Fundamentalną regułą
chrześcijańskiego ładu społecznego była zasada, że władza pochodzi od
Boga. Na co dzień wyrażało się to lapidarną formułą: „Z Bożej łaski
król..”. Władca odpowiedzialny był w obliczu Boga za lata swej
posługi. Tak władza to „posługa”. Jasno dał temu wyraz Król-Jezus
przychodząc na te świat „by służyć”, a nie by być obsługiwanym. Tak więc
władcy odpowiedzialni byli za swe działania także w odniesieniu do
poddanych.
Nie oznacza to, że w
owym okresie nie było wśród władców tyranów, despotów, czy zwykłych
głupców. Patologie te stanowią po prostu miarę naturalnej
niedoskonałości naszego padołu. W miarę „liberalizacji” Chrześcijaństwa,
zasada ta stopniowo się rozmywała. Ale nawet w okresie Bolszewizmu,
komunistyczni zbrodniarze, pamiętali o niej, maskując swe poczynania
„wyższym imperatywem”- dobrem ludzkości.
Dopiero w okresie
globalizmu zarzucono pozory jakichkolwiek „wyższych wymagań”, zakładając
że do takowych nie kwalifikują się „oczekiwania rynków”.
Władzę w Świecie
Zachodu w uzurpatorski sposób przejęły tak zwane „elity”. Dzielą się
one na różnorakie gatunki jak przykładowo „elity finansowe”,
„polityczne”, „gospodarcze”, „kulturalne”, czy „akademickie”. Ponieważ,
nie licząc farsy rytuałów zachodnich pseudo-demokracji w obszarze
politycznym, „elity” te od nikogo władzy swej nie uzyskały, stąd też nie
są one przed nikim za nią odpowiedzialne, Ich członkowie mogą robić co
chcą i jak chcą, nikt nie ma prawa do ich rozliczania. Mało tego! Nawet
nieśmiałe próby merytorycznej oceny ich poczynań kwalifikowane są jako
dziania „o znamionach przestępstwa”.
Szefowie wielkich
korporacji, mogą je doprowadzać do bankructwa, czy prezydować nad
gigantycznymi machlojkami swych podwładnych i nie pozbawia ich to praw
do ogromnych zarobków i lukratywnych odpraw, zwanych w żargonie
biznesowym „złotymi spadochronami”. „Wybitni politycy i ekonomiści” mogą
pod pozorem „wymogów rynku” wprowadzić, w skonstruowanym przez siebie
bez jakichkolwiek pozorów demokracji super-państwie (UE),
dysfunkcjonalną walutę euro powodującą zaburzenia makroekonomiczne, a w
ich rezultacie mizerię milionów ludzi. Nic to! Nikt za to nie może
ponosić odpowiedzialności!
W rezultacie czego w
Imperium Euroatlantyckim (UE & US) wytworzyła się groteskowa
sytuacja, w której to maluczcy rozliczani są bezlitośnie za swe
niedociągnięcia, a „wspaniałe elity” można co najwyżej podziwiać. Jeśli
nawet coś jest nie tak, to albo dana osobistość „pomyliła się”, albo
„nie to miała na myśli”, a być może została zdezinformowana przez swego
pucybuta, który okazał się obcym agentem. Nie ma to znaczenia, bo
wielkim tego świata wszystko się wybacza. Natomiast sprzątaczkę, która
przeoczyła pełny kosz na śmieci, wyrzuca się z pracy.
Nie potrzeba w tym
miejscu wielkich dywagacji, by uświadomić sobie, że system takowy nie
może dobrze funkcjonować. Jest więc on zdany na proces
samozagłady. Trudno prognozować, jak wyglądać będzie punkt kulminacyjny
tegoż. Można jednak przyjrzeć się sytuacji panującej w „przodującym”
państwie Imperium, jakim są Stany Zjednoczone. Tu, wykuwane i
wypróbowywane są kolejne łajdactwa i przekręty, które następnie
rozprzestrzeniają się po krańce Imperium.
W trafny sposób
opisuje to w swej publicystyce Chris Hedges, na kanwie której nakręcony
został film stanowiący swego rodzaju wizję najbliższych czasów.[i] Na
obecnym etapie funkcje państw przejęły gigantyczne korporacje
międzynarodowe, swą potęgą przerastające możliwości indywidualnych
nacji. Współczesne Stany to w praktyce oligarchia zarządzana przez
cyniczną dwupartyjną bandę waszyngtońskich polityków całkowicie
zaprzedanych wielkiemu biznesowi. Zarzuciła ona większość pozorów
„procesu demokratycznego” coraz otwarciej wysługując się swym
pryncypałom. Jej cynizm i nonszalancja są już tak wielkie, że prawda o
rzeczywistych mechanizmach rządzenia zaczyna docierać do świadomości
coraz to większej liczby obywateli.
Z drugiej zaś strony
zaognia konflikt pogarszająca się sytuacja ekonomiczna coraz to większej
grupy obywateli. Krytycznym staje się rosnące bezrobocie i brak
należytych osłon socjalnych. Ukrywają to co prawda zakłamane oficjalne
statystyki, ale nawet z nich można wyczytać [ii],
że pomimo oficjalnego bezrobocia na poziomie około 9%, w kraju
pozostaje bez pracy ponad sto milionów osób w wieku produkcyjnym, co
stanowi 41.5% ich ogółu.
W poprzednim okresie,
kiedy to Republikanie i Demokraci wkładali wiele wysiłku w uwypuklanie
swych „różnic politycznych”, większość Amerykanów głosowała „na mniejsze
zło”, czyli w zależności do swego światopoglądu na jedną czy drugą
partię. Obecnie zdrada polityków jest tak widoczna, że myśląca część
społeczeństwa zrozumiała cały bezsens tej taktyki. W procesie wyborczym
pozostają aktywne jedynie te krzykliwe grupy żelaznego elektoratu obu
partii, których poziom umysłowy uniemożliwia wzniesienie się ponad
„sportowe” traktowanie całego tego cyrku, dalej „kibicując” swym partiom
(klubom sportowym).
Rozumniejsza część
społeczeństwa stoi zaś przed dylematem, co dalej? Przed ostatnimi
wyborami prezydenckim przeważały głosy o potrzebie całkowitego ich
bojkotu, gdyż nic one nie zmieniają, a poprzez udział legitymizuje się
tylko ich wynik.
Spory odłam
społeczeństwa przygotowuje się do siłowej konfrontacji z
władzami. Zdając sobie z tego sprawę zręcznie stymulują one „ataki
terrorystyczne” i strzelaniny różnorakich szaleńców, co z jednej strony
legitymizuje coraz bardziej demonstracyjną obecność uzbrojonej po zęby
policji we wszystkich centrach użyteczności publicznej, przyzwyczajając
przy tym społeczeństwo do „militaryzacji” kraju. Z drugiej zaś daje
argumenty do prób ograniczenia, a z czasem całkowitego zakazu posiadania
broni. Pomimo energicznego zaangażowania się w ten proces samego Obamy,
wątpliwym jest by Amerykanie bez oporu pozwolili się rozbroić. Bardziej
prawdopodobny pozostaje więc scenariusz siłowy w postaci rewolucji czy
wojny domowej.
Wielu świadomych
obserwatorów politycznych zdaje sobie jednak sprawę, że degeneracja
zachodniego systemu demokracji zaszła już wystarczająco daleko by
uniemożliwić jego sanację przy pomocy obecnych mechanizmów. W kontekście
tego, interesującą ideę rzuca wspomniany uprzednio Chis Hedges. Odrzuca
on pomysł rewolucji, gdyż jej celem jest zawsze zastąpienie obecnego
systemu przez inny równie podatny na degrengoladę i
manipulacje. Propaguje on w zamian ideę „nieposłuszeństwa
obywatelskiego”.
Póki postępujemy tak jak oczekują od nas elity, pozostajemy bezwolną masą niewolników-twierdzi.
Czas więc pokazać, że jesteśmy wolnymi istotami ludzkimi, a nie bydłem-konkluduje.
Obecnie nasze działania paraliżuje strach przed alienacją ze społeczeństwa i świadomość słabości jako jednostki-kontynuuje.
Jeżeli większość z nas
zacznie działać nie dla tego, że są szanse sukcesu, ale po prostu
dlatego że uważa dane postępowanie za słuszne i moralnie uzasadnione,
wtedy runie zniewalający nas porządek i pryśnie władza elit-kończy.
Wydaje się, ze w
obecnej polskiej sytuacji takowa taktyka mogłaby przynieść sukces.
Uniemożliwiałaby bowiem agenturalne rozgrywanie poszczególnych grup
społeczeństwa. Potem trzeba by już tylko wyłonić przywódców i rozliczać
ich z konkretnych dokonań dla dobra Polski, a nie z szlachetnego
charakteru, platonicznej miłości do Ojczyzny, czy dobrych chęci. Nie są
to zadania łatwe, ale alternatyw nie ma zbyt wiele.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.