środa, 24 kwietnia 2013

Upatrując końca III RP

Fundamentalną regułą chrześcijańskiego ładu społecznego była zasada, że władza pochodzi od Boga. Na co dzień wyrażało się to lapidarną formułą: „Z Bożej łaski król..”. Władca odpowiedzialny był w obliczu Boga za lata swej posługi. Tak władza to „posługa”. Jasno dał temu wyraz Król-Jezus przychodząc na te świat „by służyć”, a nie by być obsługiwanym. Tak więc władcy odpowiedzialni byli za swe działania także w odniesieniu do poddanych.
 
Nie oznacza to, że w owym okresie nie było wśród władców tyranów, despotów, czy zwykłych głupców. Patologie te stanowią po prostu miarę naturalnej niedoskonałości naszego padołu. W miarę „liberalizacji” Chrześcijaństwa, zasada ta stopniowo się rozmywała. Ale nawet w okresie Bolszewizmu, komunistyczni zbrodniarze, pamiętali o niej, maskując swe poczynania „wyższym imperatywem”- dobrem ludzkości.
 
Dopiero w okresie globalizmu zarzucono pozory jakichkolwiek „wyższych wymagań”, zakładając że do takowych nie kwalifikują się „oczekiwania rynków”.
 
Władzę w Świecie Zachodu w uzurpatorski sposób przejęły tak zwane „elity”.   Dzielą się one na różnorakie gatunki jak przykładowo „elity finansowe”, „polityczne”, „gospodarcze”, „kulturalne”, czy „akademickie”. Ponieważ, nie licząc farsy rytuałów zachodnich pseudo-demokracji w obszarze politycznym, „elity” te od nikogo władzy swej nie uzyskały, stąd też nie są one przed nikim za nią odpowiedzialne, Ich członkowie mogą robić co chcą i jak chcą, nikt nie ma prawa do ich rozliczania. Mało tego! Nawet nieśmiałe próby merytorycznej oceny ich poczynań kwalifikowane są jako dziania „o znamionach przestępstwa”.
 
Szefowie wielkich korporacji, mogą je doprowadzać do bankructwa, czy prezydować nad gigantycznymi machlojkami swych podwładnych i nie pozbawia ich to praw do ogromnych zarobków i lukratywnych odpraw, zwanych w żargonie biznesowym „złotymi spadochronami”. „Wybitni politycy i ekonomiści” mogą pod pozorem „wymogów rynku” wprowadzić, w skonstruowanym przez siebie bez jakichkolwiek pozorów demokracji super-państwie (UE), dysfunkcjonalną walutę euro powodującą zaburzenia makroekonomiczne, a w ich rezultacie mizerię milionów ludzi. Nic to! Nikt za to nie może ponosić odpowiedzialności!
 
W rezultacie czego w Imperium Euroatlantyckim (UE & US) wytworzyła się groteskowa sytuacja, w której to maluczcy rozliczani są bezlitośnie za swe niedociągnięcia, a „wspaniałe elity” można co najwyżej podziwiać. Jeśli nawet coś jest nie tak, to albo dana osobistość „pomyliła się”, albo „nie to miała na myśli”, a być może została zdezinformowana przez swego pucybuta, który okazał się obcym agentem. Nie ma to znaczenia, bo wielkim tego świata wszystko się wybacza. Natomiast sprzątaczkę, która przeoczyła pełny kosz na śmieci, wyrzuca się z pracy. 
 
Nie potrzeba w tym miejscu wielkich dywagacji, by uświadomić sobie, że system takowy nie może dobrze funkcjonować.   Jest więc on zdany na proces samozagłady. Trudno prognozować, jak wyglądać będzie punkt kulminacyjny tegoż. Można jednak przyjrzeć się sytuacji panującej w „przodującym” państwie Imperium, jakim są Stany Zjednoczone. Tu, wykuwane i wypróbowywane są kolejne łajdactwa i przekręty, które następnie rozprzestrzeniają się po krańce Imperium.
 
W trafny sposób opisuje to w swej publicystyce Chris Hedges, na kanwie której nakręcony został film stanowiący swego rodzaju wizję najbliższych czasów.[i] Na obecnym etapie funkcje państw przejęły gigantyczne korporacje międzynarodowe, swą potęgą przerastające możliwości indywidualnych nacji. Współczesne Stany to w praktyce oligarchia zarządzana przez cyniczną dwupartyjną bandę waszyngtońskich polityków całkowicie zaprzedanych wielkiemu biznesowi. Zarzuciła ona większość pozorów „procesu demokratycznego” coraz otwarciej wysługując się swym pryncypałom. Jej cynizm i nonszalancja są już tak wielkie, że prawda o rzeczywistych mechanizmach rządzenia zaczyna docierać do świadomości coraz to większej liczby obywateli. 
 
Z drugiej zaś strony zaognia konflikt pogarszająca się sytuacja ekonomiczna coraz to większej grupy obywateli. Krytycznym staje się rosnące bezrobocie i brak należytych osłon socjalnych. Ukrywają to co prawda zakłamane oficjalne statystyki, ale nawet z nich można wyczytać [ii], że pomimo oficjalnego bezrobocia na poziomie około 9%, w kraju pozostaje bez pracy ponad sto milionów osób w wieku produkcyjnym, co stanowi 41.5% ich ogółu.
 
W poprzednim okresie, kiedy to Republikanie i Demokraci wkładali wiele wysiłku w uwypuklanie swych „różnic politycznych”, większość Amerykanów głosowała „na mniejsze zło”, czyli w zależności do swego światopoglądu na jedną czy drugą partię. Obecnie zdrada polityków jest tak widoczna, że myśląca część społeczeństwa zrozumiała cały bezsens tej taktyki. W procesie wyborczym pozostają aktywne jedynie te krzykliwe grupy żelaznego elektoratu obu partii, których poziom umysłowy uniemożliwia wzniesienie się ponad „sportowe” traktowanie całego tego cyrku, dalej „kibicując” swym partiom (klubom sportowym).
 
Rozumniejsza część społeczeństwa stoi zaś przed dylematem, co dalej?   Przed ostatnimi wyborami prezydenckim przeważały głosy o potrzebie całkowitego ich bojkotu, gdyż nic one nie zmieniają, a poprzez udział legitymizuje się tylko ich wynik.
 
Spory odłam społeczeństwa przygotowuje się do siłowej konfrontacji z władzami. Zdając sobie z tego sprawę zręcznie stymulują one „ataki terrorystyczne” i strzelaniny różnorakich szaleńców, co z jednej strony legitymizuje coraz bardziej demonstracyjną obecność uzbrojonej po zęby policji we wszystkich centrach użyteczności publicznej, przyzwyczajając przy tym społeczeństwo do „militaryzacji” kraju. Z drugiej zaś daje argumenty do prób ograniczenia, a z czasem całkowitego zakazu posiadania broni. Pomimo energicznego zaangażowania się w ten proces samego Obamy, wątpliwym jest by Amerykanie bez oporu pozwolili się rozbroić. Bardziej prawdopodobny pozostaje więc scenariusz siłowy w postaci rewolucji czy wojny domowej.
 
Wielu świadomych obserwatorów politycznych zdaje sobie jednak sprawę, że degeneracja zachodniego systemu demokracji zaszła już wystarczająco daleko by uniemożliwić jego sanację przy pomocy obecnych mechanizmów. W kontekście tego, interesującą ideę rzuca wspomniany uprzednio Chis Hedges. Odrzuca on pomysł rewolucji, gdyż jej celem jest zawsze zastąpienie obecnego systemu przez inny równie podatny na degrengoladę i manipulacje. Propaguje on w zamian ideę „nieposłuszeństwa obywatelskiego”. 
 
Póki postępujemy tak jak oczekują od nas elity, pozostajemy bezwolną masą niewolników-twierdzi.
 
Czas więc pokazać, że jesteśmy wolnymi istotami ludzkimi, a nie bydłem-konkluduje.
 
Obecnie nasze działania paraliżuje strach przed alienacją ze społeczeństwa i świadomość słabości jako jednostki-kontynuuje. 
Jeżeli większość z nas zacznie działać nie dla tego, że są szanse sukcesu, ale po prostu dlatego że uważa dane postępowanie za słuszne i moralnie uzasadnione, wtedy runie zniewalający nas porządek i pryśnie władza elit-kończy.
 
Wydaje się, ze w obecnej polskiej sytuacji takowa taktyka mogłaby przynieść sukces. Uniemożliwiałaby bowiem agenturalne rozgrywanie poszczególnych grup społeczeństwa. Potem trzeba by już tylko wyłonić przywódców i rozliczać ich z konkretnych dokonań dla dobra Polski, a nie z szlachetnego charakteru, platonicznej miłości do Ojczyzny, czy dobrych chęci. Nie są to zadania łatwe, ale alternatyw nie ma zbyt wiele.


[ii] http://www.counterpunch.org/2013/04/17/before-the-collapse-a-call-to-action/ 
 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.