Dlaczego?

ALEKSANDRA NIEDZWIECKI: Szczególna waga naszych badań w dziedzinie raka polega na tym, że skoncentrowaliśmy się na badaniach metastazy — czyli procesu, który jest najniebezpieczniejszym stadium raka. Co więcej, nasze badania nad kontrolą raka ukierunkowane są na biologiczną regulację tego procesu przy pomocy naturalnych substancji. Kierunek ten okazał się właściwy i opracowaliśmy specyficzny zestaw naturalnych składników odżywczych, który jest skuteczny w kontroli głównych mechanizmów raka. To, że rozpad tkanki otaczającej komórki raka jest niezbędny do migracji komórek i inwazji do innych organów, było znane już wcześniej. Myśmy wykazali, że specyficzny zestaw mikroelementów pozwala kontrolować ten proces w sposób naturalny. Nie ma obecnie żadnej metody wykazującej tak skuteczne kompleksowe działanie.

Chyba nie jest to zaskoczenie, że prasa milczy. Gdyby podobne rezultaty mogły być osiągnięte przy pomocy leku farmaceutycznego, to sytuacja byłaby inna. Substancji naturalnych nie można opatentować i nie gwarantują one tak ogromnych zysków jak leki. A poza tym — czy firmy farmaceutyczne są rzeczywiście zainteresowane wyleczeniem raka? Zarabiają krocie na lekach chemioterapeutycznych i innych, które pacjenci muszą brać, by walczyć z dewastującym wpływem chemioterapii na organizm. Jest to zastanawiające, że chociaż metastaza jest odpowiedzialna za śmierć 9 na 10 pacjentów chorych na raka, to zainteresowanie badaniami metastazy jest znikome. Tylko pięć procent funduszy badawczych w raku jest dedykowane badaniom metastazy. Pytanie: dlaczego?

Jeśli chodzi o Nagrodę Nobla, to bardzo się ona zdewaluowała. Poza tym największą nagrodą dla każdego naukowca jest to, że wyniki badań przynoszą korzyść ludziom.

Medycyna naturalna, szczególnie terapie raka, bywa kojarzona z szarlatanerią. Lekarze uważają ją za nieskuteczną i przestrzegają pacjentów. W USA nawet zabronione są naturalne terapie raka. Dlaczego tak się dzieje?

Jest to wynik wpływu ogromnego i potężnego lobby farmaceutycznego, które kontroluje medycynę, polityków, media i świat finansowy. Szkoły medyczne kształcą lekarzy w dziedzinie farmakologii, a nie roli żywienia. Młodzi lekarze nie mają dostatecznej wiedzy o tym, jak ważne są mikroelementy dla zdrowia. Poza tym poddani są presji, by nie odbiegać od ustalonych standardów. Spotkałam się ostatnio w USA z taką oto opinią lekarza zapytanego, czy mikroelementy są pomocne jako dodatkowa terapia w raku: „Nie wiem i ten temat mnie zupełnie nie interesuje”. Niestety, nie jest to odosobniona opinia. Może też przynosi psychiczny komfort, gdyż wiedząc, jak bardzo są pomocne naturalne metody, trudno byłoby rekomendować leki, szczególnie te, których działanie jest kwestionowane.

Należy również przyznać, że w dziedzinie medycyny naturalnej pojawiają się też osoby nieodpowiedzialne, promujące metody niepoparte naukowo. Jednak wraz z rozwojem tej dziedziny zostaną one wyparte przez naukowo udowodnione, skuteczne sposoby utrzymania zdrowia i walki z chorobami, bazujące na naturalnych, bezpiecznych i skutecznych związkach naturalnych.

Jakie są naukowe dowody skuteczności naturalnego podejścia do raka?

Jest ich wiele. Nasza grupa naukowców opublikowała na ten temat ponad 70 prac naukowych, wskazujących, że naturalny zestaw mikroelementów jest skuteczny w kontroli głównych mechanizmów działania raka w ponad 40 różnych rodzajach komórek raka. Publikacje te są dostępne w PubMed — głównym źródle informacji medycznej i naukowej. Wiedza ta jest akceptowana w kręgach naukowych, jako że jesteśmy zapraszani przez redaktorów różnych książek naukowych, by publikować nasze osiągnięcia jako rozdziały w ich książkach.

Dlaczego ten naturalny kierunek nie jest promowany? 20 lat temu dr Rath pokazał światu, jak pokonać choroby serca i układu krążenia, włącznie z cofaniem zmian chorobowych — i to naturalnie! Nikt nie zakwestionował jego badań, a jednak świat medyczny nie wdrożył tych odkryć. W leczeniu nowotworów też macie naukowe dowody i też cisza…

Dr Rath jasno przedstawił to w wielu swoich wypowiedziach i szeroko na łamach Fundacji Zdrowia Dr. Ratha — jest to biznes z chorób. Naukowo udokumentowane naturalne podejście do zdrowia — skuteczne, lecz niemożliwe do opatentowania — zagraża podstawom ekonomicznym tego biznesu. Nawet firmy farmaceutyczne akceptują wartość substancji naturalnych w zwalczaniu raka — obecnie jest prowadzonych ponad 100 badań klinicznych ze związkami naturalnymi w różnych aspektach tej choroby („Journal of Clinical Oncology” 2009, tom 27, s. 2712-2725). Oczywiście pomyślne rezultaty będą stosowane w sposób korzystny dla biznesu, czyli — chemiczna modyfikacja aktywnych składników, by je opatentować i mieć wyłączność ich sprzedaży za wysoką cenę. Jednoczesne prawne zabranianie dostępu do tych samych naturalnych związków to biznes z chorób.

Czy medycyna rzeczywiście leczy raka? Czy jest jakiś postęp?

Niestety nie jest on realny, a właściwie postęp jest głównie w promowaniu i triumfalnym ogłaszaniu, że mamy nowy lek, który jest skuteczny w raku. Jednak potem zapada cisza, gdyż po jego wprowadzeniu okazuje się, że skuteczność jest niższa od oczekiwanej lub też żadna. Ale reklama pozwala ściągać nowe fundusze na dalsze badania, które idą w zasadzie w jednym kierunku: niszczenia komórek raka bronią chemiczną. Czas, by zaakceptować fakt, że rak pozostaje w dalszym ciągu drugą przyczyną śmierci i diagnoza raka stale rośnie. Nie można spodziewać się innych rezultatów, robiąc wciąż to samo. Jeśli chodzi o stosowanie chemioterapii jako udowodnionej i skutecznej metody leczenia, to statystyki mówią inaczej. Przegląd skuteczności chemioterapii w 22 rodzajach raka wykazał, że zwiększa ona szanse na pięcioletnie przeżycie tylko o 2,1 procent i w wielu rodzajach raka nie ma żadnej korzyści. Badanie to opublikowane zostało w „Clinical Oncology” 2004, tom 16, s. 549-560. Niestety ta informacja nie trafia do pacjentów, a raczej poddawani są oni presji psychicznej, by tę metodę zaakceptować. Niewiele osób z diagnozą tej choroby ma siłę i wiedzę, by się temu przeciwstawić.

Jak medycyna tworzy statystyki uleczalności nowotworów?

Wyleczenie zastąpiono „przeżyciem pięciu lat”. Średnio tylko około 60 proc. pacjentów przeżywa pięć lat od diagnozy raka. W raku żołądka jest to 25 proc., płuc — 17 proc., trzustki — 5 proc.

Sumy wydawane na badania nad lekami rosną i statystyki nowotworów też. W Polsce w ciągu 15-20 najbliższych lat przewidywany jest wzrost o 40 procent, na świecie — według raportu „Lancet Oncology” — aż o 70 procent. Dwukrotny noblista Linus Pauling, z którym zresztą Pani współpracowała, powiedział, że większość badań nad rakiem to wielkie oszustwo…

Tak, i sam tego doświadczył, kiedy jego protokół badań klinicznych z witaminą C został zmodyfikowany i statystyczne wyniki zmanipulowane, by wykazać nieskuteczność tej metody. Trudno jest również wprowadzać zmiany metod leczenia, jeśli badania kliniczne z substancjami naturalnymi mogą być przeprowadzane na pacjentach w terminalnym stadium raka, gdy już wszystkie metody konwencjonalne zawiodły.

Jest coraz więcej leków onkologicznych na rynku, ale leczenie wcale nie stało się skuteczniejsze. Jaki jest mechanizm dopuszczania ich na rynek?

Dopuszcza się leki, które wykazują minimalne skutki pozytywne w badaniach klinicznych na wyselekcjonowanej grupie pacjentów — gdy w badaniach klinicznych powodują zmniejszenie guza nawet o 30 procent, tylko przez 28 dni i tylko u połowy pacjentów. Jednak każdy pacjent myśli: o, to jest lek, który był testowany i jest skuteczny.

Dlaczego wciąż stosuje się chemioterapię, skoro wykazano jej skuteczność na poziomie zaledwie dwóch procent? Do tego jest wysoce toksyczna, szalenie droga i ma fatalne skutki uboczne.

Przynosi ogromny profit, a do tego generuje nowe choroby (działania uboczne leków), które potrzebują nowych leków. Jest to spirala zysku — leki przepisywane na leczenie jednej choroby generują nowe, które zwiększają zapotrzebowanie na nowe leki i procedury medyczne. Toksyczność chemioterapii uruchamia całą gamę chorób ubocznych, które leczone są wieloma środkami farmaceutycznymi i intensywnymi terapiami. Mówię o środkach przeciwbólowych łącznie z morfiną, sterydach i innych lekach przeciwzapalnych, antybiotykach, antydepresantach, transfuzjach krwi itd. Chemioterapia też generuje zmiany nowotworowe w komórkach, powodując rozwój nowych rodzajów raka. O tej epidemii i biznesie z chemioterapii piszemy szczegółowo na stronie http://www.chemo-facts.com.

Co naprawdę trafia do krwi pacjenta poddanego chemioterapii?

Najbardziej toksyczne związki chemiczne znane człowiekowi. Pierwszy specyfik stosowany w chemioterapii był pochodną gazu musztardowego, związku używanego podczas I wojny światowej jako broń chemiczna! Ciekłe pochodne tego śmiercionośnego gazu są do dzisiaj stosowane w leczeniu pacjentów chorych na raka: mechloroetamina, cyklofosfamid, chlorambucyl, ifosfamid. Istnieje także kilka innych grup wysoce toksycznych substancji aplikowanych pacjentom. Wspólnym mianownikiem wszystkich tych związków jest to, że powodują one uszkodzenia DNA, w cząsteczkach dziedziczenia w jądrze komórkowym, oraz wpływają na inne podstawowe procesy biologiczne zachodzące w komórkach naszego ciała. W chemioterapii niszczone są wszystkie komórki w ciele pacjenta, też te zdrowe, stąd podejście to przypomina stosowanie broni masowego rażenia. Nawet pracownikom służby zdrowia mającym kontakt z lekami stosowanymi w chemioterapii przypomina się w zasadach BHP o ryzyku uszkodzenia DNA, wad wrodzonych u dzieci, rozwoju nowych nowotworów, uszkodzenia organów. Osoby te muszą nosić specjalne rękawice, okulary i fartuchy ochronne. Wyjątkowo narażeni na utratę zdrowia są członkowie rodziny pacjenta, opiekunowie i wszyscy, którzy mają z nim kontakt.

Dlaczego pacjenci dobrowolnie poddają się tak toksycznym procedurom i nie szukają innych rozwiązań? Z powodu niewiedzy? Z wiary w medycynę lekową?

To wojna psychologiczna. Pacjent, który kojarzy diagnozę raka z najgorszym — ze śmiercią, automatycznie popada w stan strachu i rozpaczy. To z kolei sprawia, że staje się podatny na każdego rodzaju terapię — nawet gdy samo leczenie jest potencjalnie śmiertelne — o ile tylko oddali ona, choćby na krótki czas, perspektywę śmierci. Dopóki rak będzie traktowany jak wyrok śmierci, biznes inwestycyjny chemioterapii będzie kwitł. Jeszcze bardziej ponury jest fakt, że chemioterapia nie jest w stanie przedłużyć życia pacjentów cierpiących na pewne rodzaje nowotworów, np. raka prostaty, skóry (czerniaka), pęcherza moczowego, nerek, trzustki.

Są chyba granice absurdu. Leki na nowotwory powodują nowotwory. Ba, według amerykańskiego Narodowego Instytutu Zdrowia ponad 40 proc. wszystkich preparatów farmaceutycznych jest potencjalnie rakotwórczych!

Z raportów wynika, że 87 procent leków nowotworowych może powodować rozwój raka, rakotwórcze skutki uboczne może mieć 50 procent antybiotyków, składniki potencjalnie rakotwórcze zawiera 60 procent leków przepisywanych pacjentom chorym na depresję i cierpiącym na zaburzenia mentalne, prawie wszystkie immunosupresanty wspomagają rozwój raka. Wiele innych leków, jak te stosowane przy alergiach, jest zaliczanych do rakotwórczych. Źródłem tej patologii jest syntetyczne pochodzenie składników tworzonych drogą chemiczną, a nie ekstrahowanych z naturalnych substancji. Ludzki organizm nie rozpoznaje ich i nie potrafi ich skutecznie neutralizować i eliminować. Większość tych leków uszkadza DNA komórek, tym samym zapoczątkowując procesy nowotworowe.

Parę lat po wprowadzeniu leków na obniżenie cholesterolu — statyn — ukazała się publikacja w „Journalof the American Medical Association” z 2006 roku wskazująca, że wszystkie leki z tej grupy są rakotwórcze. Badania te były prowadzone na zwierzętach. Badania sponsorowane przez ich producentów starały się to zdementować. Ostatnio nawet zaczyna się promować statyny do prewencji raka, pomimo wielu badań klinicznych przeczących temu.

Czy leki estrogenowe to też przykład „synergii marketingowej”?

Leki estrogenowe oferowane są milionom młodych kobiet w formie hormonalnych środków antykoncepcyjnych, a kobietom dojrzałym — w formie hormonalnej terapii zastępczej jako zapobiegającej osteoporozie i objawom menopauzy. Od 1941 roku jest wiadomo, że estrogen zwiększa ryzyko rozwoju raka. Pobudza m.in. działanie enzymów trawiących kolagen, które wspomagają wzrost i rozwój komórek rakowych. Długookresowe przyjmowanie takich leków zwiększa ryzyko form raka zależnych od estrogenów: piersi, macicy, szyjki macicy, jajników. Potwierdziły to badania Narodowego Instytutu Zdrowia w USA (NIH) na ponad 16 tys. kobiet biorących estrogenową terapię zastępczą. W tej mierze rynek leków estrogenowych napędza rynek leków przeciwnowotworowych.

Jak udało się przemysłowi farmaceutycznemu zmonopolizować biznes raka?

Ogromna potęga finansowa i ogromne lobby. To największy i najbardziej dochodowy biznes inwestycyjny na świecie. A spośród wszystkich sprzedawanych leków farmaceutycznych leki onkologiczne są tymi, których sprzedaż przynosi największe zyski. Np. zysk ze sprzedaży tych leków za sam 2010 rok wyniósł aż 56 miliardów dolarów!

Lekceważenie naturalnych terapii nie tylko uderza w nasze zdrowie, ale i w budżety państw. Jak wygląda biznes raka w Polsce?

Leki stanowią 27 procent budżetu służby zdrowia. Szczególnie wysoki jest wzrost wydatków na leki onkologiczne — 49 procent i krwiotwórcze — 21 procent, z których wiele stosuje się właśnie u chorych na raka. Zapotrzebowanie na leki onkologiczne w ciągu sześciu lat — od 2006 do 2010 roku — wzrosło na świecie o 232 proc.

Czasem się słyszy, że wręcz brakuje chemioterapeutyków. O co tu chodzi?

Jak zwykle chodzi o zyski. Leki o wygasłych patentach są tańsze i nie przynoszą zysków, więc albo się je minimalnie modyfikuje — podnosząc ogromnie cenę — lub płaci firmom produkującym te leki o wygasłych patentach, by zaniechały ich produkcji na jakiś czas. Na przykład koszt paclitaxelu to 312 dolarów, podczas gdy podobny, ale patentowy lek abraxane kosztuje 5824 dolarów za dawkę; doxorubicin to 120 dolarów za jedną dawkę, ale liposomalny doxorubicin to już 5789 dolarów — a zmodyfikowano tu tylko sposób przenikania leku do komórki.

„International Herald Tribune” z marca 2003 roku zacytowała wypowiedź dyrektora koncernu farmaceutycznego wprowadzającego nowy lek na rynek: „Pierwsza tragedia — to jeżeli lek spowoduje śmierć. Druga tragedia — to jeżeli uzdrowi ludzi. Prawdziwie dobre leki to są te, które muszą być wciąż używane i to przez długi, długi czas”. Nawet tego się nie ukrywa…

To jest przemysł inwestycyjny napędzany zyskami udziałowców. Wyleczenie chorób to cel drugoplanowy. Rynkiem zbytu dla tego przemysłu jest nasze ciało, ale nie wtedy, kiedy jesteśmy zdrowi, tylko wtedy, kiedy jesteśmy chorzy. Dlatego około 80 procent leków działa nie na przyczyny chorób, ale na symptomy. Jak długo ludzie i pacjenci będą tolerować taki stan rzeczy i działanie przeciwko ich własnym interesom, tak długo będzie ten stan kontynuowany. Edukacja w dziedzinie zdrowia jest kluczem do zmian.

Piszecie w książce Zwycięstwo nad rakiem — Pani i dr Rath— że aby zrozumieć skutki działania biznesu z chorób, trzeba przeanalizować historię przemysłu chemiczno-farmaceutycznego związanego z obiema wojnami światowymi.

Niesławny IG Farben — kartel farmaceutyczno-chemiczny — to przykład udziału biznesu w nieetycznej, a nawet zbrodniczej działalności. Został on rozwiązany i aż 24 dyrektorów IG Farben stanęło przed Trybunałem Norymberskim. Kilku z nich skazano za zbrodnie przeciwko ludzkości. Wśród nich był Fritz Ter Meer, dyrektor jednej z firm, członek zarządu IG Farben, członek partii nazistowskiej i Ministerstwa Wojny III Rzeszy. Proszę sobie wyobrazić, że szef największej firmy farmaceutycznej, lider przemysłu, który się przedstawia jako służący ludzkości, został skazany za zbrodnie przeciw ludzkości.

Ale chyba jeszcze bardziej zaskakujące jest to, że zbrodniarz wojenny, skazany przez Trybunał, po wyjściu na wolność został w roku 1956… prezesem tej samej firmy farmaceutycznej!

Nie tylko on jeden, historia wskazuje, że wielu aktywnych działaczy firm w ramach IG Farben powróciło na kierownicze stanowiska w swoich macierzystych firmach. Nasze podręczniki historii informują, że śmiertelne w skutkach eksperymenty medyczne w obozach koncentracyjnych były przeprowadzane przez psychopatów. Ale dokumenty Trybunału Norymberskiego ukazują odmienny obraz. Większość eksperymentów nie stanowiła pojedynczych „doświadczeń”, lecz była częścią badań na ludziach na dużą skalę. Lekarzami przeprowadzającymi te eksperymenty nie byli wyłącznie członkowie SS, lecz także profesjonalni badacze leków farmaceutycznych, czasem nawet lekarze bezpośrednio zatrudnieni i opłacani przez niemieckie firmy farmaceutyczne. Leki były dostarczane z tych firm bezpośrednio do obozów, a wyniki często śmiertelnych w skutkach eksperymentów raportowane były bezpośrednio do zarządów tych koncernów. Zastanawiające jest, ile wysiłku włożono w to, by te fakty były pogrzebane przez ponad pół wieku. Wszystkie te informacje i dokumenty dostępne są obecnie online pod adresem: http://www.profit-over-life.org.

W tym samym 1956 roku powołano Komisję Europejską. Łączycie ją z polityką firm farmaceutycznych. Dlaczego?

Pierwszym przewodniczącym Komisji Europejskiej został Walter Hallstein, nazistowski prawnik, mianowany później głównym architektem brukselskiej Unii Europejskiej. Przez następnych 10 lat, kierując administracją składającą się z kilku tysięcy biurokratów, realizował plan utworzenia „centralnego biura kartelu”, operującego poza jakąkolwiek demokratyczną kontrolą. O ile członkowie Parlamentu Unii Europejskiej są wybierani w wyborach powszechnych przez 500 milionów Europejczyków, o tyle Komisja Europejska działa z nadania. Ma do swej dyspozycji 54 tys. zawodowych technokratów i urzędników działających w ramach brukselskiej UE bez żadnych demokratycznych wyborów. Na każdego wybranego członka Parlamentu przypada 80 biurokratów Komisji trzymających ich pod kontrolą, reprezentujących interesy korporacji. Jednym z kluczowych celów Komisji była protekcja wielomiliardowych rynków zbytu na leki farmaceutyczne poprzez zdelegalizowanie naturalnych metod kontroli zdrowia.

Polityczna ochrona patentów?

Do swojej dyspozycji Komisja ma różne ciała. Jedna z nich to Europejski Urząd ds. Bezpieczeństwa Żywności (EFSA). Ustanawia on restrykcje dla naturalnych terapii pod pretekstem tzw. regulacji. Jak EFSA reguluje żywność? Na przykład dyrektywa suplementów diety z 2002 roku wprowadza restrykcje w dopuszczaniu składników naturalnych i ogranicza ich dawki w suplementach diety. By ukryć właściwe cele tych przepisów, utrzymuje się, że maksymalne dawki składników ustalane są w oparciu o metody naukowe w procesie tzw. naukowej ewaluacji ryzyka. Tymczasem większość tych proponowanych metod jest bezpodstawna lub całkowicie nienaukowa. Dowodzą tego m.in. statystyki w USA, gdzie suplementy nie są regulowane i są stosowane przez 68 procent społeczeństwa. Według „Annual Report Clinical Toxicology” 2008, 46, 927-1057, z powodu stosowania leków zanotowano w tym jednym roku prawie 50 tys. zgonów ­— w roku 2010 to już ponad 82 tys. zgonów ­— a życie blisko 320 tys. osób było zagrożone. Ile osób zmarło w tym czasie z powodu stosowania suplementów? Zero. To jest problem i o tym trzeba mówić, a nie o tym, że witaminy są niebezpieczne.

Inny przykład to dyrektywa produktów tradycyjnych ziół medycznych z 2004 roku. Wymaga ona, by wszystkie produkty zielarskie przechodziły bardzo kosztowne procedury rejestracji. Oczywiście mniejsze firmy nie są w stanie tych rejestracji przeprowadzić. Zioła bez licencji będą zabronione i usunięte z rynku. A przecież są to te same związki, które były legalnie dostępne w Europie od dziesięcioleci, nie powodując żadnych niepożądanych skutków dla zdrowia całych populacji. A co firmy farmaceutyczne robią w tym czasie? Pracują nad wyizolowaniem substancji aktywnych z tych ziół i ich chemiczną modyfikacją, aby mieć na nie wyłączność patentową. W ten sposób zastępowane są skuteczne, bezpieczne i niedrogie metody ochrony zdrowia przez kosztowne, bo patentowane, i niebezpieczne leki chemiczne o skutkach ubocznych.

Kolejna regulacja — z 2006 roku dotycząca związku pomiędzy zdrowiem a pożywieniem — zabrania wszelkich sugestii lub powiązań między pożywieniem lub jego składnikami a specyficznymi korzyściami dla zdrowia, nawet jeśli istnieją naukowe dowody na taki związek. Stwierdzenia, że np. płatki owsiane pomagają obniżyć cholesterol, muszą być autoryzowane przez Komisję Europejską.

Ile razy przemysł farmaceutyczny pozywał Was do sądu? Chyba żadne odkrycie w dziedzinie naturalnej terapii raka nie było tak zwalczane jak Wasze.

Niezliczone razy — dokumentacja tych procesów zajmuje wszystkie półki w dużym pokoju u naszych adwokatów. Większość to personalne ataki na doktora Ratha, przez które opozycja stara się go zniszczyć i zmusić do milczenia. Za każdym razem dowody, jakie przedstawiliśmy, i fakty obroniły nas.

Jakie są ekonomiczne i polityczne konsekwencje epidemii raka?

Według Światowego Forum Ekonomicznego z 2011 roku roczny koszt raka i innych nieinfekcyjnych chorób osiągnie w 2030 roku 47 bilionów dolarów. To trzykrotna wartość produktu krajowego brutto całej Unii Europejskiej. Bogactwa niektórych firm są trudne do wyobrażenia — na przykład firma Pfizer może kupić Polskę.

Polityczne konsekwencje przy nakręcaniu spirali kosztów to ruina gospodarcza państw prowadząca do międzynarodowego kryzysu gospodarczego, a w konsekwencji politycznej dyktatury UE. Grecja to dopiero początek. Inne kraje czekają w kolejce: Irlandia, Włochy, Portugalia, Hiszpania. Wysysanie gospodarek trwa. Ameryka też przeżywa kryzys. Barak Obama zrozumiał, że najlepszym sposobem, by zmniejszyć deficyt, jest zmniejszenie kosztów opieki zdrowotnej, o czym powiedział w marcu 2009 roku. Kluczem do niezależności ekonomicznej społeczeństw jest koniec biznesu z chorób.

O ile można by zmniejszyć koszty opieki zdrowotnej państw, gdyby zamiast drogich opatentowanych leków refundować naturalne terapie?

Można i to znacznie. Kilka lat temu renomowana na skalę międzynarodową grupa konsultacyjno-badawcza w zakresie narodowej polityki i usług w dziedzinie zdrowia — The Lewin Group z Wielkiej Brytanii — ogłosiła wyniki badań w tej dziedzinie. Wykazały one między innymi, że w USA przez suplementację wapnia i witaminy D u seniorów można by zapobiec około 776 tys. hospitalizacji z powodu złamań stawu biodrowego, co równałoby się oszczędnościom ponad 16 miliardów dolarów w skali pięciu lat. Podobnie oszczędności związane z braniem 400 mcg kwasu foliowego przez kobiety w okresie rozrodczym wyniosłyby około 334 milionów dolarów już w pierwszym roku ich stosowania. Suplementacja kwasów omega-3 przez osoby starsze prowadziłaby do zaoszczędzenia około 43 miliardów poprzez zmniejszenie ryzyka zawałów serca i związanych z tym kosztów. Są to duże sumy, które mogą być przekazane w budżecie państw na poprawę rynku pracy, edukacji i wiele potrzebnych celów. Stosowanie naturalnych terapii prowadzi również do znacznego zmniejszenia nowych chorób i hospitalizacji wynikających z działań ubocznych leków przepisywanych na receptę. Jest to po chorobach serca, raku i udarach mózgu czwarta przyczyna śmierci. Tej przyczynie możemy w znacznym stopniu zapobiec, jeśli jesteśmy tego faktu świadomi i zaczniemy działać, by to zmienić. Ten problem dotyka nas wszystkich, niezależnie od zajmowanego stanowiska, wieku i stanu majątkowego, dotyczy każdego podchodzącego z receptą do okienka w aptece.

Walter Last, jeden z naukowców, zwolennik naturalnych terapii, proponuje, by zakazać finansowania przez firmy farmaceutyczne szkolnictwa medycznego oraz stosowania marketingu i reklamy ukierunkowanej na pacjentów i lekarzy. Przy takiej polityce traci przecież autorytet lekarza.

Świadome tego środowisko medyczne zaczyna protestować. Dr Catherine de Angelis, która była przez wiele lat redaktorem naczelnym najbardziej znanego pisma medycznego — „Journal of the American Medical Association”, napisała: „Wpływy, jakie firmy produkujące leki, te bazujące na zyskach, mają na każdy aspekt medycyny, są tak przejrzyste, że trzeba być głuchym, ślepym lub głupim, by tego nie widzieć”. Pod presją zrezygnowała z tego stanowiska w 2011 roku, ale w dalszym ciągu pracuje w John Hopkins School of Public Health. Również była redaktorka naczelna „New England Journal of Medicine”, a obecnie wykładowca na Uniwersytecie Harvarda — dr Marcia Angel jest znana z ostrej krytyki działania przemysłu farmaceutycznego. Przedstawiła ją w znanej książce Prawda o firmach farmaceutycznych — jak nas oszukują i jak możemy temu przeciwdziałać, jak i w wielu innych publikacjach i wypowiedziach. Jak widać, ten ruch sprzeciwu istnieje, i to również wśród prominentów medycyny.

Profesor Zygmunt Baumann powiedział, że wojna z kłamstwem jest nie do wygrania, a jako socjolog obserwuje zanik społecznych mechanizmów dochodzenia do prawdy. Czy wierzy Pani w to, że uda się przekonać społeczeństwa i rządy do naturalnych terapii?

To wszystko zależy od ludzi. My kontynuujemy nasze działania i szerzymy informacje i edukację. Strona organizacji World Health Alphabetization: http://www.wha-www.org stanowi otwarte źródło internetowe, dzięki któremu każdy może wziąć udział w zdrowotnym kursie edukacyjnym online. W języku polskim takie kursy są dostępne na stronie Koalicji Doktora Ratha w Obronie Zdrowia: http://www.dr-rath-koalicja.pl. Udostępnimy równiez w języku polskim nowy program interakcyjny BodyXQ — w internecie: http://www.bodyxq.com oraz jako aplikacje na iPada czy iPhone’a. Pozwala on w trójmiarowym formacie zajrzeć w głąb naszego serca, zobaczyć, jak naturalne składniki odżywcze pomagają w jego funkcjach, np. normalizacji ciśnienia krwi, czy też w kontroli rozwoju raka. Nasza książka Zwycięstwo nad rakiem jest impulsem i motywacją do tego, aby teraz ludzkość skorzystała z szansy realizacji prawa do życia w świecie bez raka. Gdyby nie było odważnych ludzi, Ziemia byłaby wciąż płaska i mur berliński stałby nadal.

Rozmawiała Katarzyna Lewkowicz-Siejka

[Określenie mikroelementy dr Niedzwiecki stosuje w szerszym znaczeniu, niż przyjęto w Polsce. Rozumie przez to wszystkie substancje, których nasz organizm potrzebuje w mniejszych ilościach: witaminy, minerały, pierwiastki śladowe, aminokwasy, polifenole i inne substancje roślinne. Za makroelementy uznaje się w tym kontekście węglowodany, białka i tłuszcze].

[Artykuł pochodzi z miesięcznika „Znaki Czasu” 2/2013].

Za:http://www.eioba.pl/a/4536/biznes-z-chorob-czyli-pacjent-w-matrixie